Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wybory 20 czerwca?

Bronisław Komorowski ogłasza swoją decyzję w sprawie wyborów po spotkaniu z Konwentem Seniorów Bronisław Komorowski ogłasza swoją decyzję w sprawie wyborów po spotkaniu z Konwentem Seniorów Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
20 czerwca to najbardziej prawdopodobna data wyborów prezydenckich. Jednak decyzję w tej sprawie marszałek ogłosi dopiero w najbliższą środę rano.

Takie ustalenia zapadły w środę w Sejmie, na spotkaniu przedstawicieli wszystkich klubów i kół. – Konwent zakończył się pełnym porozumieniem. Jednak nasze ustalenia zostaną przekazane opinii publicznej po upływie żałoby narodowej – ogłosił marszałek Bronisław Komorowski. Początkowo marszałek chciał ogłosić termin wyborów już w środę 14 kwietnia. Przeciwko temu opowiedziały się jednak kluby opozycyjne – PiS i Lewicy, które zaproponowały, żeby poczekać z tym do zakończenia żałoby. – Opozycja rzeczywiście ma problem z wyłonieniem kandydatów, w związku ze śmiercią Jerzego Szmajdzińskiego i prawdopodobnego kandydata PiS, prezydenta Lecha Kaczyńskiego – podkreślił Komorowski. Pełniący obowiązki szefa klubu PiS Marek Kuchciński potwierdza: - Marszałek uszanował prośbę mojego klubu i SLD, aby datę ogłoszenia wyborów przesunąć na 21 kwietnia. Nie próbował nas nakłaniać do zmiany stanowiska.

Napięte terminy

Ten termin jest zdecydowanie lepszy także z innych powodów. Gdyby marszałek podał datę wyborów już teraz (choć ma na to 14 dni od śmierci prezydenta), uruchomiłby zegar wyborczy. Ten zaś jest nieubłagany. Zgodnie z konstytucją, wybory muszą odbyć się w ciągu 60 dni od chwili ich ogłoszenia, w dzień wolny od pracy. W przypadku podania terminu 14 kwietnia, do urn poszlibyśmy 13 czerwca. Oznaczałoby to, że komitety wyborcze musiałyby zacząć zbierać podpisy z poparciem dla swych kandydatów jeszcze w czasie trwania żałoby narodowej, co więcej – w czasie żałoby formalnie rozpoczęłaby się kampania wyborcza.

Ustawa o wyborze prezydenta mówi bowiem, że kampania rozpoczyna się najpóźniej trzy dni od zarządzenia wyborów przez marszałka. Z kolei kandydatów trzeba zarejestrować najpóźniej 45 dni przed dniem, w którym pójdziemy do urn wyborczych (czyli 29 kwietnia, gdyby wybory miałyby się odbyć 13 czerwca). To morderczy termin zaważywszy na to, że do zarejestrowania kandydata potrzeba 100 tysięcy podpisów. W poprzednich wyborach, które przebiegały według zwykłego terminarza, kandydaci mieli około 100 dni na zebranie podpisów. Kilku kandydatom to się nie udało - m.in. Marii Szyszkowskiej i Januszowi Korwin- Mikke.

Ogłoszenie wyborów w środę automatycznie wydłuży terminy. Kampania rozpocznie się po zakończeniu żałoby, a dzięki temu, że wybory będą mogły się odbyć 20 czerwca, czas na zebranie 100 tysięcy podpisów wydłuży się do 6 maja. – Ta sztywność terminów wynika z tego, że ustawodawca nie przewidział śmierci urzędującego prezydenta – tłumaczył Komorowski. Dlatego już na następnym posiedzeniu Sejmu, które rozpocznie się 28 kwietnia, marszałek przedstawi propozycję zmian w ustawie o wyborze prezydenta po to, by w przyszłości nie trzeba było organizować wyborów w takim pośpiechu.

20 czerwca ma jednak jedną, zasadniczą wadę. Jeśli dojdzie do drugiej tury, odbędzie się ona 4 lipca, czyli już po rozpoczęciu wakacji. Może to niekorzystnie wpłynąć na frekwencję wyborczą, a także na poziom poparcia dla kandydata PO. Wielu wyborców Platformy, szczególnie ludzie młodzi, wyjedzie na wakacje i urlopy.

Trzech rezygnuje

Terminarz jest jedną z głównych przyczyn, dla których zrezygnował ze startu w wyborach Tomasz Nałęcz. Dwóch kolejnych kandydatów – Ludwik Dorn i Marek Jurek - poważnie rozważa taką możliwość.

Nałęcz rezygnację ogłosi w przyszłym tygodniu. Przyznaje, że bez wielkiej machiny partyjnej trudno byłoby mu zebrać podpisy niezbędne do zarejestrowania kandydatury. Zdaniem byłego wicemarszałka Sejmu o prezydenturę powinni ubiegać się teraz tylko ci, którzy mają realne szanse na wygraną.

W zebranie potrzebnej ilości podpisów nie wierzy jeden z posłów z Polski Plus, która w wyborach prezydenckich postawiła na Ludwika Dorna. – Nie wykluczam, że Ludwik Dorn zrezygnuje. Na razie analizujemy sytuację. Oficjalny komunikat w tej sprawie wydamy po posiedzeniu naszej partii na początku przyszłego tygodnia – mówi poseł Jerzy Polaczek z Polski Plus.

Rezygnację z powodu trudności z zebraniem podpisów poważnie rozważa także Marek Jurek z Prawicy Rzeczypospolitej. Jego sytuacja jest najtrudniejsza, bo partia nie ma żadnej reprezentacji w parlamencie, co poważnie odbija się na sprawności jej struktur. – Jurek zdaje sobie sprawę z tego sprawę, ale decyzję o ewentualnej rezygnacji ogłosi na początku przyszłego tygodnia, po zakończeniu żałoby – mówi osoba z bliskiego otoczenia Marka Jurka.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną