Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

PiS, newsy i kanały info

Czy media zamiast komentować, kreują politykę?

Joanna Kluzik - Rostkowska w Sejmie po decyzji PiS o wyrzuceniu jej i Elżbiety Jakubiak z partii Joanna Kluzik - Rostkowska w Sejmie po decyzji PiS o wyrzuceniu jej i Elżbiety Jakubiak z partii Jacek Waszkiewicz / Reporter
Nowa inicjatywa polityczna secesjonistów z PiS to najgorętszy news dnia. O tym, w jaki sposób tego typu wydarzenia pokazują telewizje i czy media zaczęły manipulować politykami – rozmawiamy z prof. Maciejem Mrozowskim, medioznawcą.
Maciej MrozowskiJacek Herok/Newsweek Polska/Reporter Maciej Mrozowski

Grzegorz Rzeczkowski: Ogląda pan telewizje informacyjne?

Maciej Mrozowski: Jak każdy człowiek, który jest zaniepokojony rozwojem spraw publicznych, od czasu do czasu, w ciągu dnia, zaglądam. Staram się z grubsza śledzić sytuację.

Dla przyjemności czy z obowiązku?

Coraz bardziej z obowiązku - nie znajduję już przyjemności w oglądaniu telewizji. Bo kiedy jest nam przyjemnie? Kiedy towarzyszy nam poczucie bezpieczeństwa, gdy wiemy, że nic nam nie grozi, wręcz przeciwnie - coś miło drażni nasze zmysły.

A ostatnio, gdy oglądaliśmy relacje i dywagacje na temat wyrzucania kolejnych czołowych działaczy z PiS, „kablowanie” i nie, wzajemne uszczypliwości wymieniane poprzez ekran? Ciekawi mnie, co pan wtedy myślał? Bo niektórzy moi znajomi, nawet dziennikarze, którzy nie zajmują się polityką stwierdzili, że telewizje poszły w ślady Jarosława Kaczyńskiego i zupełnie oderwały się od rzeczywistości.

Mówi pan teraz o naturze kanałów informacyjnych, które jak kania dżdżu pragną wydarzeń dnia. One zwalniają dziennikarzy i wydawców z konieczności rozwijania całej infrastruktury produkcji, z korzystania z wielu reporterów ustawionych w różnych miejscach, krążących wokół kilku tematów. Jak jest news dnia, to pracujemy wyłącznie nad nim. Choć trzeba powiedzieć sobie szczerze – nie da się oglądać tego dłużej niż 15-20 minut.

No właśnie.

Tyle tylko, że w ciągu dnia widzowie, ci oglądacze kanałów informacyjnych, się zmieniają. I dlatego telewizje muszą łączyć dwa wątki. Z jednej strony przypominać to, co się stało, powtarzać podstawowe fakty, a z drugiej – co godzina dodawać choć jeden element, na przykład w postaci komentarza zaproszonego do studia gościa.

Temat usunięcia posłanek był idealny z punktu widzenia logiki, jaką kierują się telewizje informacyjne. Takie wydarzenie to maksimum sukcesu przy minimum kosztów. Wysyła się reporterów w dwa - trzy miejsca, a resztę sprzętu i ludzi można odstawić na bok, co oznacza znaczący spadek kosztów. A więc taki dzień jak ów piątek, gdy z PiS usunięte zostały panie Kluzik – Rostkowska i Jakubiak, to idealny dzień dla kanałów informacyjnych.

Jak się cały dzień grilluje jakiś temat, to robi się to do końca. Powstaje wówczas taki smaczny szaszłyk, który można podawać cały dzień.

Tylko jedząc w zbyt dużych ilościach, można się zapchać.

Można dostać nudności, dlatego trzeba przepić czymś wieczorem – oprócz polityki serwowany jest przecież sport, pogoda. Proszę pamiętać, że jeśli weźmie się pod uwagę stosunek kosztów produkcji do efektu, to takie piłowanie jednego tematu przez cały dzień oznacza czysty zysk. Bo na wizji jest dziennikarz, frontman, a z tyłu siedzi księgowy, który to wszystko kalkuluje. Wydawca, szef kanału, słuchają przede wszystkim ludzi od finansów, a nie dziennikarza, który przynosi tematy.

Ale gdyby myśleli tylko mając przed oczami bilanse zysków i strat, potraciliby widzów.

Są wydarzenia, które - nawet omawiane przez całą dobę - nie budzą przesytu. Gdy kilka lat temu w wypadku samolotowym zginął syn prezydenta Johna Kennedy’ego, John F. Kennedy Junior, to amerykańskie telewizje żyły tym tematem cały weekend. I to się nie przejadło, bo stacje umiejętnie nawiązywały do mitu klanu Kennedych.

Uważam, że nie przejadł się również temat posłanek PiS. Bo na tej strunie umiejętnie wygrywano melodię przeciwko tej partii i jej prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu.

TVN, który wiódł w tym prym, zrobił to doskonale. To był ten moment, gdy dziennikarze kreowali politykę, ponieważ w moim przekonaniu oni, czyli ludzie w TVN, zdawali sobie głęboko sprawę, że jeśli w ten sposób będą przedstawiać to wydarzenie, uruchomią lawinę zmian.

I tak się stało – pojawiły się informacje o odejściu Pawła Poncyliusza, Michała Kamińskiego. A biedny Kaczyński nawet sobie nie zdaje sprawy, że został wmanewrowany przez TVN w pewną logikę – jeśli nie wyrzuci kolejnych secesjonistów, to znaczy, że – mówiąc kolokwialnie – „zmiękła mu rura”. I prezes PiS stanął w rozkroku. Bo jak się cofnie, to dziennikarze powiedzą, że przyznał się do błędu. Jak pójdzie dalej, powiedzą że eskaluje. Media stały się kolejną partią, która rozgrywa pozostałe. W tym widzę właśnie niebezpieczeństwo – w nadmiernym udziale mediów w debacie publicznej.

Czwarta władza wchodzi w buty pierwszej i drugiej?

Czwarta władza czuje ogromną pokusę, by być jedną z trzech pierwszych, albo i wszystkimi na raz. By uchwalać ustawy i być rządem - czyli mówić co trzeba zrobić, a czego nie - i jeszcze osądzać. W dodatku nie ponosząc za to odpowiedzialności.

Dziennikarze angażują się w politykę na zasadzie opozycji, jakby odreagowując okres sprzed 1989 roku, gdy media były „pasem transmisyjnym” władzy. Tylko teraz dziennikarze nie zauważają, że zachowując się w ten sposób, niejako „ustawiają rząd”, stając się czynnikiem rozgrywającym. Bo oczywiście politycy w dużym stopniu zależą od mediów. Jeśli partia chce wygrać wybory, nie może iść z nimi na wojnę, bo zostanie zniszczona.

Widzom to najwyraźniej się podoba, bo nawet jeśli twierdzą, że polityka ich brzydzi, to wciąż chcą oglądać i słuchać polityków.

To efekt dwóch czynników. Po pierwsze jeżeli w strukturze władzy coś się burzy, ludzie zaczynają się obawiać, że politycy mogą coś zepsuć. A obawiają się, bo w naszej naturze leży wyczulenie na sytuacje zagrożenia. Dlatego w sytuacji, gdy konflikty polityczne narastają, to nawet ci, którzy nie lubią i nie rozumieją polityki zaczynają więcej oglądać, czytać i słuchać, bo chcą zrozumieć co się dzieje. Poznać i zrozumieć, to znaczy poczuć się bezpiecznie.  

Z drugiej strony - wydarzenia takie, jak wyrzucenie posłanek z PiS, media nauczyły się znakomicie rozgrywać - w sposób spektakularny, wręcz dramaturgiczny. Bo nie trzeba się wiele zastanawiać nad tym, kto ma rację, wystarczy patrzeć kto kogo i jak zahaczy.

Niektórzy mówią na to: tabloidyzacja.

Nie, tabloidyzacja to coś innego. Nie można powiedzieć, że TVP Info czy TVN 24 - czyli poważne kanały informacyjne - się tabloidyzują.

Ja bym podyskutował.

Oczywiście można dostrzec pewne elementy tabloidyzacji, ale raczej od strony ideologicznej, na populizmie przejawiającym się w przeciwstawieniu uczciwego obywatela złej władzy.

A granie na emocjach?

Przekaz czasem polega na emocjach, na pewnym takim „napuszczaniu” jednych na drugich. Ale w tych mediach, o których mówimy, proces ten nie zaszedł jeszcze tak daleko, by można było mówić o „szczuciu” typowym dla tabloidyzacji. Występujący w nich komentatorzy, eksperci, politycy nie są zapraszani po to, by można było na nich szczuć publikę, ani by oni szczuli publike na kogoś. Na szczęście są w miarę uczciwie traktowani i przedstawiani jako autorytety.

Można powiedzieć, że tabloidyzacja to choroba, która wkrada się do większości mediów. I nie od strony nadawcy, tylko odbiorcy, który chce, by każdy, najbardziej nawet poważny temat był pokazywany trochę zabawnie, emocjonalnie i personalnie, z wyraźnym elementem agresji.

Nie można mówić zbyt długo ad rem, bo temat staje się nudny, trzeba więc zahaczyć ad personam. W sumie jednak widzowie oczekują od telewizji informacyjnych potwierdzenia, że są bezpieczni, że rozumieją, co się dzieje i że mają rację. To trzy warunki komfortu psychicznego i satysfakcji z odbioru mediów.

Naprawdę? Wcale nie czuję się bezpiecznie oglądając kanały informacyjne. Te ciągłe polityczne awantury, ludzie pokrzywdzeni przez los i bezdusznych urzędników z NFZ…

No tak, ale proszę zauważyć - ludzie dowiadują się z telewizji, że lekarze nie leczą, politycy się kłócą, a mafia działa. Telewizja mówi: taka jest rzeczywistość, my ją tylko pokazujemy. Nie ma takiego łajdactwa, nadużycia, wady systemowej, których byśmy nie wykryli. A więc: świat jest okrutny, politycy źli, ale nam możecie zaufać, bo my wam pokażemy nie tylko Jarosława Kaczyńskiego, ale też Joannę Kluzik – Rostkowską, która jest dobra. Przynajmniej w tym momencie. Na tym polega budowanie poczucia bezpieczeństwa - „z nami jesteście bezpieczni”.

Czy to jest groźne? Mam na myśli to, co powstaje z oddziaływania polityków, telewizji informacyjnych i widzów?

Można to nazwać zagubieniem, pewnym takim chaosem. W latach 90. polska demokracja trochę naśladowała zachodnią, gdy chcieliśmy pokazać światu, że nasze instytucje polityczne funkcjonują w podobny sposób jak te w krajach zachodnich. Obawiam się jednak, że my ten wzorzec porzuciliśmy.

Duża część polityków i obywateli doszła do wniosku, że w demokracji wszystko wolno. A więc możemy walczyć o swoje, kombinować. Nastąpiło nieoczekiwane, budzące zaniepokojenie, oswojenie demokracji w tym sensie, że większość polityków nabrała przekonania, że może ją robić po swojemu. No i zaczęliśmy dokazywać. I to dokazywanie przestaje być sympatyczne, a zaczyna być niebezpieczne.

Bo tracimy z oczu najważniejsze sprawy?

Bo zarówno ci, którzy dokazują, jak i ci, którzy to oglądają w telewizji, nie myślą o długofalowych konsekwencjach takiego zachowania. Twórcy demokracji, zwłaszcza ci, którzy wychodzili z tradycji protestanckiej, bali się kompromitacji przed Bogiem i przyszłymi pokoleniami. Stwierdzili więc, że trzeba ustanowić pewne reguły gry i ich się trzymać. One sprawiają, że przynajmniej wynik końcowy jest przewidywalny, to znaczy, że zawsze wygrywa demokratyczny porządek.

Ale jeśli reguły są nieprzewidywalne, to i wyniku nie da się przewidzieć. Obawiam się, że ludzie, którzy tworzą u nas demokrację, uważają, że reguły gry są czasem zbyt dużym balastem i ograniczeniem. Wykładając swoje racje stwierdzają, że nie mogą się ograniczać. To taka patologiczna forma słynnego papieskiego „nie lękajcie się”. Tylko w tym przypadku chodzi o „nie lękanie się” reguł gry, demokratycznych ograniczeń. Politycy mówią: nie boimy się ich odrzucić.

Skoro reguły nie obowiązują, to co rządzi długofalowym myśleniem u polityków, gdy za pośrednictwem mediów - często w żenujący sposób - okładają się po głowach? Przecież rozumu im nikt nie odjął, muszą zdawać sobie sprawę czym to grozi.  

Myślą typowo po polsku - że „jakoś to będzie”. Oczywiście, jakoś to będzie, ale to „jakoś” najbardziej mnie niepokoi. Bo nie jest ono takie, na którym powinno nam zależeć.

Prof. Maciej Mrozowski jest medioznawcą, wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim i Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Członek International Institute of Communication w Londynie, autor m.in. „Media masowe. Władza, rozrywka i biznes”.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną