Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Prezydent się urządza

Nowe porządki w Kancelarii Prezydenta

Zenon Żyburtowicz / EAST NEWS
Bronisław Komorowski zaczyna wielkie meblowanie kancelaryjnej kuchni. Począwszy od tej dosłownej, która gotuje prezydenckiej parze, po najwyższych urzędników.
Polityka.pl

Dotychczas prezydenci dawali pracę ponad trzystu osobom, ulokowanym głównie w dwóch miejscach Warszawy: w Kancelarii nieopodal Sejmu, przy ulicy Wiejskiej, oraz w Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu. Nowy szef kancelaryjnej machiny Jacek Michałowski już rozpisał przetarg na 600 telefonicznych kart sim i komórek dla swoich nowych podwładnych „z zarezerwowanej dla Kancelarii RP puli numerów 721 – 800 – 000 do 721 – 800 – 999”. Potocznie w urzędniczo-politycznych sferach mówi się o Pałacu – miejscu politycznych decyzji i wpływów, oraz o Wiejskiej – gdzie wykonuje się żmudną, codzienną robotę. Bronisław Komorowski planuje małą lokalową rewolucję, ale na razie, po złożeniu marszałkowskiej funkcji, na kilka dni pojechał do Ruskiej Budy, choć ma już prawo wypoczywać w pięciu rezydencjach głowy państwa.

Komorowski chyba jednak weźmie pod uwagę dobro i spokój swoich dotychczasowych sąsiadów na warszawskim Powiślu (które w blisko trzech czwartych dołożyło się do jego wyborczego zwycięstwa) i opuści 159-metrowe mieszkanie w przedwojennej kamienicy. Poważnie rozpatruje możliwość zameldowania się z Pierwszą Damą w Belwederze, który bardzo im przypadł do gustu. Przeprowadzka do pałacowego apartamentu zmarłej pary prezydenckiej mogłaby być zbyt krępująca.

Komorowski myśli o wyprowadzce

Odkąd w 1994 r. Lech Wałęsa zwolnił belwederskie sypialnie, prezydenci zapraszali tam swoich gości. – Belweder to najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, choć prezydent nie oglądał jeszcze apartamentu przy Krakowskim Przedmieściu, więc może jeszcze zmienić zdanie co do mieszkania – zastrzega Michałowski, szef Kancelarii.

Niektórzy twierdzą, że przeprowadzką do Belwederu Komorowski chce przypieczętować swoją lojalność wobec Donalda Tuska. Bo po pierwsze, znacznie bliżej stąd na ul. Parkową i w Aleje Ujazdowskie, gdzie mieszka i urzęduje premier. A poza tym, to Tusk pierwszy, gdy startował pięć lat temu w wyścigu prezydenckim, w ramach walki z bizantyjskim stylem sprawowania władzy, zapowiadał przeprowadzkę właśnie do Belwederu. Chodzą słuchy, że na opuszczenie Powiśla największą ochotę ma pani Anna, trochę zmęczona domowymi obowiązkami.

Michałowski dementuje pogłoski, że jego szef chce przenieść całe centrum dowodzenia z Pałacu do Belwederu. Przy Belwederskiej brakuje nie tylko ciszy do pracy, ale też miejsca na dokumenty, które, gdy przez trzy lata urzędował tam Lech Wałęsa, urosły do sufitu. Poza tym Komorowski zapowiadał, że będzie oszczędnie gospodarował prezydenckim budżetem. A samo przeniesienie sali z zamontowanym sprzętem antypodsłuchowym i aparaturą do nagrywania, w której Lech Kaczyński przepytywał Radosława Sikorskiego o znajomość z Ronem Asmusem, kosztowałoby kilkadziesiąt tysięcy złotych. Danuta Waniek, pierwsza szefowa Kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego, też odradza takie posunięcie: – Zdziwiłabym się, gdyby prezydent zrezygnował z pracy w Pałacu. Nie powinien rezygnować też z rozwiązań technicznych, które są niezbędne dla sprawnej pracy prezydenckich urzędników.

Większość z nich zastygła w oczekiwaniu i tylko siedmiu, w randze ministrów, złożyło dymisje. I tak od tygodnia jedynym tytularnym ministrem w Kancelarii jest Jacek Michałowski, którego tuż po wyborach Komorowski mianował jej pełnoprawnym szefem. Wizytówki „p.o. Szefa Kancelarii Prezydenta” wylądowały w koszu. A z dymisjami było tak: kilka minut po tym, jak PKW oficjalnie ogłosiła, że Bronisław Komorowski wygrał wybory, minister Andrzej Duda zaniósł do sekretariatu marszałka rezygnacje – swoją i czterech innych ministrów powołanych przez Lecha Kaczyńskiego. – Dzień później w sali recepcyjnej prezydenckiej Kancelarii przy Wiejskiej dostaliśmy oficjalne pisemne odwołania. Zdziwiło nas, że w takim miejscu i z rąk ministra Michałowskiego, skoro powołania odbieraliśmy od głowy państwa w Sali Kolumnowej Pałacu – mówi Andrzej Duda, do zeszłego poniedziałku szef prezydenckiego biura prawnego.

Nikt nie miał wątpliwości, że on oraz ministrowie Jacek Sasin, Barbara Borys-Szopa, Małgorzata Bochenek, Maciej Łopiński i doradcy mianowani przez Lecha Kaczyńskiego złożą dymisje. Tak samo jak zastępcy nowego szefa BBN: Zbigniew Nowek i Witold Waszczykowski, którzy złożyli wypowiedzenia dzień po kolegach z Kancelarii. Wszyscy jeszcze przez trzy miesiące będą pobierać ministerialne pensje, chyba że wcześniej znajdą sobie jakąś posadę.

Zwolenień nie będzie?

Świeżo wybrany prezydent podpisze nowy statut i po swojemu będzie urządzał zaplecze. Mianuje szefa Kancelarii, jego zastępców, swoich doradców, ministrów – w tym szefa swojego gabinetu politycznego, oraz dyrektorów tylu biur organizacyjnych, ile będzie chciał stworzyć. W tym roku Kancelaria zarządza 155,5-mln budżetem. Pieniądze na następny rok będą uchwalane przez przychylną prezydentowi koalicję, inaczej niż przez ostatnie lata, kiedy stale były w tej kwestii spory między Lechem Kaczyńskim a ekipą Donalda Tuska.

Współpracownicy Komorowskiego zapewniają, że urząd ma być całkowicie apolityczny, ale to stały refren każdej nowej ekipy. Na prezydenckie wody wypłynie Dariusz Młotkiewicz, obecny wiceszef Kancelarii Sejmu, który ma zająć identyczne stanowisko w Kancelarii Prezydenta. Przeprowadzkę z Sejmu planuje też Jaromir Sokołowski, do niedawna szef gabinetu marszałka. Teraz będzie odpowiadał za kontakty zagraniczne głowy państwa.

Na giełdzie doradców często pada nazwisko Tadeusza Mazowieckiego. – Zaczął bywać u Bronka zaraz po objęciu przez niego obowiązków głowy państwa po katastrofie smoleńskiej – mówi osoba z otoczenia Komorowskiego. Nawet jeśli były premier nie trafi na Krakowskie Przedmieście w roli formalnego doradcy, będzie tam częstym gościem. Podobnie jak były ambasador RP w Waszyngtonie, a obecnie szef Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności Jerzy Koźmiński. Nie wiadomo jeszcze, kto usiądzie w strategicznym fotelu szefa biura kadr. To też polityczne stery. – Musiałam pożegnać się z szefem biura kadr, którego odziedziczyłam po Lechu Wałęsie, bo krążyły o nim po Kancelarii bardzo złe opinie – mówi Waniek.

Budżet ten sam

Wśród pracowników Kancelarii rysują się dwie postawy: jedni planują odejście, ale nie chcą ułatwiać zadania nowemu lokatorowi i czekają, aż sam ich zwolni, inni liczą, że będą pracować tu nadal, wszystko jedno przy której ulicy. Na przykład sekretarki. Wiele z nich pracowało jeszcze w Radzie Państwa. Przetrwały trzęsienie w 1990 r. – Uważamy się za urzędników państwowych pracujących dla głowy państwa, bez względu na to, jakie nosi nazwisko – mówi jedna z sekretarek, która razem z pierwszym prezydentem III RP, przed 17 laty, przeprowadziła się do Pałacu.

Ale tu też nie ma reguł: również szeregowych urzędników nie omijają wyborcze emocje i podziały. Jedną z takich osób jest Zofia Kruszyńska-Gust, szefowa sekretariatu Lecha Kaczyńskiego, która w ostatniej chwili zrezygnowała z feralnego lotu Tupolewem. Pierwsze urzędnicze kroki stawiała u prezydenta Lecha Wałęsy. Gdy bracia Kaczyńscy weszli z nim w konflikt, odeszła razem z nimi, by wrócić do Pałacu w 2005 r. Podobno prezydent elekt zaproponuje jej inne stanowisko, bo do Pałacu zabiera swoje marszałkowskie sekretarki.

Z nasłuchów z Alei Ujazdowskich wynika, że Komorowski nie walczy o większy budżet dla swojej Kancelarii. Co może oznaczać, że nie planuje wielkich zwolnień, bo nie potrzebuje dodatkowych pieniędzy na odprawy. Biorąc pod uwagę doświadczenia poprzednika, lepiej ostrożnie dobierać współpracowników. Lech Kaczyński przez niespełna cztery lata prezydentury nawet szefom swojej Kancelarii nie dawał okrzepnąć w swojej roli. Wymieniał ich aż czterokrotnie. Liczba statutowych komórek organizacyjnych urosła z 14 do 16, a wraz z nowo powstałymi przychodzili nowi szefowie i ich ludzie. – Za prezydenta Kaczyńskiego ruchów kadrowych było najwięcej – mówi sekretarka pamiętająca czasy Wałęsy. Stabilności nie sprzyjały liczne zmiany na ministerialnych stanowiskach, będące wynikiem konfliktów, dworskich intryg i wpadek.

Andrzej Duda, gdy w 2007 r. nie dostał się z list PiS do Sejmu, ulokował się w biurze prawnym i ustroju. Był szefem 50 urzędników, zatrudnił czterech nowych. Mówi, że nie patrzył, kto za jakiego prezydenta przyszedł: – Bywało, że ci zastani tu nie zgadzali się z moim punktem widzenia, ale to było dla mnie bardzo cenne, bo dostarczali mi argumentów, które mogłem usłyszeć później od strony przeciwnej w parlamencie czy przed Trybunałem. Dodaje, że w Kancelarii raczej się nie zwalniało, tylko przesuwało na inne pozycje. Do archiwum został na przykład odesłany Andrzej Dorsz. Kancelaryjne korytarze huczały, że to przez jego ręce, jako wiceszefa biura prawnego, przeszła lista z kandydatami do odznaczeń, wśród których znalazł się gen. Jaruzelski. Minister Michałowski, psycholog z wykształcenia, nie wierzy plotkom i traktuje dziś Dorsza jako kopalnię wiedzy o prezydenckim zapleczu. Jednak prezydenckie biuro prawne przypadnie Aleksandrowi Proksie, byłemu szefowi Rządowego Centrum Legislacji i wieloletniemu sekretarzowi Rady Ministrów. Z pewnością będzie lepszym źródłem informacji prawnej dla Komorowskiego niż, jak bywało ostatnio, internetowa Wikipedia.

BBN czeka na wypowiedzenia

Do archiwum Lech Kaczyński wysłał też szefową biura prasowego Aleksandra Kwaśniewskiego Teresę Grabczyńską. Ktoś, kto odpowiada za politykę medialną, zazwyczaj identyfikuje się z poglądami swojego szefa, dlatego Anna Kasprzyszak, która zajęła miejsce Grabczyńskiej, teraz będzie musiała raczej pożegnać się z biurem prasowym.

Ważą się losy Janusza Strużyny, szefa zespołu obsługi organizacyjnej. Pracował jeszcze dla Jaruzelskiego. – Pani prezydentowa Kaczyńska miała do niego zaufanie. W sprawach organizacyjno-protokolarnych był niezawodny – mówi o nim Lena Dąbkowska-Cichocka, która też zaliczyła krótki ministerialny epizod u prezydenta. Strużyna należał do ulubieńców Marka Ungiera, wieloletniego szefa gabinetu Aleksandra Kwaśniewskiego. Dyrektor znalazł się w doborowym gronie biznesmenów, polityków i urzędników, którzy ufundowali prezydentowi Kwaśniewskiemu na imieniny obraz Wojciecha Kossaka. Odpowiadał m.in. za programy wizyt głowy państwa. Organizacja wizyty w Smoleńsku pozostawiała wiele do życzenia, więc przyszłość Strużyny w Pałacu stoi dziś pod znakiem zapytania.

Atmosfera oczekiwania panuje też w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, które formalnie powinno być analitycznym zapleczem głowy państwa. Przez ostatnie kilka miesięcy prezydentury Lecha Kaczyńskiego nowoczesny biurowiec na tyłach Pałacu stał się bastionem walki o jego reelekcję, niemal ministerstwem wojny. Nikt poza zastępcami nowo mianowanego szefa Stanisława Kozieja nie złożył wypowiedzenia. Czekają na ruch z drugiej strony.

Walizek nie muszą szykować dbający o bardzo praktyczny wymiar prezydentury. Szef prezydenckiej kuchni, który zapewnia, że potrafi przyrządzić dziczyznę, panie od kompozycji kwiatowych, sprzątaczki – dwie na każde piętro, konserwatorzy i dwuosobowa ekipa wideo dokumentująca prezydenturę. Jeszcze nie wiadomo, kto pobłogosławi tę prezydenturę i będzie odprawiał msze w prezydenckiej kaplicy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną