Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Trasa prezesa

Dokąd zmierza PiS?

Krzysztof Pacuła / Forum
Elżbieta Jakubiak policzyła, że od wyborów prezydenckich PiS traci 20 tys. wyborców dziennie. Szacunek jest zgrubny, ale oddaje realia. PiS jest w fazie schyłkowej, co ostatnie wybory potwierdziły. Jaki to będzie schyłek?
BEW

Kto żyje nieco dłużej, temu się po głowie kołacze armia skrótów-duchów. PC, ZChN, SdRP, RdR, LPR, UW. Obok nich straszą skróty-zombie. Nazwy partii od dawna nieżywych, ale nieprzyjmujących tego do wiadomości i wciąż próbujących się tu czy ówdzie objawić. Część znikła z rejestru partii politycznych. Inne formalnie trwają, chociaż życia w nich nie ma. Czy taka jest polska specyfika, czy to niestałość młodej demokracji, czy może wyraz ponowoczesności, której podstawową cechą jest nietrwałość – to nie ma wielkiego znaczenia. Poza PSL wszystko na polskiej scenie personalnie wiruje jak w kalejdoskopie. Instytucjonalnie zaś gwałtownie rodzi się i ginie jak jakaś supernowa (Samoobrona, ZChN, LPR) albo też gwałtownie rozwija się i zwija jak bylina na wiosnę i jesienią (SLD).

Politycy wymieniają się wolno. Programy polityczne są mniej więcej trwałe. Ale zmieniają się, organizujące ludzi i ich aspiracje, partyjne instytucje i szyki. Unia Wolności zmieniła w Polsce ustrój, a potem zgasła w jednych wyborach. LPR i Samoobrona istnieją już praktycznie tylko na papierze. Wyborcy wyciekli do PiS, a teraz płyną dalej. Podobnie jak ci, którzy od lat głosowali na PiS. Co się stanie z partią? Patrząc na wynik kolejnych przegranych wyborów trudno wątpić, że będzie się zwijała. Bo nawet jeżeli nominalnie PiS stracił tylko dwa procent w stosunku do wyborów samorządowych z 2006 r., to przecież od tamtej pory połknął dwie nieszczęsne przystawki – LPR i Samoobronę. A łącznie z nimi miał cztery lata temu ponad 36 proc. Wynik uzyskany w sejmikach wojewódzkich potwierdza znaną z sondaży prawdę – formacja, która braciom Kaczyńskim dała pełnię władzy, straciła z grubsza jedną trzecią wyborców.

Co zatem będzie dalej? Wybór scenariuszy jest ograniczony. Jarosław Kaczyński, wciąż mając poparcie blisko jednej czwartej wyborców, jest dziś jak narciarz stojący na szczycie dość dużego stoku. Wyczerpany, usztywniony i osamotniony. Jednym się po prostu znudziła niezmienna awanturniczość. Inni zwątpili w racjonalność prezesa. Jeszcze inni przestali mieć nadzieję, że idąc z nim wrócą do władzy. To sprawia, że kierunek jazdy jest zdeterminowany. Ale trasy mogą być różne.

Stromy zjazd

Jeżeli Jarosław Kaczyński utrzyma radykalną retorykę ostatnich miesięcy i będzie chciał trzymać partię równie twardą ręką jak w ostatnich miesiącach, to wjedzie na stromą, czarną trasę. Sprawy będą się wówczas toczyły tak szybko jak ostatnio. Z klubu odejdą albo zostaną wyrzuceni kolejni posłowie. A za nimi pójdą lokalni politycy. Za każdym posłem stoi kilkudziesięciu żyjących z polityki terenowych działaczy – wójtów, prezydentów, burmistrzów, prezesów spółek komunalnych, dyrektorów szkół i szpitali. Dla nich polityka to sprawa egzystencjalna. Nie będą chcieli czekać, aż trafią do pośredniaka. Jak zauważą zagrażający ich pozycji regres wpływów partii, zaczną budować wyciągi, które znów wyniosą ich na górę. To stało się w Unii Wolności, gdy partia lokalna nie uwierzyła, że nowy przewodniczący – Bronisław Geremek – doprowadzi do wyborczego zwycięstwa. Poszli za Tuskiem do jego Platformy.

Paroprocentowy regres w wyborach samorządowych może się na tej drodze zamienić w dziesięcio- lub nawet kilkunastoprocentowy regres w wyborach parlamentarnych. Ale nie sondaże będą decydujące, lecz realna zdolność koalicyjna w samorządach. Jeśli PiS uda się zawrzeć rządzące koalicje na poziomie województw, powiatów i gmin, to nawet kilka procent mniej w sondażach nie wywoła w partii paniki. Jeśli natomiast lokalne koalicje (lub ich istotna część) staną się niemożliwe ze względu na zbyt radykalną retorykę centralnych władz partii, lokalni politycy będą szukali nowego miejsca w polityce. Nie sprawując władzy i nie mając perspektywy jakiegoś w niej udziału, trudno jest bowiem utrzymać więź z zapleczem, bez którego lokalny polityk funkcjonować nie może.

Czarna trasa to wariant dość prawdopodobny, bo po radykalizacji Jarosław Kaczyński zachowuje się tak, jak mu podpowiadają emocje. Joanna Kluzik-Rostkowska musiała z partii wylecieć nie dlatego, że PiS przegrał wybory, którymi kierowała, ale dlatego, że w sztabie zintegrowała ludzi zmarłego prezydenta. Wyodrębnienie się grupy współpracowników Lecha Kaczyńskiego było dla partii groźne, a dla prezesa emocjonalnie nie do zaakceptowania. Pamięć Lecha Kaczyńskiego jest bowiem wielkim kapitałem PiS i osobistą polisą Jarosława na polityczne życie. Spór o ten kapitał byłby katastrofą. A spór był nieuchronny lub przynajmniej bardzo prawdopodobny, gdyby ktokolwiek w PiS mógł dyskutować z prezesem na temat tego, co w istocie zawiera nienapisany testament jego nieżyjącego bliźniaka. Prezydenccy próbowali taką dyskusję podjąć. Nawet jednak, gdyby jej nie podjęli, zawsze byłoby ryzyko, że ją kiedyś podejmą i postawią zarzut, że Jarosław jakoś zdradził Lecha.

Przepaść

W nieco bardziej radykalnym wariancie czarna trasa prowadzi do nieodległej przepaści. Jeśli odpływ na nowe wyciągi będzie tej zimy gwałtowny, to partyjny beton też się zaniepokoi o swój los po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Ten niepokój może powodować kolejne odejścia nie tylko posłów, ale też całych partyjnych struktur i ich społeczno-finansowego zaplecza. Tak stało się w SLD, gdy Leszek Miller zbyt długo nie godził się odejść. Utrata przez partię zdolności koalicyjnej spowodowała stromy zjazd czarną trasą, prowadząc SLD do jednocyfrowego wyniku w sondażach. Nowy szef, Wojciech Olejniczak, musiał się napocić, żeby zahamować tuż przed śmiertelnym urwiskiem wyznaczonym przez pięcioprocentowy próg wyborczy.

Co w praktyce może dla PiS oznaczać ultraradykalny szus ku przepaści? Przede wszystkim zamknięcie się partii w logice oblężonej twierdzy. Jadwiga Staniszkis, która spodziewa się, że Jarosław Kaczyński będzie się trzymał twardej retoryki z jeszcze większą determinacją niż dotąd, uważa, że spoi to partię. Być może tak się stanie. Ale po fazie konsolidacji, wywołanej porażką wyborczą, tłumaczoną jako skutek zdrady Kluzik i jej towarzyszy, nastąpi faza szybkiej dezintegracji, jeśli secesjoniści uzyskają trwałą pozycję w sondażach, a poparcie dla PiS nie wzrośnie zachęcająco. Zacznie się wówczas proces wewnętrznej radykalizacji – żalów, zarzutów, rozliczeń. Bo każdy punkt sondażowy to ileś mandatów mniej do obsadzenia.

W poprzednich wyborach parlamentarnych kandydaci PiS wchodzili do Sejmu z czwartych i piątych miejsc. Przy obecnych sondażach nawet czwarte miejsca nie dają gwarancji. To samo w sobie już wywołuje napięcie w partii i jej parlamentarnym klubie. Komu grozi, że będzie czwarty czy piąty na liście, ten będzie zerkał na wyciąg mogący zaoferować miejsce z lepszymi szansami. A kiedy już uruchomi się taki proces dezintegracyjny, konflikt na szczytach partii stanie się de facto nieunikniony. Po pierwsze dlatego, że każdy będzie chciał bronić swoich kosztem podopiecznych kolegi. A po drugie dlatego, że debaty za zamkniętymi drzwiami ścisłego kierownictwa zostaną zdominowane przez pytanie: „kto winien?”. W rezultacie – tak było z SLD – obok partii powstanie kilka mniej czy bardziej skutecznych wyciągów ratunkowych. I jest prawdopodobne, że – gdy wybuchnie chaos – Jarosław posłucha wezwania Jadwigi Staniszkis, by ustąpił młodym. Rzecz w tym, że jedynym liczącym się młodym, wciąż obecnym w partii, będzie Zbigniew Ziobro. A jego awans musi oznaczać kolejną dezintegrację. Nawet jeżeli partia Ziobry wciąż będzie się nazywała PiS, to będzie to już coś kompletnie innego niż ugrupowanie stworzone przez braci Kaczyńskich. Coś bardziej prostackiego.

Slalom

Jest prawdopodobne, że Jarosław Kaczyński te scenariusze widzi. I pewnie nie bardzo mu się podobają. Będzie się więc starał wypatrzyć lub ustawić spokojny czerwony slalom, którym jak najwięcej będzie mógł jeździć na boki lub nawet trochę w górę, a jak najmniej i najwolniej w dół. Co by to miało w praktyce oznaczać? Po pierwsze, konsekwentne obciążanie winą zdrajców, z Joanną Kluzik na czele. Po drugie, dekonspirowanie kolejnych „spiskowców” i grup „piątej kolumny”. Po trzecie, ciągłe zmiany retoryki. Po gwałtownym, emocjonalnym ataku będą następowały serie racjonalnych wystąpień na rozmaite realne tematy. Może nawet w duchu zbliżonym do politycznego centrum.

Nie zdziwiłbym się na przykład, gdyby wniosek o pozbawienie Michała Kamińskiego przewodnictwa eurosceptycznej grupy w europarlamencie PiS uzasadniał w kraju jej niekorzystnym dla Polski, podyktowanym przez brytyjskich torysów, stanowiskiem w sprawie budżetu Unii. Nie jest też wykluczone, że Jarosław Kaczyński zacznie aktywnie grać na różnicach w obozie rządzącym. Na przykład w sprawie OFE. Z punktu widzenia PiS, które w najbliższych latach nie ma szansy na udział we władzy, nie jest specjalnie ważne, którą stronę poprze. Grunt, że wprowadzi Platformę w konfuzję i da się usłyszeć jako grupa osób chodzących jednak po ziemi.

Podobnie zacznie się zapewne nowa gra w sprawach międzynarodowych. PiS ma kłopot z większością Europy. Ale gdyby udało mu się znaleźć efektowne kontakty z amerykańskimi republikanami, mógłby się przedstawiać jako partia amerykańska. Podobnie jak może się przedstawiać jako partia nie tyle radiomaryjna, co po prostu kościelna, broniąca już nie krzyża czy innych ekstremalnych zjawisk, ale Kościoła zagrożonego przez antyklerykalizm.

Wyciąg

Próba jazdy slalomem wydaje się najbardziej prawdopodobnym wariantem. Nie będzie to łatwe, ale jeżeli Jarosław Kaczyński chce dowieźć dwucyfrowy wynik do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych, innego wyjścia nie ma. Czy mu się to uda, zależy w dużym stopniu od tego, jakie wyciągi pojawią się na stoku i na ile wiarygodne będą obietnice, że można nimi wrócić na polityczny szczyt. Tworząc Platformę Obywatelską Donald Tusk, Andrzej Olechowski i Maciej Płażyński wybudowali taki przekonujący wyciąg nie tylko dla polityków UW, ale też dla ich pogrążającego się w beznadziejności elektoratu. Pierwszą tego rodzaju ofertę zaczyna tworzyć Joanna Kluzik-Rostkowska. Jej misja jest trudna, ale jeśli sondaże pokażą wynik powyżej progu wyborczego, do jej krzesełek ustawi się kolejka posłów i samorządowców. A jeśli do grudnia, kiedy ma powstać partia, uda jej się przyciągnąć kilka znanych twarzy z samorządów i z grona wcześniej wypędzonych z PiS, sondaże ruszą, jak ruszyły w przypadku PO.

Jeśli wyciąg Kluzik nie stanie się popularny, zimą zaczną powstawać następne. Dorn, Rokita, Marcinkiewicz, Kropiwnicki, a może też Dutkiewicz szukają przecież sobie politycznego miejsca. I szuka go także coraz większa grupa wyborców rozczarowanych Platformą podobnie jak PiS, a genetycznie niezdolnych do poparcia lewicy. Dziś jakaś część w wyborach samorządowych poparła PSL. Ale na razie stałego miejsca nie ma. Osiem procent wyborców, którzy od wakacji wycofali swoje poparcie dla PiS, będzie szukało miejsca. Gdy je sobie znajdą, szybko dołączy do nich spora część obecnego elektoratu PiS, która przestała rozumieć slalomy prezesa i nie ma już siły, żeby za nim nadążać.

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; Polityka; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Trasa prezesa"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną