Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zabawy historią

Świętowanie historycznych tragedii

Rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej Rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej BEW
Po Grunwaldzie, cudzie nad Wisłą i Powstaniu Warszawskim czas na 1 września. Bawimy się krzyżem, ale bawimy się też historią. źle się bawimy.

Gry krzyżowe to psucie chrześcijaństwa. Komu na nim zależy, nie powinien do tego przykładać ręki. Jednocześnie psujemy też historię, choć tyle się ostatnio słyszy, jaka jest dla Polaków ważna.

Mamy modę na rekonstrukcje historyczne. Moda objęła między innymi inscenizacje związane z Powstaniem Warszawskim. Rzecz wygląda na wychowawczą i patriotyczną, więc godną wsparcia szkoły, mediów i państwa, bo przecież to zdrowy ruch społeczny budzący zainteresowanie historią ojczystą. Lepiej, żeby ludzie, zwłaszcza młodzi, wcielali się w rycerzy, żołnierzy wrześniowych, akowców i powstańców walczących o wolność, niż zbijali bąki. Lepiej, by przyuczali się do wspólnego sensownego działania wokół sensownych celów.

Może i lepiej, ale to się tak naprawdę okaże, kiedy ktoś fachowo przebada owe grupy rekonstrukcyjne. Tak, byśmy się przekonali, jak ta aktywność faktycznie pogłębiła ich wiedzę o historii, nie tylko w sensie szczegółów o tym czy innym wydarzeniu lub zjawisku, lecz w sensie rozumienia historii Polski jako pewnej sekwencji, pewnego długofalowego i kompleksowego procesu. Ciekawe, czy inscenizacje powstańcze inspirują do lepszego poznania racji przeciwników Powstania, wśród których są też niektórzy powstańcy? Tacy, którzy walczyli do końca, choć uważali Powstanie za tragiczny błąd. Przecież poznanie ich argumentów nie przekreśla patriotyzmu i męstwa żołnierzy Polski Walczącej. Pozwala za to zamyślić się nad tym, że cenimy często wyżej śmierć dla Polski niż życie dla Polski. Bez takiej wiedzy trudno przesądzać, czy rekonstrukcje mogą być wsparciem w nauczaniu historii.

Interesujące byłoby zbadanie, czy i jakie w tych zapaleńcach rodzą się refleksje etyczne na temat historii. Co i dlaczego im się w niej podoba, a co nie? Jak i do czego historia ich inspiruje? Na razie wygląda na to, że chodzi tu przede wszystkim o nietuzinkową przygodę i emocje, coś specyficznie elitarnego, co wynosi rekonstruktorów ponad szarą rzeczywistość codzienną. Słowem – o rodzaj zabawy.

Powstanie to fajne widowisko

Jest z tym kłopot. Taki, że inscenizowana historia ulega banalizacji, trochę tak, jak dzieje się to w grach komputerowych, w których nawet jeśli raz się przegra, to następnym razem się wygra i w których śmierć jest tylko kliknięciem, abstrakcją. A do dyspozycji ma się czasem więcej niż jedno życie. W młodych umysłach powstaje wrażenie, że historia jest „fajnym” widowiskiem, które w sumie zawsze kończy się dobrze, a jeśli jednak kończy się źle, to i tak „chwała poległym”.

Ten problem dostrzega dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski, poseł PiS, która to partia puściła w obieg hasło polityki historycznej. Tak, z inscenizacjami powstańczymi miewamy kłopot – przyznaje w „Rzeczpospolitej”. Na przykład z dziećmi z karabinami na barykadach, z rodzicami przebierającymi pociechy za powstańców, by robić im zdjęcia, z producentami proponującymi muzealnemu sklepikowi plastikowe hełmy z biało-czerwoną opaską. Pomysł, by zwiedzającym muzeum rozdawać biało-czerwone opaski, takie jak nosili powstańcy, oprotestowali sami żyjący uczestnicy powstania.

Dyrektor musiał perswadować rekonstruktorom, by porzucili pomysły inscenizowania gwałtów lub aresztowania Żydów. „Rekonstrukcja ma sens wtedy, gdy pokazuje całe wydarzenie, a nie epatuje okrucieństwem wojny” – deklaruje Ołdakowski. Ma rację, podobnie jak w ostrzeżeniu, by nie zacierać granicy między tym, co autentycznie powstańcze, a jakąś „koszmarną powstańczą cepelią. Przebieranie się za powstańców i dawanie im broni do ręki nie jest żadną rekonstrukcją, tylko zabawą w wojnę, a zabawa w wojnę to największa szkoda, jaką można wyrządzić legendzie Powstania Warszawskiego. Bo to nie była zabawa”.

Słuszne uwagi Ołdakowskiego nie rozwiewają wątpliwości, czy on sam dostrzega, że ta cepelia to jeden z efektów wpuszczenia historii w młyn kultury masowej. To, co z tego młyna wypada, może być cepelią z górnej półki, ale wciąż cepelią – produktem do masowej konsumpcji, po którym raczej nie oczekujemy pogłębienia tematu, zwłaszcza takiego jak patriotyzm czy sens powstania. Masowość przekazu niemal zawsze oznacza uproszczenie i spłycenie. Nie ma nieszczęścia, jeśli sedno sprawy jest zachowane: powstańcze inscenizacje są po to, by pokazać, jak to mogło wyglądać, ale bez wchodzenia w buty powstańców. Gorzej, gdy masowy przekaz zamienia się w pas transmisyjny polityki historycznej. Takim pasem mogą stać się grupy rekonstrukcyjne, ale szkodliwość jest tu niewielka. Zwłaszcza że nic nie wskazuje, by te grupy miały ochotę być jakimiś partyjnymi bojówkami.

Nieporównanie silniejszy jest wpływ masowego przekazu mediów. Telewizyjne „Wiadomości” 1 sierpnia nadano z Muzeum Powstania Warszawskiego. Powstanie było jedynym tematem przez 20 minut głównego programu informacyjnego o największej widowni w Polsce. Więcej wiadomości z kraju i świata można było usłyszeć w dzienniku TV Trwam. „Wiadomości” skupiły się na powstańcach i zasługach Lecha Kaczyńskiego jako ojca założyciela Muzeum. O udziale w powstańczych uroczystościach prezydenta-elekta (skądinąd spowinowaconego z dowódcą powstania gen. Borem-Komorowskim) – ani słowa. Po takim serwisie poszedł w eter ostry utwór rockowy ku chwale poległych, a kiedy wybrzmiał, blok reklamowy rozpoczęła pochwała jogurtu polepszającego pracę jelit. Tak się wypacza i banalizuje wielki temat naszej historii. Polityka historyczna nie przemoże kultury masowej. Ostatecznie z historii zostają strzępy, a z polityki – propaganda.

Rekonstrukcja świadomości

Polityka historyczna to upolitycznienie historii. Musiała się u nas pojawić, tak samo jak pojawiła się w innych krajach byłego bloku radzieckiego po jego rozpadzie. Chodziło o rekonstrukcję tożsamości narodowej. Nie był to plan orwellowski, mający zastąpić jedną ułomną i zmanipulowaną dla bieżących potrzeb władzy wizję historii narodowej inną, też zmanipulowaną. Przeciwnie, deklarowano troskę o prawdziwy przekaz historyczny, wypełnienie białych plam pozostałych po cenzurze i propagandzie epoki radzieckiej, przywrócenie pełnej pamięci historycznej społeczeństwa. I rzeczywiście w tym kierunku poszedł znaczny wysiłek fachowców i mediów. Zdziałano sporo, ale wyniki są dyskusyjne.

Prawie w każdym kraju pokomunistycznym polityka historyczna zantagonizowała społeczeństwo, a często też narody sąsiednie. Najczęściej dotyczy to Rosji. Podgrzewanie nastrojów antyrosyjskich przez zwolenników nacjonalistycznie rozumianej polityki historycznej obserwowaliśmy i obserwujemy nie tylko w republikach bałtyckich, lecz także w Polsce. Na Ukrainie za Juszczenki do rekonstrukcji tożsamości wykorzystano nacjonalizm banderowski i tragedię wielkiego głodu z lat 30. XX w., co Polacy i Rosjanie odebrali jako fałszowanie historii.

Z kolei w Rosji rekonstrukcja tożsamości narodowej do niedawna obejmowała obronę przed rzekomymi fałszerstwami w kraju i poza jego granicami prawdziwego obrazu historii ZSRR. Na podszyty antyrosyjskością antykomunizm Kreml odpowiadał gloryfikacją własnej najnowszej historii i pogardliwym lekceważeniem nowych wykładni historii w dawnych krajach bloku. Dopiero od niedawna władza wysyła sygnały, że gotowa jest potępić stalinizm jako system rządów i masowe zbrodnie jako ich narzędzie. Tym samym Rosja przyznaje, że jej poradziecka polityka historyczna się nie sprawdza, że jest nie pomocą, lecz przeszkodą w odbudowie tożsamości narodowej. A czy sprawdza się polityka historyczna Węgier, rozpalająca do czerwoności stosunki węgiersko-słowackie i podtrzymująca napięcia w stosunkach z Rumunią i Ukrainą?

Polityka historyczna rozumiana jako budzenie dumy z historii własnego narodu musi się zderzyć z polityką historyczną innych narodów dążącą do tego samego celu. To może popsuć stosunki z tym czy innym krajem sąsiedzkim, a nawet wewnątrz kraju, bo przecież nigdy nie jest tak, że wszyscy mają to samo zdanie w palących kwestiach historii. I tu zaczynają się schody. Pamięć, prawda, wszystkie pięknie brzmiące hasła okazują się jednak wybiórcze. Prawda tak, ale nasza, a nie wasza. Tylko czy prawda „czyjaś”, jakiejś formacji politycznej, grupy nacisku czy interesu, jest jeszcze prawdą? Raczej nie jest, bo prawda historyczna nie znosi gmerania przy niej polityków.

Zresztą próby narzucenia jednej narracji są coraz mniej skuteczne w Europie otwartych granic i w dobie komunikacji elektronicznej. Polityka historyczna karmi się złudzeniem, że w dzisiejszym świecie wciąż możliwe jest tworzenie izolowanych wysp pamięci i świadomości. Tymczasem nawet w autorytarnych Chinach część inteligencji próbuje rewidować oficjalną dominującą interpretację historii ku wściekłości nacjonalistów wzywających do dania odporu liberałom i zjednoczenia narodu wokół wielkich celów partii.

Polityka historyczna zawsze natrafia na opór nie tylko rzetelnych badaczy i nauczycieli historii. Zderza się też z potężną siłą, jaką jest rodzinny i środowiskowy przekaz historii. Mimo uporczywego i wieloletniego wbijania Polakom do głów kłamstwa katyńskiego, w milionach polskich domów wiedziało się, że polskich oficerów zamordowało stalinowskie NKWD, a nie Niemcy. Tak samo fiaskiem zakończyło się robienie z Armii Krajowej zaplutego karła reakcji czy przedstawianie rządu na wychodźstwie w Londynie jako renegatów, a Radia Wolna Europa jako jankeskiej szczekaczki. Powstawał w ten sposób drugi obieg informacji i interpretacji na temat polskiej historii, wzmocniony od lat 70. podziemnym niecenzurowanym ruchem wydawniczym. W wolnej Polsce siły prawicowe próbują nawiązywać do tamtych czasów, obsadzając w roli ośrodków „polskojęzycznej” propagandy media i środowiska niechętne neoendeckiej prawicy. Taka manipulacja to jeden z destrukcyjnych przykładów polityki historycznej w praktyce.

Czy zatem polityka historyczna jest jeszcze Polsce potrzebna? Jarosław Kaczyński chwali dziś Edwarda Gierka. Daje do zrozumienia, że podobała mu się gierkowska propaganda sukcesu. Przed klęską wrześniową późna sanacja zapewniała, że Polska jest silna, zwarta i gotowa. Wiemy, jak się kończy propaganda, polityka historyczna też się tak skończy. Duma dla samej dumy jest pusta. W polityce może być szkodliwa. Od takich zabaw historią Polsce należy się odpoczynek.

Polityka 36.2010 (2772) z dnia 04.09.2010; Kraj; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Zabawy historią"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną