Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Międzywojnie

Wybory po wyborach

BEW
Myślicie Państwo, że jest już po wyborach? Bardzo się mylicie. Następne tuż przed nami.

Grzegorz Napieralski dawno odpadł. Ale jego spoty – i to całkiem nowe – krążą po Internecie i stacjach telewizyjnych, a on sam uparcie krąży po kraju. Dziwne? W normalnych warunkach tak. Ale nie w tym roku. Waldemar Pawlak przepadł w wyborach prezydenckich z kretesem. I co? Walczy dalej, jakby nic się nie stało. Dziwne? Tylko dla tego, kto w ferworze walki o prezydenturę zapomniał, że zaledwie trzy miesiące zostały do bez porównania ważniejszych dla PSL wyborów samorządowych.

Połączone elekcje?

Na prezydenturę SLD ani PSL i tak nie miały szansy. Ani nawet na udział w drugiej turze. Kampanię wiosenną traktowały jako grę wstępną przed kampanią jesienną. Z ich punktu widzenia 4 lipca niczego nie kończy ani nie zaczyna. Będzie tylko etapem wielkiej ogólnopartyjnej walki o mandaty radnych, wójtów, burmistrzów, prezydentów, o posady starostów i marszałków województw, a co za tym idzie, także o fotele dyrektorów szkół, szpitali, teatrów i muzeów. Dla aparatu partii politycznych, dla Polski lokalnej, dla istotnej części biznesu i organizacji społeczeństwa obywatelskiego to wybory samorządowe mają zasadnicze znaczenie. Bo samorządy dysponują często budżetami większymi niż ministrowie. Warszawa wyda np. w tym roku ponad 12 mld zł. A minister kultury – niespełna 2 mld.

Za samorządowymi pieniędzmi idą, oczywiście, posady, inwestycje, kontrakty. W ubiegłym roku liczba samych pracowników samorządowych wzrosła o 10 proc. i osiągnęła blisko ćwierć miliona. Jest więc o co walczyć. Będzie to walka o stopę życiową tysięcy przyjaciół, podopiecznych, działaczy, sponsorów. Egzystencja partii i ich zaplecza będzie więc zależała w dużo większym stopniu od jesiennych wyborów niż od walki o prezydenturę.

Gdy tylko ta walka się przetoczyła, zaczną się – zgodnie ze znanym od dawna kalendarzem wyborczym – polityczne schody. Bo, de facto, ruszy kampania parlamentarna. Chyba że zacznie się ona jeszcze tego lata. A to – zdaniem wielu polityków – jest prawdopodobne. Nadzwyczajna aktywność Pawlaka i Napieralskiego wynika też z tego, że według krążących po Warszawie wieści, PO poważnie rozważa połączenie wyborów samorządowych z parlamentarnymi.

W Sejmie co prawda trudno by było dziś znaleźć większość dla wcześniejszego zakończenia kadencji, ale – jeśli Bronisław Komorowski zostanie prezydentem – do przyspieszonych wyborów Platforma może doprowadzić, podając swój rząd do dymisji i stosując konstytucyjną procedurę trzech kroków. Jeśli w żadnym z nich nie uda się stworzyć nowego rządu (a bez PO raczej się nie uda, bo koalicję PiS-PSL-SLD dziś trudno sobie wyobrazić), Bronisław Komorowski będzie mógł rozwiązać Sejm i ogłosić przedterminowe wybory.

Małe partie szykują się na szybką kampanię parlamentarną, bo wierzą, że Platforma liczy na uzyskanie jesienią samodzielnej większości i szansę stworzenia pierwszego w III RP jednopartyjnego rządu. Z czasem zapewne byłoby to trudniejsze z przynajmniej dwóch powodów – po pierwsze, wchodzimy w fazę kryzysu, która wymusza na rządach oszczędności. Polski rząd też będzie się musiał czymś przed rynkami wykazać, a to nigdy nie przysparza wyborców. Po drugie, jesienią notowania sprawujących władzę zwykle relatywnie rosną, a zimą trend się odwraca.

Czy PSL wytrzyma?

Formalnie PO może czekać z wyborami do jesieni 2011 r. Wtedy jednak nałożyłyby się one na polską prezydencję w Unii. Politycy PO zaczęli co prawda od jakiegoś czasu mówić, że wybory podczas prezydencji to nie żadna tragedia – zwłaszcza że po wejściu w życie traktatu lizbońskiego rola prezydencji wyraźnie zmalała – ale niedawna kompromitacja Czech pokazała, że lepiej sobie nie tworzyć dodatkowych utrudnień. Rozsądek sugeruje więc przyspieszenie wyborów. Najlepszy przyspieszony termin wypada zaś tej jesieni.

Przyszłoroczna wiosna – drugi rozważany i realny termin – ma w przypadku zwycięstwa marszałka tę wadę, że wybory wypadłyby po blisko roku sprawowania przez rząd PO pełni władzy. Jeżeli Platforma podjęłaby poważne reformy, ponosiłaby wtedy polityczne koszty wywołanego przez nie stresu i niepokoju, a na pozytywne efekty byłoby jeszcze za wcześnie. Jeśli natomiast, mając (prawie) pełnię władzy, PO nie podjęłaby reform, szłaby do wyborów z łatą leni i nieudaczników.

Gdyby marszałek przegrał, Platforma uznałaby zapewne, że potrzebuje czasu na odbudowanie swojego elektoratu. Ale sytuacja może jej się wymknąć spod kontroli. Bo nie jest pewne, czy PSL wytrzyma w koalicji. A każdy wariant rządu bez PSL byłby dziś politycznie niezwykle kosztowny. Zwycięski PiS – zainteresowany zdyskontowaniem sukcesu – robiłby zresztą wiele, aby podważyć polityczny mandat PO do sprawowania władzy po wyborczej klęsce.

Nawet jednak jeżeli nie będzie wcześniejszych wyborów parlamentarnych, polityczna atmosfera i tak pozostanie gorąca. Bo tak czy inaczej, wybory samorządowe będą już za pasem, a parlamentarne będą wisiały w powietrzu. Rozpędzone partyjne machiny wojenne nie będą miały powodu stanąć ani na chwilę. I nie będą miały na to czasu.

Polityka 27.2010 (2763) z dnia 03.07.2010; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Międzywojnie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną