Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Aleksander Smolar o wyścigu do prezydentury

Aleksander Smolar Aleksander Smolar Włodzimierz Wasyluk / Reporter
Niepewność co do końcowego wyniku wyborów jest duża, bo nikt nie jest w stanie ocenić, jak duży wpływ na decyzje wyborców będą miały emocje wywołane w okresie żałoby - mówi Aleksander Smolar, politolog i prezes Fundacji Batorego.

Grzegorz Rzeczkowski: Jest dziesięciu kandydatów do prezydentury. Zaskakująco dużo biorąc pod uwagę krótki czas, jaki mieli na zebranie 100 tysięcy podpisów.

Aleksander Smolar: To na pewno zaskakujące, głównie ze względu na sprawność organizacyjną, którą wykazały się poszczególne komitety, szczególnie te reprezentujące słabszych kandydatów. Trudno jednak o jednoznaczną odpowiedź na to, dlaczego do tego doszło.

Na pewno wpływ miała społeczna mobilizacja po katastrofie smoleńskiej oraz fakt docenienia przez Polaków wagi polityki oraz roli prezydenta w państwie. W wypowiedziach prawicowych publicystów, zwolenników IV RP, wyraźnie słyszalne były próby ideologizowania tego, co pojawiło się w społeczeństwie po katastrofie. Mówiono, że powracają tradycje republikańskie, poczucie wspólnoty, że śmierć tylu ważnych osób z prezydentem na czele obudziła coś, co wcześniej było w uśpieniu. Szczególne znaczenie miało to dla poparcia, które uzyskał Jarosław Kaczyńskiego, ale też i Marek Jurek. Dla ich wyborców bliska jest bowiem wizja prezydentury, którą reprezentował Lech Kaczyński.

Ten patriotyczno - prawicowy dyskurs spowodował, że pojawiło się też większe zainteresowanie wyborami. Prawdopodobnie skłoniło to większą liczbę osób, którzy wcześniej podchodzili do tego obojętnie, do złożenia podpisu nawet na kilku listach. Z tym nie musiała wiązać się głębsza refleksji nad tym, za jaką wizją prezydenturą dany kandydat się opowiada. Gdyby wyborcy bardziej pragmatycznie podchodzili do tej kwestii, prawdopodobnie kandydatów byłoby mniej, szczególnie tych po prawej stronie.

Kolejne zaskoczenie to liczba głosów, które zebrał PiS – 1,65 mln, czyli o prawie milion więcej, niż zdobył sztab Bronisława Komorowskiego. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie poza psychologicznym?

Liczba głosów jest rzeczywiście imponująca. Tego wskaźnika w żadnym przypadku bym nie bagatelizował. On jest bardzo istotny z kilku powodów. Po pierwsze, pokazuje, że mimo dużych strat wśród liderów , jakie odniósł PiS w katastrofie smoleńskiej, partia ta zachowała znaczące możliwości mobilizacyjne. Po drugie liczba zebranych podpisów poparcia dla prezesa PiS jest dowodem przywiązania do pamięci Lecha Kaczyńskiego i jego prezydentury. Jarosław Kaczyński, niezależnie od krytyki, jaka spadała na niego ze strony innych partii, wśród wyborców PiS uważany jest za naturalnego spadkobiercę zmarłego prezydenta. Jako brat, jako przedstawiciel formacji, z którą związany był Lech Kaczyński, wreszcie jako ten, któremu pięć lat temu meldował on wykonanie zadania.

Ale to pokazuje także coś, co nie jest już zaskoczeniem, czyli głęboki podział Polski. Bo ta wierność kandydatowi PiS nie jest wynikiem kampanii, której prawie nie było. Jarosław Kaczyński jest praktycznie nieobecny i nie wykluczam, że tak będzie praktycznie do dnia wyborów. On będzie pokazywał się w minimalnym stopniu, raczej jako symbol, jak cień w chińskim teatrze. Ale paradoksalnie przez to może odgrywać jeszcze większą rolę. Ludzie, którzy go popierają wiedzą, kogo reprezentuje – właśnie ich, czyli tę część Polski, która jest żarliwie przywiązana do tradycji i wspólnoty. Jarosław Kaczyński nic nie musi mówić, by osiągnąć bardzo dobry wynik, choć w żadnym wypadku to nie wystarczy, by zwyciężyć. Bo sam jego obraz będzie przypominał coś zupełnie innego - dwa lata rządów PiS i wystąpienia, które kojarzą się z agresją w polityce, z językiem, który dzielił i odrzucał.

Tak duża liczba podpisów może dodatkowo zmobilizować elektorat PiS podczas wyborów i wpłynąć na ich wynik?

Może wywrzeć duży wpływ. Tak duża liczba głosów zebranych w tak krótkim czasie może rodzić przypuszczenie, że PiS podczas żałoby udało się poszerzyć elektorat. Prezydent Kaczyński podczas jej trwania przedstawiany był przez media w bardzo dobrym świetle, co było w szokującej dysproporcji z tym, jak był prezentowany za życia. A więc wcześniej elity i media krzywdziły tego dobrego, biednego człowieka. Tak mysli duza czesc spoleczenstwa. Daje to możliwość pojawienia się zjawiska populistycznej mobilizacji, wykraczającej daleko poza ten dobrze opisany elektorat, z którym zazwyczaj PiS był utożsamiany. Dzięki temu mogą pojawiać się nowi zwolennicy PiS, wierni zmodyfikowanej pamięci o Lechu Kaczyńskim i jego prezydenturze.

Czy ten potencjał mobilizacyjny Prawa i Sprawiedliwości jest na tyle silny, że może zaprowadzić Jarosława Kaczyńskiego do Pałacu Prezydenckiego?

To ciągle wydaje się mało prawdopodobne, bo różnice w sondażach między kandydatami PiS i PO są wciąż bardzo duże, nawet biorąc pod uwagę niedoszacowanie poparcia dla PiS w sondażach. Polacy inaczej zachowują się w okresie żałoby, a inaczej w czasie wyborów. Niepewność co do końcowego wyniku jest jednak duża, bo nikt nie jest w stanie ocenić, jak duży wpływ na decyzje wyborców będą miały emocje wywołane w okresie żałoby i bunt przeciwko mediom.

Jednak czy Jarosławowi Kaczyńskiemu tak naprawdę zależy na prezydenturze? Mam wrażenie, że tak jak pozostali kandydaci z wyjątkiem Bronisława Komorowskiego, walczy o coś innego.

Tak jak w poprzednich latach, jest grupa drugorzędnych kandydatów, których głównym celem nie jest zwycięstwo, ale spopularyzowanie partii i ruchów, o co łatwiej w wyborach prezydenckich niż w parlamentarnych. Jarosław Kaczyński prawdopodobnie również zdaje sobie sprawę, że na prezydenturę ma niewielkie szanse. Jego głównym celem jest raczej rozbudowanie swojej formacji i przygotowanie jej do wyborów parlamentarnych. Więcej – można powiedzieć, że walczy o przetrwanie PiS, a także swoje przetrwanie jako polityka. Jego partia w wyniku wyborów może pogrążyć się w głębokim kryzysie. Paradoksalnie stanie się tak nie tylko w przypadku złego wyniku, ale i wtedy, gdyby Kaczyński wygrał. W pierwszym przypadku partia stanie przed problemem zmiany pokoleniowej, a nawet zmiany przywództwa, w drugim zaś zostanie bez przywódcy, bo w PiS brakuje kandydatów na nowego prezesa, a z Pałacu Prezydenckiego nie da się kierować partią.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną