Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Świat według prezesa

O co gra Jarosław Kaczyński?

Henryk Jackowski / BEW
Coraz bardziej osobliwe listy, wystąpienia, wywiady i zachowania Jarosława Kaczyńskiego są źródłem pytania sezonu: o co właściwie chodzi prezesowi, partii i w ogóle?

Pozbycie się Marka Migalskiego przyjęto jeszcze spokojnie, na zasadzie: łatwo przyszło, łatwo poszło. Ponadto Migalski przygadał bezpośrednio Kaczyńskiemu, a więc sam położył głowę pod topór. Załoga PiS równie spokojnie przyjęła list prezesa do członków partii, w którym zażądał on bezwzględnego posłuszeństwa. Działacze – adresaci – skupili się bezpiecznie na samej formie, że to dobry sposób wewnątrzpartyjnego komunikowania. Ale już zawieszenie w członkostwie Elżbiety Jakubiak spowodowało gwałtowne zapowietrzenie się wielu polityków PiS i komentatorów, którzy jeszcze resztką sił próbują nadążyć za prezesem.

Nie potrafili w żaden sposób wytłumaczyć tego posunięcia. – Docierają do mnie tylko wyrywki z wypowiedzi prezesa. Mam nadzieję, że nie jestem na czarnej liście – mówi Paweł Poncyljusz z pisowskiej frakcji liberalnej. – Gołym okiem widać, co się dzieje – twierdzi Jan Ołdakowski, poseł PiS z grupy tzw. muzealników, tej samej, do której zalicza się także Jakubiak. Kapitalną i klasyczną odpowiedź daje młody poseł Maks Kraczkowski: – Moim zdaniem, każda z wypowiedzi prezesa ma swój sens, który można wykazać w sposób prosty albo też wymagający głębszej analizy.

Co bardziej wytrzymali prawicowi blogerzy jeszcze próbowali rezonować w stylu: a niech idzie sobie Jakubiak do PO, zawsze ją tam ciągnęło, ale byli kontrowani nawet przez znanych z żelaznej lojalności wobec PiS kolegów po piórze, którzy przypominali, że lojalność Jakubiak była przysłowiowa, że w mediach dzielnie stawała przeciwko najbardziej w PiS znienawidzonym ludziom Platformy, Niesiołowskiemu i Kutzowi. I co z tego – padały pytania – że powiedziała coś przeciw Ziobrze, to Ziobro zaczął, a ponadto to Jakubiak miała prawdziwą sympatię Lecha Kaczyńskiego, w przeciwieństwie do byłego ministra sprawiedliwości. Nic się zatem nie zgadzało. Analizy padały martwe jedna po drugiej; skończyło się na rutynowym, choć trochę rozpaczliwym stwierdzeniu, że prezes wie, co robi.

Car i świta

Ale właściwie co robi? Tu również padają rozmaite hipotezy. Pierwsza z nich głosi, że Kaczyński już nie wierzy w zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2011 r. i zaczął akcję usuwania albo przynajmniej totalnego zastraszenia tych, którzy po piątej z rzędu porażce wyborczej (doliczając samorządowe) zaczęliby otwarcie kwestionować sens jego prezesury. Ponadto, po przegranej, liberalna frakcja mogłaby – w tej wersji – szukać poza jego plecami porozumienia z Platformą i przeciągać do niej innych, zwłaszcza młodych posłów, jak Girzyński, Kraczkowski, Hofman, Kamiński.

To mogłoby spowodować niekontrolowaną zapaść, a sam Kaczyński w latach 90., jeszcze za czasów Porozumienia Centrum, był autorem słynnego stwierdzenia: „jak nie dostanę stanowisk, to mi się partia rozleci”. Nie każdy wytrzyma 8 lat w opozycji, bez żadnej gwarancji, że nie będzie to lat 12. Kaczyński dobrze też wie, jak bunt mógłby wyglądać: grupa rozłamowców nie musiałaby przejść wprost do Platformy, bo dla wielu z nich po tym, co mówili o partii Tuska przez kilka lat, byłoby to niewykonalne. Wystarczy, że założyliby jakiś buforowy klub poselski i zasysali kolegów z PiS. Kaczyński zna tę metodę, bo sam jej używał wobec Samoobrony, po wyrzuceniu Leppera ze swojego rządu. Powstał wtedy żałosny klub rozbitków z partii przystawkowych, z oddelegowanym tam komisarzem z PiS. Wszystko już więc było i może się powtórzyć.

Wersja druga jest zaprzeczeniem pierwszej. Według niej, Kaczyński wręcz chce, aby powstał jakiś bardziej liberalny PiS-bis, aby zyskiwał swoją społeczną popularność, aby po w miarę udanych dla bisu wyborach zawrzeć z nim koalicję. W tym wariancie wypychanie dysydentów odbywałoby się pod kontrolą i niejako na licencji, a odium niechęci ze strony prezesa miałoby czynić ich bardziej powabnymi dla liberalnych mediów i takiegoż elektoratu. Zwolennicy tej teorii twierdzą, że na dłuższą metę niemożliwe było utrzymanie przez jedną partię zarówno zwolenników wizji smoleńskiego spisku, jak i młodszego pokolenia z większych ośrodków, które estetycznie odpada od Antoniego Macierewicza i ojca Rydzyka.

Jest wreszcie hipoteza, że ostatnie nerwowe ruchy Kaczyńskiego to efekt walk frakcyjnych w PiS. Ziobryści mieliby namawiać prezesa do osłabienia grupy tzw. liberałów, aby pozbyć się konkurentów do ucha szefa i wzmocnić swoje szanse na ewentualną po nim sukcesję. Kaczyński od dawna karcił na zmianę różne frakcje i grupy w PiS. Zawiesił Jakubiak, ale wcześniej rozwiązał Kurskiemu struktury partyjne na Pomorzu. Trudno więc powiedzieć, czy słucha czyichś podszeptów, czy raczej sam dzieli i rządzi, nie pozwalając na wyrośnięcie konkurentom. A przy okazji może zadziałać zasada dobrego cara i złych doradców.

Skorpion i kobra

To są wytłumaczenia taktyczne, próbujące się jeszcze trzymać powierzchni racjonalizmu, nawet jeśli ociera się to już o absurd. Inne opowiadania o ostatnich działaniach prezesa PiS zahaczają już o psychologię i wykraczają poza klasyczną, polityczną analizę. Pierwsza interpretacja głosi – w wersji łagodnej – że prezes „odkleił się od rzeczywistości”, a jego poczynań nie należy już oceniać w kategoriach politycznych, ale emocjonalnych.

Może to być też po prostu arogancja człowieka, który zdecydował się na pewien wyborczy cyrk w nadziei na wygraną, a teraz odreagowuje tamto niepotrzebne – jak się okazało – „upokorzenie”. Pudrowanie się po to, aby przywrócić IV RP, było do przyjęcia. Ale pudrowanie się do przegranej musiało się wydać Kaczyńskiemu wyjątkowo sprzeczne z jego powagą twardego faceta polskiej polityki.

Dlatego teraz może mówić, co chce, czuje się usprawiedliwiony. Wręcz zobowiązany do tego, aby wyborcze umizgi zneutralizować. Jego stwierdzenia, że Lech Kaczyński był centralną postacią w historii Solidarności, czy to, że Polska jest kondominium rosyjsko-niemieckim, są prawdą nie w sensie logicznym, ale w jego własnym porządku moralnym i uczuciowym. W psychologii znane jest zjawisko, iż po nieskutecznych ustępstwach i zabiegach o uznanie następuje powrót do poprzedniej postaci, tyle że w jeszcze bardziej radykalnym wydaniu. Pojawia się rodzaj „straceńczości”, kiedy wydaje się, że wolno więcej i bardziej niż wcześniej. I będzie to zrozumiane jako naturalne zachowanie. Bardzo maleje wówczas tolerancja na krytykę, jakikolwiek ton sprzeciwu (politycy Platformy mówią, że Tusk był najbardziej wyczulony na choćby szmer niezadowolenia po swojej porażce w 2005 r.).

Pojawia się przekonanie, że skoro nie spodobałem się jako „dobry”, to teraz będę tym bardziej „zły”. Jeśli mimo starań i zaprzeczania swoim najgłębszym psychopolitycznym potrzebom i tak o wyniku wyborów zdecydował negatywny wizerunek z przeszłości, to teraz nastąpi jego pogłębienie. Jest więc prawdopodobne, że można właśnie oglądać Kaczyńskiego w wersji najprawdziwszej, dotykającej pierwotnej substancji jego poglądów i wizji świata. Wszystko, co nastąpi później, będzie kolejnym marketingiem.

Ta wersja nie oznacza utraty samokontroli przez Jarosława Kaczyńskiego. Następuje uwznioślenie własnych emocji, podniesienie ich do rangi kryterium oceny wszystkich spraw. Zanika też podział na rzeczy ważne i nieważne, pojawia się charakterystyczny strumień świadomości. Kiedy Kaczyński w wywiadzie dla portalu blogpress.pl mówi o podsiadaniu polityków PiS przez ludzi z Platformy w sejmowej restauracji, to jest to właśnie takie zrównanie spraw z różnych półek. Wszystko staje się istotne, każdy element jest właściwy, aby dopowiedzieć całą tę emocjonalną historię.

Uwznioślenie emocji skłania też do budowania nowych systemów, co jest następnym krokiem w układaniu relacji ze światem po przegranej. Tu znowu możliwe są dwa warianty, które można nazwać roboczo hipotezą skorpiona lub kobry. Skorpion może spektakularnie i niejako z własnej ręki (odwłoka) polec, tworząc jednak legendę wielkiego, niezrozumianego przez współczesnych mędrca, którego idee wyprzedziły czas, ale jeszcze powrócą. Kaczyński, w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”, mówi o tym na przykładzie swojego brata, że będzie on bohaterem innej Polski, bo ta – jak można rozumieć – na takiego bohatera nie zasługuje. W pewnym sensie dotyczy to także prezesa PiS. Jest on moralnym zwycięzcą w Polsce marzeń, której nie ma, ale może będzie. „Z reguły mniejszość ma rację” – to ulubiony zwrot zwolenników PiS.

W takiej sytuacji buduje się partię według innych prawideł, trochę jak Kościół. Jest tam Święty Męczennik, którego dowody wielkości i niezwykłości są sukcesywnie ujawniane, są prawdziwi wyznawcy, którzy przeszli próbę czasu, ale też fałszywi apostołowie, których zła wola ujawniła się dopiero po latach. I jest Prorok, depozytariusz pamięci patrona, który reinterpretuje przeszłość, ustala kanon pism, odrzuca apokryfy i stoi na straży czystości doktryny.

Tak rozumiana organizacja jest tworem estetycznym, doskonałym i zamkniętym. Może wygrać lub przegrać, ale w głębszym sensie i tak jest wygrana z powodu niebotycznej przewagi moralnej. Zwykłe zwycięstwo wyborcze staje się w takim planie banalne. Liczy się eschatologia, połączenie ludzi w jednej idei, gotowych symbolicznie umrzeć, czyli przegrać. Tak pomyślana partia uodparnia się na zewnętrzne okoliczności, oceny, postrzeganie przez opinię publiczną. Jej racja jest wyłączona z codziennego politycznego obiegu.

Ale istnieje też strategia kobry. PiS może stać się formacją nastawioną drapieżnie na pokonanie odwiecznego wroga, czyli Platformy, ale nie wiadomo kiedy. Kobra gromadzi jad, ma w pogotowiu zęby, ale się zaczaja na bliżej nieokreślony okres. Nie można wykluczyć, że Kaczyński zbiera ekipę, która jest gotowa na bardzo nawet długie trwanie w pogotowiu; nie będzie szukać kompromisów, nie będzie chciała być tzw. konstruktywną opozycją. Chodzi o przejęcie całości. Podział polityczny stał się zbyt głęboki i zaczyna działać zasada, że zwycięzca bierze wszystko. To już nie jest walka w ramach systemu, to walka o system.

Dlatego – w takiej opcji – trzeba czekać na błąd, nieuwagę, osłabienie ofiary. I wtedy uderzyć. Im większy chaos, zamęt, tym większa szansa na przeprowadzenie ataku.

Kamień i lawina

Na razie nie ma w Polsce sytuacji rewolucyjnej, ale taka może się w każdej chwili pojawić, historia zna wiele przykładów. Zdarzenia nagle przyspieszają, kumulują się, multiplikują. Nigdy nie wiadomo, który kamień poruszy lawinę (pamiętamy tzw. aferę Rywina). A PiS wciąż ma ok. 30 proc. poparcia. Do szczęścia brakuje nie tak dużo, bo wystarczy odebranie 10 proc. O to toczy się batalia. Może nadejść jeszcze druga faza kryzysu, już mamy podwyżki VAT, zadłużenie państwa, niestabilną sytuację całej światowej gospodarki, niepewność systemu bankowego. Idzie zima, może znowu ciężka, są niezapłacone rachunki za tegoroczną powódź, nie wiadomo co z gazem. System może pęknąć w dowolnym miejscu – takie nadzieje słychać wśród zwolenników PiS, przecież Platformie nie może się bez przerwy udawać. Wszystko kiedyś się kończy, nawet fart Tuska. A wtedy ruszy bezlitosna kobra. Ten wariant taktyki PiS wydaje się w sumie najbardziej prawdopodobny.

Jarosławowi Kaczyńskiemu przypisuje się czasami nadludzkie cechy i diaboliczne intencje. Na taki wizerunek sam ciężko zapracował. Uchodził i nadal uchodzi w wielu kręgach za genialnego analityka, wizjonera, który dokładnie przewidział dwie pierwsze dekady Polski po PRL, wszystkie patologie, tajne związki, kulturowo-towarzyskie zależności. Dlatego dzisiaj z takim trudem przychodzi zwolennikom prezesa i jego wrogom zrozumienie jego działań. Wezwania do niezajmowania się szefem PiS są nieskuteczne, ponieważ rządzi on jednoosobowo umysłami jednej trzeciej Polaków w takim stopniu, w jakim nie rządzi blisko połową Tusk.

To jest wciąż zagadka i fenomen. Nie chodzi tu o żadne programy. Nieważne kto – PiS czy Platforma – obniży czy podwyższy podatki, zmieni lub nie zmieni systemu emerytalnego, czy i w jaki sposób zreformuje struktury służby zdrowia. Nie ma znaczenia prawica, lewica, centrum, konserwatyzm, chadecja, socjaldemokracja czy liberalizm. Podział nastąpił inaczej, polityka stała się osobista, a konflikt wszedł na pole kulturowe, historyczne, psychologiczne. Kaczyński chwycił mocno swoich ludzi, na równi partię jak i elektorat, i ciągnie ich w dowolną stronę. Uzależnił ich od siebie w stopniu daleko wykraczającym poza reguły demokratycznych standardów. Prawicowy bloger chinaski pisze: „Kaczyński właśnie stara się przygotować swoją załogę na szturm. Wie, że przetrwają tylko najsilniejsi, najwierniejsi, najtwardsi. W chwilach największej próby takie wartości jak oddanie, solidarność, zaufanie, wierność są gwarantem ostatecznego zwycięstwa”.

Takie uzależnienie ma swoją cenę. Jest nią wrażenie, że ten konflikt musi się skończyć dramatycznie, spektakularnie, że emocje zaszły za daleko, aby skończyło się na zwykłej kartce wyborczej. Pojawiła się atmosfera, w której mniejszościowy, acz prawdziwy naród ściera się z polskojęzyczną większością. Tu kończy się naturalny w demokracji spór, a zaczyna walka w planie moralnym, kiedy nie ma rozwiązań kompromisowych, „nudnych”, dyskursywnych. Jest tylko finalne starcie dobra ze złem. Rafał Grupiński, polityk Platformy, uważa, że PiS znajduje się właśnie w końcówce drugiej fazy działania quasi-sekty: – Pierwsza faza jest wtedy, gdy chcemy naprawiać świat, ściągamy zwolenników charyzmatycznymi przemówieniami, chcemy gromadzić wokół siebie jak najwięcej ludzi, bo mamy nadzieję na zmianę świata. Druga faza następuje wtedy, kiedy przebudowa rzeczywistości nie wychodzi, zamykamy się, straszymy światem zewnętrznym i pilnujemy spójności. Trzecia faza to autodestrukcja.

Rewolucyjne napięcie wynika z nierozwiązywalnego dylematu: w kraju – zdaniem PiS – dzieją się rzeczy straszne, jego byt i samodzielność są zagrożone, a partia, która może temu zapobiec, nie ma szans w demokratycznych wyborach, bo naród owej grozy nie dostrzega.

Paradoks polega na tym, że im czarniej będzie Kaczyński postrzegał sprawy kraju i o tym mówił, tym jego wyborcze szanse będą jeszcze mniejsze. To właśnie ten dysonans, ta frustracja i poczucie swego rodzaju zdrady ze strony społeczeństwa stają się ciemną energią, napędzającą „powstańcze” nastroje. Większość uważa Kaczyńskiego za postać z „nierzeczywistości”, ale on uważa tę większość za kuriozum. Wydaje się, że obie strony przyglądają się sobie z rosnącym niedowierzaniem.

Problem już czysto polityczny polega na tym, że pomiędzy partią rządzącą a głównym ugrupowaniem opozycyjnym nie ma względnej nawet symetrii. O ile wiadomo mniej więcej, czym jest Platforma, to coraz ważniejsza staje się kwestia, czym jest dzisiaj PiS. Bez odpowiedzi na to pytanie trudno poważnie atakować partię Tuska, choć byłoby za co. Ponieważ nie wiadomo co – jaki stwór – miałby ją zastąpić.

Polityka 38.2010 (2774) z dnia 18.09.2010; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Świat według prezesa"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną