Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Spokojna zima

Reprezentacja wreszcie wygrywa

Wygrany mecz z Wybrzeżem Kości Słoniowej potwierdził to, co o naszej reprezentacji było wiadomo już wcześniej: coraz lepiej w ataku, ciągle niepewnie w obronie.

Nerwowy rok, odmierzany najpierw minutami bez strzelonego gola, a następnie spotkaniami bez zwycięstwa, piłkarska reprezentacja Polski zakończyła wygraną 3:1 nad Wybrzeżem Kości Słoniowej. Ostatni tegoroczny mecz, z Bośnią i Hercegowiną (7 grudnia) zagra drużyna drugiej jakości, złożona z piłkarzy Ekstraklasy. Smuda może więc głębiej odetchnąć, bo i krytycy na jakiś czas zamilkną.

Trzeba Franzowi oddać, że pod jego wodzą drużyna gra ofensywnie, ładnie dla oka, coraz dłuższymi momentami. Trzeba też przyznać, że im bliżej polskiej bramki, tym serce łatwiej skacze do gardła, ale zarzuty o marną jakość obrońców, zwłaszcza środkowych Smuda odpiera refrenem: pokażcie mi lepszych.

Trener nie ukrywa, że cały czas uczy się pracy z reprezentacją. Jeszcze nie przyzwyczaił się do faktu, że wyniki drużyny narodowej to sprawa wagi państwowej, że seria spotkań bez zwycięstwa urasta do rangi dramatu, a każdy boiskowy błysk to dla kibiców i komentatorów przyczółek nadziei. Pewnie myślał, że kredyt zaufania nie wyczerpie się tak nagle, a obietnica stworzenia reprezentacji, której symbolem będzie futbol szybki i kreatywny wystarczy do spokojnej pracy, bez względu na wyniki.

Spokoju jednak nie ma i to wcale nie przez pompowane do nieprzyzwoitych rozmiarów incydenty z alkoholem w tle. Incydenty, które na styl i sposób gry drużyny nie miały żadnego wpływu, natomiast uwiarygodniały chwytliwą tezę, że polski piłkarz gra źle, bo pije po kątach. Polski piłkarz gra źle, bo na co dzień występuje w rodzimej lidze, która jakością nie grzeszy, gdzie nie trzeba się wysilać, bo kontrakt jest święty, a sumka w kontrakcie okrągła. Smuda jako trener reprezentacji jest zakładnikiem pracy, jaką zawodnicy wykonują w klubach. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, Leo Beenhakkera, co weekend objeżdża ligowe stadiony i mina mu posępnieje. Nie ma w kim wybierać.

Choć po objęciu stanowiska Smuda w odważnych słowach przekonywał o jakości naszej ligi i obiecywał szlifować talenty na potrzeby reprezentacji, z biegiem czasu zmienił front. Zrozumiał, że wymaga się od niego zwycięstw, że czas eksperymentów się kończy, więc trzeba oprzeć się na tych, którzy gwarantują, że poniżej pewnego poziomu nie zejdą. Stąd udane próby przeciągnięcia na swoją stronę Adama Matuszczyka i Sebastiana Boenischa, stąd nielicujące z dumą Smudy kolejne wyjazdy do Sochaux, celem przekonania Damian Perquisa, że w biało-czerwonej koszulce będzie mu do twarzy.

Gdy Smuda jeszcze był człowiekiem z zewnątrz, cierpko komentował pośpieszne nadawanie obywatelstwa piłkarzom z importu, których z Polską łączy przede wszystkim urząd skarbowy. Teraz nie ukrywa, że obywatelstwo dla Kolumbijczyka z Lecha Poznań, Manuela Arboledy, to dobra myśl, bo reprezentacyjna defensywa przypomina durszlak. Franz zmieniający zdanie, a nawet przyznający się do błędu to rzeczywiście pewna nowość, ale jeśli tylko jego wybrańcy (z którego kraju by nie pochodzili) będą wygrywać, kibice wybaczą mu wiele więcej.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną