To miło ze strony amerykańskich kongresmenów, że zechcieli się spotkać z polskim posłem Antonim Macierewiczem i jego tłumaczką Anną Fotygą, swego czasu ministrem spraw zagranicznych Polski. To miło, że kongresmeni nie pytali gości zbyt szczegółowo, na czym opierają swoje przekonanie, że katastrofa smoleńska kryje tajemnice, które może ujawnić komisja międzynarodowa, a których nie może odkryć polska prokuratura (że Rosjanie nic nie ujawnią, jest oczywiste).
To miło z ich strony, że nie zakwestionowali od razu pomysłu wędrowców ze Wschodu, lecz zaofiarowali im nadzieję. To miło: bo cóż może być cenniejszego niż nadzieja? (A pewnie nie znają popularnego u nas powiedzenia: nadzieja matką głupich ani frazy Zbigniewa Herberta: nadzieja chlebem ubogich).
Miło też, że nadmiernie nie nagłaśniali tych spotkań (w każdym razie nie ma o tym wzmianki w żadnym poważnym serwisie amerykańskim, nawet na Fox News) ani nie komentowali tego, czy słusznie wysłannicy PiS zapewniali o sukcesie, jaki odnieśli dzięki tym spotkaniom. Mili ludzie ci republikańscy kongresmeni.