Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Międzywojnie

Wybory po wyborach

BEW
Myślicie Państwo, że jest już po wyborach? Bardzo się mylicie. Następne tuż przed nami.

Grzegorz Napieralski dawno odpadł. Ale jego spoty – i to całkiem nowe – krążą po Internecie i stacjach telewizyjnych, a on sam uparcie krąży po kraju. Dziwne? W normalnych warunkach tak. Ale nie w tym roku. Waldemar Pawlak przepadł w wyborach prezydenckich z kretesem. I co? Walczy dalej, jakby nic się nie stało. Dziwne? Tylko dla tego, kto w ferworze walki o prezydenturę zapomniał, że zaledwie trzy miesiące zostały do bez porównania ważniejszych dla PSL wyborów samorządowych.

Połączone elekcje?

Na prezydenturę SLD ani PSL i tak nie miały szansy. Ani nawet na udział w drugiej turze. Kampanię wiosenną traktowały jako grę wstępną przed kampanią jesienną. Z ich punktu widzenia 4 lipca niczego nie kończy ani nie zaczyna. Będzie tylko etapem wielkiej ogólnopartyjnej walki o mandaty radnych, wójtów, burmistrzów, prezydentów, o posady starostów i marszałków województw, a co za tym idzie, także o fotele dyrektorów szkół, szpitali, teatrów i muzeów. Dla aparatu partii politycznych, dla Polski lokalnej, dla istotnej części biznesu i organizacji społeczeństwa obywatelskiego to wybory samorządowe mają zasadnicze znaczenie. Bo samorządy dysponują często budżetami większymi niż ministrowie. Warszawa wyda np. w tym roku ponad 12 mld zł. A minister kultury – niespełna 2 mld.

Za samorządowymi pieniędzmi idą, oczywiście, posady, inwestycje, kontrakty. W ubiegłym roku liczba samych pracowników samorządowych wzrosła o 10 proc. i osiągnęła blisko ćwierć miliona. Jest więc o co walczyć. Będzie to walka o stopę życiową tysięcy przyjaciół, podopiecznych, działaczy, sponsorów. Egzystencja partii i ich zaplecza będzie więc zależała w dużo większym stopniu od jesiennych wyborów niż od walki o prezydenturę.

Gdy tylko ta walka się przetoczyła, zaczną się – zgodnie ze znanym od dawna kalendarzem wyborczym – polityczne schody. Bo, de facto, ruszy kampania parlamentarna. Chyba że zacznie się ona jeszcze tego lata. A to – zdaniem wielu polityków – jest prawdopodobne. Nadzwyczajna aktywność Pawlaka i Napieralskiego wynika też z tego, że według krążących po Warszawie wieści, PO poważnie rozważa połączenie wyborów samorządowych z parlamentarnymi.

W Sejmie co prawda trudno by było dziś znaleźć większość dla wcześniejszego zakończenia kadencji, ale – jeśli Bronisław Komorowski zostanie prezydentem – do przyspieszonych wyborów Platforma może doprowadzić, podając swój rząd do dymisji i stosując konstytucyjną procedurę trzech kroków. Jeśli w żadnym z nich nie uda się stworzyć nowego rządu (a bez PO raczej się nie uda, bo koalicję PiS-PSL-SLD dziś trudno sobie wyobrazić), Bronisław Komorowski będzie mógł rozwiązać Sejm i ogłosić przedterminowe wybory.

Małe partie szykują się na szybką kampanię parlamentarną, bo wierzą, że Platforma liczy na uzyskanie jesienią samodzielnej większości i szansę stworzenia pierwszego w III RP jednopartyjnego rządu. Z czasem zapewne byłoby to trudniejsze z przynajmniej dwóch powodów – po pierwsze, wchodzimy w fazę kryzysu, która wymusza na rządach oszczędności. Polski rząd też będzie się musiał czymś przed rynkami wykazać, a to nigdy nie przysparza wyborców. Po drugie, jesienią notowania sprawujących władzę zwykle relatywnie rosną, a zimą trend się odwraca.

Czy PSL wytrzyma?

Formalnie PO może czekać z wyborami do jesieni 2011 r. Wtedy jednak nałożyłyby się one na polską prezydencję w Unii. Politycy PO zaczęli co prawda od jakiegoś czasu mówić, że wybory podczas prezydencji to nie żadna tragedia – zwłaszcza że po wejściu w życie traktatu lizbońskiego rola prezydencji wyraźnie zmalała – ale niedawna kompromitacja Czech pokazała, że lepiej sobie nie tworzyć dodatkowych utrudnień. Rozsądek sugeruje więc przyspieszenie wyborów. Najlepszy przyspieszony termin wypada zaś tej jesieni.

Przyszłoroczna wiosna – drugi rozważany i realny termin – ma w przypadku zwycięstwa marszałka tę wadę, że wybory wypadłyby po blisko roku sprawowania przez rząd PO pełni władzy. Jeżeli Platforma podjęłaby poważne reformy, ponosiłaby wtedy polityczne koszty wywołanego przez nie stresu i niepokoju, a na pozytywne efekty byłoby jeszcze za wcześnie. Jeśli natomiast, mając (prawie) pełnię władzy, PO nie podjęłaby reform, szłaby do wyborów z łatą leni i nieudaczników.

Gdyby marszałek przegrał, Platforma uznałaby zapewne, że potrzebuje czasu na odbudowanie swojego elektoratu. Ale sytuacja może jej się wymknąć spod kontroli. Bo nie jest pewne, czy PSL wytrzyma w koalicji. A każdy wariant rządu bez PSL byłby dziś politycznie niezwykle kosztowny. Zwycięski PiS – zainteresowany zdyskontowaniem sukcesu – robiłby zresztą wiele, aby podważyć polityczny mandat PO do sprawowania władzy po wyborczej klęsce.

Nawet jednak jeżeli nie będzie wcześniejszych wyborów parlamentarnych, polityczna atmosfera i tak pozostanie gorąca. Bo tak czy inaczej, wybory samorządowe będą już za pasem, a parlamentarne będą wisiały w powietrzu. Rozpędzone partyjne machiny wojenne nie będą miały powodu stanąć ani na chwilę. I nie będą miały na to czasu.

Polityka 27.2010 (2763) z dnia 03.07.2010; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Międzywojnie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną