Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Strachy na Lachy

Śląscy autonomiści? Nie ma się kogo bać

Boże Ciało w Lipinach, dzielnicy Świętochłowic Boże Ciało w Lipinach, dzielnicy Świętochłowic Irek Dorożański / Fotorzepa
Ruch Autonomii Śląska budzi niepokój. W wielu śląskich powiatach jest teraz trzecią polityczną siłą. Ma ponad stu radnych. Czego chcą?
Manifestacja Ruchu Autonomii Śląska w OpoluMichał Grocholski/Forum Manifestacja Ruchu Autonomii Śląska w Opolu

W gminie Lyski koło Rybnika kilkanaście lat temu rozsiadł się Ruch Autonomii Śląska. Do ostatnich wyborów była to jedyna śląska gmina rządzona przez autonomistów. Mała autonomia, jak o niej mówiono. RAŚ był też pożądanym koalicyjnym partnerem w paru innych gminach i powiatach. Nikogo to nie drażniło. Do czasu, aż wszedł na wojewódzkie salony.

Perspektywa współrządzenia pięciomilionowym regionem w koalicji z autonomistami (trzech radnych w sejmiku wojewódzkim, PO – 22 radnych, PSL – dwóch) rozpaliła w narodzie emocje: to zagrożenie polskiej racji stanu.

Dobry wynik RAŚ w wyborach samorządowych był do przewidzenia. Prawie 8,5 proc. głosów do sejmiku województwa (sondaże dawały jeszcze więcej) to sukces niewątpliwy. Około 122 tys. wyborców uczyniło z autonomistów czwartą – po PO, PiS i SLD – siłę w województwie. A w trzech z siedmiu okręgów na Śląsku (Chorzów, Katowice i Rybnik) nawet trzecią – przed lewicą. Przejęli całą władzę również w gminie Godów pod Wodzisławiem. Oraz ponad sto miejsc w innych radach miast i gmin. Ten wynik to wyraźne wotum nieufności wobec dotychczas rozgrywających partii.

Swoje zrobił Kazimierz Kutz, który po burzliwym rozstaniu z PO wspierał aktywnie wyborcze i polityczne aspiracje RAŚ (POLITYKA 45). Po wyborach zacierał ręce konkludując, że wreszcie Ślązacy pozbywają się swej „dupowatości”. Tę etykietkę zresztą znany reżyser sam przed laty przypiął swoim ziomkom do klapy świątecznego ancuga.

Teraz jednak dostrzegł, że wreszcie poczuli siłę swojego głosu i słusznie domagają się udziału we władzach. – To nie Ślązacy są groźni dla kraju, to on jest dla nich niełaskawy – tak Kutz skwitował sukces.

Na paru radnych RAŚ w sejmiku wojewódzkim mało kto w kraju zwracałby uwagę. Ale zapis umowy koalicyjnej, w której fotel wicemarszałka (jeden z dwóch) dostaje Jerzy Gorzelik – lider autonomistów – wywołał burzę. Wypomniano mu dążenia do landyzacji kraju, kwestionowanie konstytucyjnej zasady unitarnego charakteru Polski, ciągotki separatystyczne.

Najcięższe działa wytoczył Ludwik Dorn, który w liście otwartym do Donalda Tuska zarzucił, że Platforma bez oporów wchodzi w koalicję z osobami deklarującymi brak lojalności i pogardę dla suwerena Rzeczpospolitej – Narodu Polskiego. Miał zapewne w pamięci słowa Gorzelika wypowiedziane po odmowie zarejestrowania Związku Ludności Narodowości Śląskiej: „Jestem Ślązakiem, a nie Polakiem. Moja Ojczyzna to Górny Śląsk. (...) Państwo zwane Rzeczpospolitą Polską, którego jestem obywatelem, odmówiło mnie i moim kolegom prawa do samookreślenia i dlatego nie czuję się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa”.

Dorn przypomniał też komentarz Gorzelika (z okazji rocznicy przyłączenia Śląska do Polski) nawiązujący do wypowiedzi Lloyda George’a z 1919 r.: „oddać Polsce Górny Śląsk, to jak dać małpie zegarek”. Lider RAŚ dopowiedział: po 80 latach widać, że Polska zegarek zepsuła.

Dopuszczenie RAŚ do rządzenia skrytykował też Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Ślązak spod Cieszyna. „Takie działania mają na celu pokazanie niepokojącej inności mieszkańców Śląska. Tymczasem Śląsk ma swoje wielkie tradycje, których należy strzec i służyć im, ale nie jest inny”.

Z dystansem odniósł się do kontrowersyjnego projektu premier Donald Tusk twierdząc, że choć nie ma alergii na środowiska, które podkreślają rangę autonomii, to działacze RAŚ idą za daleko. W tej koalicji będziemy pilnowali interesów ogólnokrajowych – zaznacza premier.

Gra w kolory

Te słowa nie mogły ucieszyć architekta koalicji posła Tomasza Tomczykiewicza, szefa PO na Śląsku i przewodniczącego klubu parlamentarnego Platformy. Jako pierwszy rozgrywający z ramienia PO znalazł się w niejasnej sytuacji. Wyszedł przed orkiestrę? Po podpisaniu koalicyjnej umowy Gorzelik powiedział bowiem, że RAŚ znalazł się, tak czy inaczej, w komfortowej sytuacji. Nawet pozostając w opozycji, bo autonomiści na nic więcej nie liczyli. Nie pchali się przecież do władzy.

PO pożegnała się z SLD, poprzednim koalicjantem, nie ze względów ideologicznych (choć Tomczykiewicz tłumaczył, że tamta koalicja powstała z przymusu), ale raczej z powodu niewielkiej siły autonomistów w sejmiku. Mniej dostaną przy rozdzielaniu wojewódzkich stanowisk.

Z przecieków wynika, że jednym z warunków postawionych przez RAŚ podczas rozmów koalicyjnych było wykluczenie z władz województwa członka PO Piotra Spyry, założyciela Ruchu Obywatelskiego Polski Śląsk, jednego z największych krytyków działalności autonomistów. Postulat spełniono, ale partyjnym dołom to się nie podoba. Następne żądanie autonomistów dotyczyło zmiany koloru krzeseł na Stadionie Śląskim: z biało-czerwonych na żółto-niebieskie. Grę w kolory wyśmiał Wojciech Szarama, szef PiS na Śląsku, uznając, że tak zawiązywana koalicja już na początku warta jest anegdoty.

Zwycięska PO wyraźnie zaplątała się w koalicyjnym układzie. – To jest drugi gol samobójczy Tomczykiewicza – uważa wpływowy, lokalny działacz partii. – Po rozstaniu z Kutzem pochopne małżeństwo z RAŚ!

Krytycznie do koalicji podeszły silne struktury PO z Gliwic, Częstochowy, Sosnowca i Bielska-Białej – w tych okręgach autonomiści mieli niewielkie poparcie. Także prezydent Bronisław Komorowski, podczas górniczej Barbórki, skrytykował ten alians: „Odnoszę wrażenie, że takie ukształtowanie koalicji może oznaczać lekcję, jaką odebrał uczeń czarnoksiężnika, który uruchomił złe moce, a potem nad nimi nie był w stanie zapanować”.

Co polskie, co śląskie

Czy naprawdę należy bać się demonów? Trudno je dostrzec z perspektywy Lysek. – Nie róbcie z nas jakiejś zarazy, intruzów na tej ziemi, bo od wieków jesteśmy tu gospodarzami i też chcemy mieć coś do powiedzenia – mówi Grzegorz Gryt, od 1995 r. wójt ponad 9-tys. gminy.

Ocenia, że ok. 90 proc. mieszkańców Lysek ma wielopokoleniowe śląskie korzenie. – Jesteśmy stąd – podkreśla. W plebiscycie z 1921 r. głosy za Polską lub Niemcami podzieliły się tutaj prawie po równo. Zachodnia granica gminy była w II RP granicą państwową. Teraz do niemieckiej granicy jest kilkaset kilometrów. – A wciąż się straszy, że RAŚ chce oderwać Śląsk od Polski – komentuje. Gryt jest też przewodniczącym 28-osobowego koła RAŚ (w całym województwie autonomiści mają ok. 3 tys. członków).

Już trzecią kadencję RAŚ ma przewagę w 15-osobowej radzie gminy Lyski. Teraz 8 do 7. Niewiele, ale jak trzeba, to projekty większości wspiera opozycja. W spisie powszechnym z 2002 r. Gryt utożsamiał się (tak jak 173 tys. innych mieszkańców województw śląskiego i opolskiego) z nieuznawaną narodowością śląską. Do takiej identyfikacji właśnie nawoływał RAŚ.

Z kolei Krystian Widenka, przewodniczący Rady Gminy (też z rodziny, która mieszka w tej części Śląska od zawsze), w spisie podał polską identyfikację i przy niej pozostanie. Energetyk z wykształcenia, do emerytury związany z Elektrownią Rybnik, której załogę w znakomitej większości stanowiła ludność napływowa. Jeden z liderów rybnickiej Solidarności. – Wtedy nie rozgraniczało się, kto jest skąd, choć z dystansu widzę, że rdzenni Ślązacy nie garnęli się do Solidarności – wspomina. To była polska sprawa. – Dopiero kilka lat temu, już na emeryturze, zacząłem zastanawiać się, kim ja właściwie jestem?

Z tożsamością nie mają problemu córki Widenki (po studiach jedna została w Krakowie, druga w Warszawie): – Narodowość, autonomia, nasza godka i inne odgrzebywane teraz śląskie sprawy nie mają dla nich znaczenia. Są Polkami, których rodzice mieszkają na Śląsku. Widenka uważa, że na poziomie gminy sprawy tożsamości nie są istotne.

Lyski to w tej części Śląska przeciętna gmina. Ani biedna, ani bogata. Wszystkie sprawy urzędowe można tutaj załatwić, jak ktoś chce, w gwarze określanej jako odmiana raciborsko-rybnicka. – Ale to nie efekt jakieś specjalnej akcji językowej RAŚ – tłumaczy wójt. – Gwara pielęgnowana była w domu, a teraz wyszła na zewnątrz, bo ludzie przestali się jej wstydzić.

Oskubać Warszawę

Bez względu na to, czy RAŚ będzie w koalicji z PO, czy z niej wypadnie, to i tak już wywołał lawinę: dyskusję o wielkiej decentralizacji państwa. O autonomistach głośno w całym kraju. Co mają do zaoferowania i czy powinniśmy się tego obawiać?

W tegorocznym lipcowym marszu z okazji 90 rocznicy uchwalenia statutu organicznego dla Śląska (a więc autonomii w ramach II RP), RAŚ rozwinął transparenty „Autonomia 2020”. Cel, ujęty w projekcie nowego statutu, został więc nakreślony. Tylko z kim go osiągnąć?

Historyczne granice Górnego Śląska wyglądają mniej więcej tak, jakby od dzisiejszych odłączyć ziemię częstochowską, Zagłębie, Żywiecczyznę, i nawet Śląsk Cieszyński, a w zamian przyłączyć prawie całą Opolszczyznę. Dominuje w nich polska większość i ci rdzenni Ślązacy, którzy nie chcą słyszeć o autonomii, separatyzmie, odgrodzeniu się od kraju. Czy to znaczy, że RAŚ maszeruje donikąd? Niekoniecznie. Jeżeli autonomiczne hasła przykryje się tezami regionalnymi i decentralizacyjnymi, to pomysł RAŚ jest do przełknięcia – chodzi przecież o to, by podskubać Warszawę z władzy i pieniędzy.

Stąd razem z założeniami autonomicznej konstytucji lansowany jest projekt Polska Regionów, który zakłada reaktywację działającej w latach 90. Ligi Regionów. W optymistycznych wizjach RAŚ wyznacza już przełomowe daty. 2015 r.: Marsz Regionów w stolicy, 2019 r.: referendum i zmiana konstytucji.

Rok temu Jerzy Gorzelik spotkał się ze studentami w Sosnowcu, w stowarzyszeniu Forum dla Zagłębia Dąbrowskiego, a więc w tej części Śląska, gdzie na autonomiczne hasła reaguje się z niechęcią. Zachęcał tam do szukania tożsamości zagłębiowskiej. – To sygnał, że autonomiści będą grali na odrębnościach kulturowych i historycznych – ocenia prof. Jacek Wódz, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. A więc nie jest to gra Górny Śląsk – reszta kraju, ale reszta kraju kontra stolica, scentralizowana władza. To w wielu regionach może się spodobać.

Gdyby regiony skorzystały ze śląskiego wzorca, Warszawie pozostałaby obronność, bezpieczeństwo i polityka zagraniczna. Gorzelik podkreśla: – Chcemy, by prawo w większości dziedzin stanowił regionalny parlament i by nasze podatki obficiej pozostawały w regionie. I uspokaja przeciwników: – Wszystko w ramach Rzeczpospolitej Polskiej.

Polityka 51.2010 (2787) z dnia 18.12.2010; Kraj; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Strachy na Lachy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną