Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dramat Księcia Niezłomnego

Dziesiąta rocznica śmierci Jerzego Giedroyca

Jerzy Giedroyc (1906 - 2000) Jerzy Giedroyc (1906 - 2000) Piotr Wójcik / Agencja Gazeta
Dla wielu był Mistrzem, mentorem, na którego opinie chętnie się powoływano. Czy wskazania Jerzego Giedroycia są dziś obecne w w naszym życiu publicznym? Nic na to nie wskazuje.
Wejście do domu w Maisons - Laffitte, w którym przez niemal pół wieku mieściła się redakcja 'Kultury' i gdzie mieszkał Jerzy GiedroycGrzegorz Rzeczkowski/Polityka Wejście do domu w Maisons - Laffitte, w którym przez niemal pół wieku mieściła się redakcja "Kultury" i gdzie mieszkał Jerzy Giedroyc
Skąpana w zieleni siedziba 'Kultury' dziesięć lat po śmierci jej RedaktoraGrzegorz Rzeczkowski/Polityka Skąpana w zieleni siedziba "Kultury" dziesięć lat po śmierci jej Redaktora

[Artykuł powstał we wrześniu 2006 r.]

Rok 2006, ogłoszony przez Sejm RP Rokiem Jerzego Giedroycia, obfituje w rocznice. Przypada w nim 100-lecie urodzin twórcy „Kultury”, 100-lecie urodzin i 30-lecie śmierci jej naczelnego publicysty Juliusza Mieroszewskiego, 60-lecie powstania Instytutu Literackiego. Zorganizowano już szereg wystaw. „Rzeczpospolita” i „Tygodnik Powszechny” opublikowały specjalne dodatki, pamiątkowe tablice odsłonięto na ogrodzeniu otaczającym siedzibę „Kultury” w Maisons-Laffitte oraz w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, na którym Giedroyc studiował prawo. W Mińsku obradowano na temat realizacji słynnej idei ULB (Ukraina–Litwa–Białoruś), na UW zaś odbyła się w zeszłym tygodniu międzynarodowa konferencja „Jerzy Giedroyc: kultura – polityka – wiek XX”, w której brali udział m.in. Władysław Bartoszewski, Siergiej Kowaliow, Natalia Gorbaniewska, Adam Michnik, Krzysztof Pomian, Jerzy Kłoczowski i Bohdan Osadczuk.

W liście nadesłanym na ręce Henryka Giedroycia prezydent RP Lech Kaczyński pisze, iż w życiorysie jego zmarłego brata „znaleźć można wzór zachowań, jakich dzisiaj Polska potrzebuje – stawiania dobra państwa ponad wszystkie inne cele działalności publicznej, umiejętnego sięgania do dziedzictwa narodowego oraz odwagi niezależności myśli i działania”. Niewątpliwie. Rzecz w tym, iż wszystkie te zachowania w dzisiejszym życiu publicznym całkowicie zanikają.

Z Polakami nie można wytrzymać

Po 1989 r. Giedroyc nie chciał przyjechać do Polski, obawiając się, że będzie wykorzystywany do politycznych rozgrywek. Odmówił przyjęcia Orderu Orła Białego, chętnie powtarzał „my, Litwini”, zaś naszemu narodowi wystawiał gorzkie oceny. Do Miłosza pisał w 1975 r.: „Nie odkrywasz Ameryki, że z Polakami nie można wytrzymać i że to jest okropny naród. No, ale tak było zawsze i nie mamy chyba wyboru”, zaś trzy lata wcześniej zdradzał Zygmuntowi Hauptowi: „Często marzę, by się z tego narodu wyprowadzić. Niestety, jestem na taką operację za stary, więc trzeba się pogodzić z myślą, że jest się pogrobowcem i próbować drążyć ten »czerep rubaszny«” (dla ilu z nas te słowa są ciągle aktualne!).

W jego oczach Polacy byli narodem o słabym charakterze i nieszczęsnej skłonności do tzw. słomianego ognia, czyli wielkich zrywów, którym nie towarzyszy wytrwałość i systematyczna praca. Surowo oceniał zarówno intelektualistów (brak odwagi w myśleniu), pisarzy (oportunizm w czasach PRL), jak też Kościół katolicki, który w wolnej Polsce zajmował się – jego zdaniem – przede wszystkim szukaniem wpływów politycznych i trwonieniem pieniędzy na kolejne gigantyczne budowle.

Wojciech Duda, redaktor „Przeglądu Politycznego”, wspomina, jak Redaktor mówił, iż Polska szuka nowego kształtu, że Polacy chcą się dowiedzieć, kim właściwie są. Wielkim, realizowanym przez dziesięciolecia zamierzeniem „Kultury” było właśnie tworzenie nowoczesnej formy polskości, którą Giedroyc starał się budować publicystyką Mieroszewskiego i pisarstwem Gombrowicza. Z reformą „zakonu polskości” miało być związane powstanie nowoczesnego państwa, odgrywającego poważną rolę w europejskiej polityce.

Tymczasem na naszych oczach odbywa się systematyczne obniżanie autorytetu państwa, kompromitacja demokratycznych instytucji. Lata naszej wolności mierzone są marnowanymi szansami, prywatą. Ciągle myślimy, że osiągnęliśmy dno upadku, by po chwili przekonać się, że można spadać niżej. Zeszłotygodniowa Begergate zaczyna już przesłaniać w naszej pamięci kuriozalną wypowiedź Antoniego Macierewicza o polskich ministrach spraw zagranicznych powiązanych z sowieckimi służbami specjalnymi, która to wypowiedź, a przede wszystkim brak zdecydowanej postawy rządu wobec niej, godziła w jedno z Giedroyciowych imponderabiliów, a więc wyłączenie polityki zagranicznej z partyjnych rozgrywek.

Nie widać w życiu politycznym postaci, które potrafiłyby nad doraźny interes przedłożyć realizację długofalowej wizji, mówić społeczeństwu rzeczy nieprzyjemne i ryzykować, tak jak ryzykował Giedroyc, nawołując niegdyś do zrzeczenia się roszczeń do Wilna i Lwowa. „Miniony rok, od kiedy władzę w Polsce objęli kontynuatorzy – w ich własnym tylko mniemaniu – obozu piłsudczykowskiego i autentyczni spadkobiercy ONR, co spowodowało uwstecznienie całego życia publicznego, sprawił, że przesłanie polityczne i ideowe Giedroycia i Mieroszewskiego odzyskało niestety w całej pełni swą dawną celność i ostrość – zauważa w „Tygodniku Powszechnym” Krzysztof Pomian. – Przy czym demokracja nie sprowadzała się ich zdaniem tylko do ram instytucjonalnych. Jak pisał Mieroszewski w 1964 r., »demokracji w Polsce nie stworzy ani nowa konstytucja, ani wolne wybory. Własną formę demokracji musi się wypracować i wywalczyć. Demokracji nikt nam w prezencie nie ofiaruje. To jest typ kultury politycznej, który musi wyróść z nas samych«”.

Giedroyc obawiał się, że jeśli Polska nie stanie się wielką, nieuchronnie obsunie się w małość. A wtedy triumfować będzie mentalność, by użyć tego słowa, endecka. Zamknięta na świat, szowinizmem kompensująca własne kompleksy. Trudno nie zauważyć, jak wiele z tych obaw się sprawdza. Wyraźnie widać to w obszarze kultury. Choćby wtedy, gdy nad dyskusję o przeszłości zaczyna się przedkładać politykę historyczną, w praktyce łatwo sprowadzalną do gloryfikacji historii. Znamienne jest, jak łatwo czcząc pamięć warszawskich powstańców zapomina się dziś o wielkich wątpliwościach co do sensu tamtego zrywu.

Wartość różnych wrażliwości

Gdzie można dziś znaleźć postać podobną Giedroyciowi-politykowi, który uważał, że istotną rolę we wpływaniu na duchową kondycję Polaków odgrywają pisarze? I to nie sprowadzeni do roli propagatorów takiej czy innej idei, ale jako suwerenne twórcze jednostki, indywidualnym, niepowtarzalnym głosem wypowiadające podstawowe, choć nieraz ukryte, problemy epoki. Dzięki Redaktorowi w „Kulturze” pisali Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Józef Czapski, Jerzy Stempowski, Stanisław Vincenz, Konstanty Jeleński, Gustaw Herling-Grudziński, Andrzej Bobkowski, Józef Mackiewicz, Stanisław Rembek, Teodor Parnicki, Czesław Straszewicz czy Leo Lipski. Trudno o lepszych. Ważne jest jednak przede wszystkim to, że Giedroyc – tak jak umiał szanować inne od własnych poglądy dotyczące polityki – tak też potrafił docenić wartość różnych, niekoniecznie mu osobiście bliskich, artystycznych wrażliwości. Warto o tym pamiętać w sytuacji, gdy werdykty estetyczne zaczynają mieć konotacje polityczne i coraz łatwiej przewidzieć, która gazeta pochwali, a która zgani nową książkę czy przedstawienie.

Stosunki Redaktora z publikującymi w jego piśmie pisarzami były tyleż niełatwe, co bardzo inspirujące. Doskonałym przykładem jest olbrzymia korespondencja Giedroycia z Czesławem Miłoszem, wydobyta z archiwum „Kultury” przez Jacka Krawczyka i Marka Kornata, której pierwszy tom (z trzech) ukaże się wkrótce nakładem Czytelnika. Obu korespondentów łączyła niechęć do endeckiej mentalności, do rządzenia się życia umysłowego stadnymi odruchami, przywiązanie do idei Polski duchowo bogatej, wielonarodowościowej, wielowyznaniowej, wielokulturowej. Najbardziej pasjonujący w tych listach jest jednak zasadniczy konflikt, który można określić mianem sporu artysty z politykiem, pisarza z redaktorem, działającym poprzez drukowane słowo, ale nierezygnującym z celów stricte politycznych.

Na płaszczyźnie anegdotycznej widać ten spór w rozbieżnościach między pomysłami Giedroycia co do sposobów, na jakie Miłosz może być użyteczny, a chęciami samego pisarza. Tak samo jak wobec wszystkich swych współpracowników, Redaktor wprost tryska pomysłami: napisać artykuł o tym, jak powinno się robić propagandę radiową, pojechać na kilka miesięcy do Afryki i przywieźć reportaże, zaś już za czasów wolnej Polski zostać ambasadorem w Wilnie. Autor „Zniewolonego umysłu” naturalnie opiera się, choć nigdy nie jest w oporze tak konsekwentny jak Gombrowicz.

Głębiej jednak istnieje rozbieżność bardziej zasadnicza, dotycząca celów istnienia „Kultury” i jej znaczenia dla Polaków z kraju. Giedroyc chce być blisko krajowej polityki, śledzić ją, wykorzystywać każdą szansę na zdobycie jakiegoś wpływu, na poszerzenie pola wolności. Szmugluje miesięcznik i książki (ryzykując wolność kurierów), wymyśla kolejne akcje i rozgrywki. Miłosz chce czegoś innego. Dla niego ważne jest pismo jako forum literackie, jako miejsce niezależnej, wolnej dyskusji o problemach filozoficznych i religijnych, stojących zresztą nieraz za bieżącymi wydarzeniami. Można powiedzieć, że patrzy głębiej i jeszcze bardziej od Giedroycia dalekowzrocznie. Z drugiej strony, zwłaszcza może mieszkając już w Kalifornii, nie umie docenić wagi bieżących polskich wydarzeń, procesów społecznych, a także zrozumieć, jak ważna dla wielu czytelników „Kultury” była tematyka historyczna czy czysto polityczna. Jaki byłby nakład tego pisma, gdyby redagował je Miłosz czy Jeleński?

Spór jest nierozstrzygalny. Z dzisiejszej perspektywy ważniejsza jest dla nas naturalnie „Ziemia Ulro” niż prowadzona w „Kulturze” antologia krajowych dowcipów politycznych, a nawet publicystyka Mieroszewskiego. Co jednak bardziej i w jaki sposób wpływało przez dekady na kolejne pokolenia czytelników?

Śmierć to rzecz nienowa

Zapewne niejeden jeszcze biograf będzie starał się stworzyć możliwie najprawdziwszy portret Jerzego Giedroycia, pokazać go jako człowieka z krwi i kości, a nie tylko wielką postać z kart podręczników historii. Ukazać istniejący w nim dramat, rozpięcie między autokratyzmem, bezwzględnością, skłonnością do posługiwania się ludźmi a potrzebą troszczenia się i pomagania. Między ironią czy sarkazmem a odruchami serca. Nakreślić emocjonalne konsekwencje wyboru, jakiego dokonał w czasie wojny – rezygnacji z życia osobistego, poświęcenia się sprawom publicznym. W 1946 r. pisał do Zofii Hertz, iż jest przekonany, że „nie jest zdolny do swego szczęścia osobistego”, bał się chyba bliskich związków z innymi ludźmi, poświęcając czas kolejnym psom, karmiąc ptaki, pielęgnując róże w ogrodzie. Co było ukryte we wnętrzu tego monolitu Księcia Niezłomnego, który – jak opisuje Magdalena Grochowska („Gazeta Wyborcza”) – w swoich agendach z lat 60. zapisywał ostatni wiersz Jesienina, powstały przed samobójstwem poety: „Żegnaj, przyjacielu, do widzenia,/(...) W życiu ludzkim – śmierć to rzecz nienowa./A i życie samo – nic nowego”?

Może rzeczywiście, mimo całej pragmatyczności i elastyczności swych działań, był Jerzy Giedroyc jeszcze jednym wielkim polskim romantykiem, jak sam o sobie mówił żeromszykiem, który wymarzył sobie Polskę taką, jakiej my, przeciętni Polacy, nie jesteśmy w stanie stworzyć? Pod koniec życia miał poczucie klęski. Co on, który przez dziesięciolecia tworzył elitarne pismo dla inteligencji, czułby dzisiaj, gdy o inteligentach mówi się, że są to wykształceniuchy?

Andrzej Franaszek jest publicystą „Tygodnika Powszechnego”.

O GIEDROYCIU W ARCHIWUM POLITYKI:

Fenomen "Kultury"

 

O ludziach z kręgu "Kultury"

POLITYKA żegna Redaktora

 

Polityka 40.2006 (2574) z dnia 07.10.2006; Kultura; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Dramat Księcia Niezłomnego"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną