Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Magister brojler

Jaka strategia dla szkół wyższych

PantherMedia
Strategia rozwoju szkolnictwa wyższego autorstwa Ernst&Young to marny produkt za duże pieniądze.
Polityka.pl

Dwa różne zespoły ekspertów opublikowały strategie rozwoju szkolnictwa wyższego na lata 2010–2020. Pierwsza jest dziełem zespołu wyłonionego przez dwie Konferencje Rektorów (Szkół Akademickich i Szkół Zawodowych), pracującego pod wodzą prof. Jerzego Woźnickiego, druga powstała na zamówienie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego i jest firmowana przez Ernst&Young. Obie spotkały się z zainteresowaniem mediów („Polityka” 8), a komentatorzy z zachwytem opisują strategię ekspertów Ernst&Young. Postaram się wykazać, że zachwyt ten jest nieuzasadniony.

Lepszy menedżer od profesora?

Ernst&Young proponuje wprowadzenie na uczelniach rad powierniczych, które byłyby odpowiedzialne za długoterminową strategię rozwoju uczelni, organizowały konkursy na stanowisko rektora i stanowiły najwyższą władzę uczelni. Rady powiernicze uczelni lub ich odpowiedniki są regułą w Stanach Zjednoczonych. W większości krajów europejskich w uczelniach występują dwa ciała: zwykle mało liczna rada i liczniejszy senat, przy czym na ogół rada ma funkcje doradcze, a nie decyzyjne. W 19 krajach Europy rektora wybierają elektorzy, w pięciu wyznacza go rada i senat, a w siedmiu rada. Co zdaniem ekspertów Ernst&Young przemawia za mianowaniem rektora przez radę spośród kandydatów pochodzących z konkursu? Uznali oni za pewnik, że żadne przedsiębiorstwo, w którym pracownicy wybierają sobie szefa, nie może być dobrze zarządzane. Co więcej, twierdzą, że rektor powinien wywodzić się spoza uczelni, najlepiej, aby był doświadczonym menedżerem z przemysłu. Cytuję: „Uczelnie to potężni pracodawcy (...). Jednocześnie są one zarządzane przez nauczycieli akademickich, którzy najczęściej ani sami nie posiadają wystarczającej wiedzy z zakresu zarządzania, ani nie mają możliwości korzystania z doświadczeń profesjonalistów w tej dziedzinie”.

Przez 6 lat pełniłem funkcję rektora Uniwersytetu Warszawskiego, przedtem terminowałem 9 lat jako prorektor. Jako rektor miałem możliwość korzystania z rad najlepszych profesjonalistów od zarządzania, prawników, finansistów i ekonomistów, zarówno spośród pracowników uniwersytetu, jak i z zewnątrz. Ekspertom Ernst&Young nie mieści się w głowie, że wybór na rektora osoby niemającej kwalifikacji menedżerskich i jednocześnie dużego autorytetu wśród pracowników byłby samobójstwem. Skąd się bierze wiara, że mianowany menedżer spoza uczelni byłby lepszy od wybranego, sprawdzonego profesora? Czy autorzy strategii będą go szukać wśród dyrektorów stoczni, upadających spółek Skarbu Państwa czy też wśród rekinów prywatnego biznesu? O tym, że pogardliwie traktowani profesorowie nieźle dają sobie radę na rynku, świadczy choćby sukces kilku profesorów, którzy założyli znakomicie prosperujące szkoły wyższe, że wymienię Koźmińskiego w Warszawie, Pawłowskiego w Nowym Sączu czy, nieżyjącego już, Bartnickiego w Pułtusku.

Rada powiernicza winna być, zdaniem autorów strategii, mianowana przez ministra, który powinien też być właścicielem wszystkich uczelni. Minister, poprzez mianowane przez siebie Biuro Finansów Szkolnictwa Wyższego (BFSW), będzie określał, ile pieniędzy i na jakie potrzeby każda uczelnia otrzyma. Nawet w najgłębszych czasach komunizmu nikt nie proponował tak silnie scentralizowanego systemu zarządzania szkolnictwem. Skąd się bierze tak silna wiara w nieomylność i dobrą wolę ministra? Czy autorzy strategii zapomnieli, że w niedawnych czasach ministrem resortu edukacji był polityk, który nie uznawał teorii ewolucji? Jeden czy kilku kiepskich rektorów nie rozłożą całego szkolnictwa wyższego, ale jeden kiepski minister mógłby tego dokonać w krótkim czasie, zwłaszcza gdyby słuchał ekspertów Ernst&Young.

Biada nam, biada wam

Eksperci wydają się całkowicie negować sens idei samorządności, a minister w pełni kontroluje uczelnie, nie tylko poprzez wybraną przez siebie radę powierniczą, ale przede wszystkim poprzez biurokratyczny, upiorny system finansowania szkolnictwa. Jakie są główne właściwości proponowanego systemu?

Część środków (dotacje zadaniowe i inwestycyjne) ma być przyznawana uczelniom uznaniowo przez ministra. Niewielka część środków, dotacja stabilizacyjna na utrzymanie infrastruktury, jest wyliczana przez BFSW na podstawie skomplikowanego wzoru: „BFSW określi, jakie kategorie i jaki odsetek kosztów w ramach poszczególnych kategorii będzie finansowany. (...) Zasadność kosztów zakwalifikowanych przez uczelnię do danej kategorii będzie poddana ocenie”. Biada uczelniom! Biada ministerstwu! BFSW będzie musiało zatrudnić setki ludzi do wyliczenia dotacji stabilizacyjnych. Suma ich uposażeń będzie prawdopodobnie wyższa niż cała dotacja.

O główną część środków z budżetu państwa uczelnie będą konkurowały, zgłaszając oferty na prowadzenie określonych „programów dyplomowych”. „Na podstawie rekomendacji BFSW minister określa liczbę studentów w poszczególnych grupach programów dyplomowych (...). BFSW dokonuje wyboru najkorzystniejszych ofert”. Urzędnicy ministerialni powinni wziąć pod uwagę ocenę przedstawionego przez uczelnię programu przez Państwową Komisję Akredytacyjną (PKA), a także „zakres stosowania przez uczelnię systemu wewnętrznej oceny jakości”, „plan i zakres studiów” oraz „kryteria regionalnego rozkładu kontraktowanych studiów”. Prawdopodobnie to ostatnie oznacza, że jeżeli w danym rejonie jest tylko jedna słaba uczelnia, to należy ją podtrzymać, zapewniając dopływ studentów otrzymujących dotację dydaktyczną.

Dyskwalifikująca biurokracja

Autorzy strategii pomyśleli też o uczelniach, które stawiają wysokie wymagania i ostro selekcjonują studentów na egzaminach: „Jeżeli liczba absolwentów jest mniejsza niż 90 proc. liczby przewidzianej kontraktem, uczelnia będzie zobowiązana do zwrotu odpowiedniej części kontraktu”. BFSW będzie też, oczywiście, oceniać jakość absolwentów, aby ustalić, czy zachowany jest odpowiedni poziom nauczania. Nadanie tak ogromnych obowiązków i uprawnień urzędnikom BFSW jest chyba poważnym nieporozumieniem. Skala zbędnej biurokracji, w którą eksperci Ernst&Young proponują wpędzić ministerstwo i uczelnie, całkowicie dyskwalifikuje ich pomysły na finansowanie szkolnictwa.

Wiele reform proponowanych przez ekspertów Ernst&Young sprowadza się wyłącznie do zmiany nazwy. Zamiast „kierunki studiów” – „kierunki dyplomowe”, zamiast „wyższa szkoła licencjacka” – „college”, zamiast „uczelnia akademicka” – „uczelnia naukowo-badawcza”, zamiast „studia niestacjonarne” – „studia przedłużone”. Brakuje natomiast propozycji sensownych reform, które w istotny sposób przyczyniłyby się do poprawy szkolnictwa wyższego w Polsce.

Jestem jak najdalszy od twierdzenia, że polskie uczelnie wyższe są znakomite i że nie trzeba ich reformować. Sądzę, że przedstawiona przez Konferencję Rektorów strategia szkolnictwa wyższego, tak krytycznie oceniana przez dziennikarzy, zawiera wiele rozsądnych propozycji.

Czemu powinny służyć główne zmiany w systemie szkolnictwa w Polsce? Wszyscy są zgodni, że przede wszystkim poprawie jakości nauczania i – w szkołach akademickich – poprawie jakości badań naukowych. Ernst&Young formułuje jeszcze jeden równorzędny cel – poprawę związków uczelni z otoczeniem poprzez wprowadzenie do władz uczelni przedstawicieli świata gospodarczego, którzy współdecydowaliby o tym, jak i czego mają nauczać szkoły wyższe. Skąd przedsiębiorca ma wiedzieć lepiej niż specjaliści z uczelni, jak nauczać informatyki, historii czy onkologii, tego już eksperci Ernst&Young nie wyjaśnili. Traktują oni relacje przedsiębiorca–uczelnia jak relacje pomiędzy zakładem pracy a przyzakładową szkołą zawodową. Nie zdają sobie sprawy z tego, że od absolwenta szkoły wyższej pracodawca oczekuje czegoś innego niż od przyuczanego do zawodu robotnika. Pracodawca poszukuje przede wszystkim ludzi kreatywnych, a wielu absolwentów nie szuka pracodawców, lecz zakłada własne firmy. Jest ich w Polsce coraz więcej i wśród nich będziemy poszukiwać tych, którzy zbudują oparte na nowoczesnych technologiach imperia, takie jak zbudowali Steve Jobs, Bill Gates czy Elon Musk.

Krecia robota Kreci?

Jak zatem ulepszyć polskie uczelnie? Przede wszystkim należy wprowadzić porządne systemy oceny (zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej) pracowników, instytutów, wydziałów i całych uczelni. Bez tego nie można prowadzić ani rozsądnej polityki kadrowej wewnątrz uczelni, ani też ministerstwo nie może racjonalnie kierować strumieni finansowania tam, gdzie są one efektywnie wykorzystywane. Dotychczasowy system oceny pracowników jest powierzchowny, sformalizowany i wynik oceny rzadko wpływa na przebieg kariery pracownika, a nigdy na wysokość jego uposażenia. Nie ma też obecnie dobrego systemu oceny uczelni, a więc i nie ma możliwości wytypowania kilku uczelni, które uzyskałyby szczególne preferencje finansowe i miałyby szanse na wejście przynajmniej do pierwszej setki uczelni w rankingu światowym. Uczyniła to Francja, Wielka Brytania, a ostatnio Niemcy, wybierając pięć najlepszych uczelni. W Polsce ministerstwo przedstawiło koncepcję uczelni flagowych, ale wycofało się z niej na rzecz preferencyjnego finansowania wybranych instytutów w wielu uczelniach, co jest kolejnym przykładem polityki rozpraszania środków.

W ostatnim 20-leciu w szkolnictwie wyższym nastawiliśmy się na ilość, a nie jakość. Kilkukrotny wzrost liczby studentów i osiągnięcie 50-proc. wskaźnika scholaryzacji na poziomie wyższym jest powszechnie uważane za sukces polskiej transformacji. Teraz najwyższy czas, aby postawić na jakość, i dobre uczelnie starają się iść w tym kierunku. Organizują międzywydziałowe, indywidualne studia, otwierają nowe kierunki, tworzą silne centra naukowe. Strategia Ernst&Young nie przewiduje tego rodzaju działań. Zarysowana w niej wizja to studia masowe, studenci traktowani przedmiotowo, kontrolowani, by przypadkiem nie zwędzili nienależnego im punktu ECTS. Ministerstwo za nich zdecyduje, co i jak mają studiować. Autorzy strategii patrzą na uniwersytet jak na każde inne przedsiębiorstwo prywatne, tyle że wprowadzają dodatkowo wszechwładzę ministra i ministerialnych urzędników. W efekcie ich wizja szkoły wyższej przypomina zakład produkcji brojlerów z czasów PRL.

Jest zdumiewające, że Ernst&Young firmuje strategię tego rodzaju, choć fakt, że udało im się sprzedać tak kiepski towar za 1,6 mln zł, dobrze świadczy o zdolnościach handlowych firmy. Jeszcze bardziej zastanawiające są pochwalne komentarze prasowe, które ukazały się po ogłoszeniu strategii. Mam własną hipotezę, która to zjawisko tłumaczy: w dawnych rocznikach „Przekroju” pojawiała się postać Kreci Pataczkówny, która prezentowała oryginalne i niezbyt mądre poglądy. Otóż Krecia nie umarła, żyje i czuje się znakomicie! Tyle że zamiast do „Przekroju”, pisze do „Polityki” i „Gazety Wyborczej”.

Autor jest profesorem UW, kierownikiem Instytutu Genetyki i Biotechnologii. W latach 1999–2005 rektor UW.

Polityka 12.2010 (2748) z dnia 20.03.2010; Nauka; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Magister brojler"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną