Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Gwiazda, która nie świeci

Seremet Andrzej

Prokurator generalny Andrzej Seremet tuż po odebraniu nominacji z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego Prokurator generalny Andrzej Seremet tuż po odebraniu nominacji z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Wciąż jeszcze nie wiadomo, czy to on poradził sobie z prokuratorami, czy też oni z nim. O jego pozycji może zdecydować finał smoleńskiego śledztwa.
Andrzej Seremet, czyli z sędziego prokuratorDarek Golik/Fotorzepa Andrzej Seremet, czyli z sędziego prokurator

Prokurator generalny urzęduje przy ul. Barskiej na warszawskiej Ochocie, kilka kilometrów w linii prostej od gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości. Dla Andrzeja Seremeta ta odległość ma znaczenie symboliczne. W końcu to jemu przypadła rola zderzaka, który ma trzymać ministra sprawiedliwości na dystans od prokuratury.

Kariera Andrzeja Seremeta to ciągła droga w górę, z jednym krótkim przystankiem. Można odnieść wrażenie, że wszystko dokładnie zaplanował i ściśle wykonuje.

Sędzia uparty jak chłop

Pochodzi spod Radłowa, małej miejscowości (od stycznia z prawami miejskimi) pod Tarnowem. Tam zdał maturę w liceum, które chlubi się galerią wybitnych uczniów. Seremet dołączył do tej listy po m.in. prymasie Polski Józefie Kowalczyku, prof. Franciszku Ziejce (b. rektor UJ) i Januszu Kurtyce (zginął w katastrofie smoleńskiej). Kurtyka był o rok młodszy od Seremeta, maturę zdał w Krakowie, ale radłowskie liceum wpisało go w poczet wybitnych już w 2005 r., kiedy stanął na czele IPN. Seremetem zaczęto się chwalić dopiero 5 marca 2010 r. Tego dnia prezydent Lech Kaczyński podpisał jego nominację na stanowisko prokuratora generalnego.

Wcześniej był znany wyłącznie w środowisku sędziowskim. Uważano go za wyjątkowo utalentowanego. Był karnistą, rozstrzygał w najpoważniejszych sprawach. Podczas rozpraw niesłychanie uważny, dociekliwy, decyzje podejmował nieraz zaskakujące. I zawsze potrafił je trafnie uzasadnić, jego wyroków nie podważano w apelacjach i kasacjach. Prokuratorzy oskarżający w sprawach, które Seremet prowadził, nie mieli z nim łatwego życia.

W 2009 r. sądził w sprawie, którą jako jedna z pierwszych opisała POLITYKA. Ujawniliśmy prawdziwe tło prokuratorskiego śledztwa w sprawie rzekomych działań na szkodę krakowskich zakładów mięsnych i Polmozbytu („Wyjątkowe okoliczności”, POLITYKA 40/08). Na podstawie chybionych zarzutów zastosowano wtedy tymczasowe aresztowania, śledztwo wlokło się latami, biznesmeni stracili majątek, ich firmy padły, ludzie stracili pracę. Seremet był sędzią sprawozdawcą w sprawie skargi na przewlekłość postępowania, jaką wnieśli poszkodowani biznesmeni. Sąd uznał wtedy zasadność ich roszczenia, odszkodowania dostali, a Andrzej Seremet w uzasadnieniu wyroku nie zostawił na prokuratorach suchej nitki. Wytknął, że najpierw postawili zarzuty, a potem zwrócili się do biegłych z pytaniem, czy doszło do przestępstwa. Dał także prokuraturze termin na dokończenie śledztwa. Zakończyło się umorzeniem.

Wśród prokuratorów zyskał już wcześniej kpiące przezwiska Chłop i Uparciuch. Przytyk do miejsca, z którego wystartował w dorosłe życie. Jego ojciec był sołtysem, mama krawcową. Musiała dorabiać, bo z trzech hektarów wyżyć się nie dało. Syn wymarzył sobie kierunek na dalsze życie, chciał dostać się na prawo na UJ, a po studiach zostać sędzią. O karierze prokuratora nie myślał.

Cień Smoleńska

Ryszard Kałwa był już doświadczonym sędzią w Sądzie Wojewódzkim w Tarnowie, kiedy Andrzej Seremet, świeżo upieczony magister prawa, trafił tam na aplikację sędziowską. – To było ćwierć wieku temu, dość długo się już znamy – mówi Kałwa. Zorganizował wtedy nieformalną grupę szkoleniową dla aplikantów i asesorów, prowadził dla nich wykłady i zmuszał do dyskusji. Seremet wyróżniał się wyjątkową sumiennością. – Z całkowicie czystym sumieniem napisałem mu później rekomendację do nominacji sędziowskiej – wspomina Kałwa.

Sądził w wydziale karnym najpierw sądu rejonowego (szybko awansował na wiceprezesa), a potem w sądzie wojewódzkim. Był wtedy, jak mówią koledzy, wschodzącą gwiazdą tarnowskiej Temidy. Dlatego zaskoczyła ich wiadomość z marca 1991 r., że Andrzej zrzeka się urzędu sędziego, odchodzi. A on po prostu przerwał karierę, by pojechać do USA.

Zawsze był zafascynowany Stanami, chciał je poznać od środka – mówi Ryszard Kałwa. Za Oceanem Seremet spędził prawie dwa lata, pracował tam fizycznie. – Sędzia, poważny facet, a tu nagle szast prast, wszystko rzuca w kąt i jedzie do Ameryki pracować na czarno – mówi z przyganą prokurator z Krakowa. Sam Seremet nigdy nikomu nie tłumaczył się ze swojej decyzji. Po powrocie pracowicie odbudował to, co sam wcześniej zawalił. W marcu 1993 r. ponownie nominowano go na sędziego wojewódzkiego.

Poznałem go w krakowskim sądzie apelacyjnym. Byłem tam przewodniczącym wydziału karnego, a on został oddelegowany z Tarnowa – mówi emerytowany dziś sędzia Włodzimierz Olszewski, w latach 1998–2002 przewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa. – Był świetny. Pisał znakomite uzasadnienia, miał wyjątkowo trafne orzecznictwo. Dlatego optowałem za jego nominacją do sądu apelacyjnego.

Sędzia Olszewski, chociaż z sympatią kibicuje ambicjom młodszego kolegi, nie kryje obaw, że na stanowisku prokuratora generalnego może mieć trudniej, niż sobie wyobrażał. – Chciał reformować prokuraturę, ale to chyba zbyt idealistyczne marzenia. Jego wpływ na zmiany będzie ograniczany, nazwijmy to, oporem materii.

Bez wątpienia Andrzej Seremet miał pecha, rozpoczął kadencję w cieniu katastrofy smoleńskiej. Media ujawniły, że już 10 kwietnia Seremet opóźnił odlot samolotu, którym miał lecieć na miejsce katastrofy. W drodze z Tarnowa do Warszawy zepsuł mu się samochód, a na warszawskim lotnisku niecierpliwie czekał na prokuratora generalnego minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Powtarzano potem plotki, że świeżo upieczony szef polskiej prokuratury przestraszył się ciężaru odpowiedzialności, jaka w postaci śledztwa smoleńskiego spadła niespodziewanie na jego barki, stąd spóźnienie. Jakkolwiek było, nikt od początku jego urzędowania nie miał wątpliwości, że relacje na linii prokurator Seremet – minister Kwiatkowski nie układają się najlepiej.

Politycy rządzącej PO to nie Andrzeja Seremeta chcieli widzieć na fotelu prokuratora generalnego. Popierali ostatniego prokuratora krajowego Edwarda Zalewskiego. Obaj dostali rekomendacje do ostatecznej rozgrywki. Wyboru dokonał prezydent Lech Kaczyński. Wskazał na Seremeta, co oznaczało, że nowy szef prokuratury od początku postrzegany był jako człowiek prezydenta (czytaj: faworyt PiS). Tym bardziej że jego starania poparło Niezależne Stowarzyszenie Prokuratorów Ad Vocem, zrzeszające zwolenników Zbigniewa Ziobry. Ale taka klasyfikacja była dla Seremeta niesprawiedliwa. Sędzia Ryszard Kałwa: – Nie miał żadnych chodów w PiS czy u prezydenta, po prostu zaprezentował najlepszy program funkcjonowania prokuratury. Dlatego go wybrano.

Chodzenie po prośbie

Prokuratura pod rządami Seremeta na razie nie funkcjonuje lepiej, niż kiedy pozostawała w gestii kolejnych ministrów sprawiedliwości. W listopadzie 2010 r. doszło nawet do protestu („odstąpienie od czynności procesowych”) zorganizowanego przez Związek Zawodowy Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP, który domaga się większych płac i zwiększenia budżetu. – To absolutnie nie było skierowane przeciwko Seremetowi – mówi Janusz Skała, wiceprzewodniczący związku. – Nie jego wina, że chociaż rozdzielono ministerstwo i prokuraturę, to nie dano naszemu pionowi niezależności finansowej. Dochodzi do tego, że trzeba żebrać o pieniądze, ostatnio pan Seremet prosił o nie sejmową komisję sprawiedliwości.

Na tym polega jego problem, że przychodząc na to stanowisko nie miał pojęcia, jak działa struktura – mówi zastrzegając anonimowość jeden z rywali Seremeta w wyścigu o fotel prokuratora generalnego, jeszcze kilka lat temu czołowa postać polskiej prokuratury. – Nie wiedział, kto w Ministerstwie Sprawiedliwości trzyma rękę na kasie, kto dzieli nadwyżki, czyli, jak je nazywamy, zaskórniaki.

Niezależność i samodzielność Prokuratury Generalnej jest połowiczna, pieniądze dzierży wciąż resort sprawiedliwości. Wcześniej tak nimi gospodarowano, że pod koniec roku dofinansowywano poszczególne piony, łatano dziury. Teraz działająca pod własnym szyldem Prokuratura Generalna zdana jest wyłącznie na skromny budżet przewidziany dla niej w preliminarzu. Można nawet powiedzieć, że za kulisami trwa cicha bitwa ekonomiczna między ministerstwem a prokuraturą. – Seremet chcąc nie chcąc stał się zakładnikiem wojennym – ocenia jeden z prokuratorów Prokuratury Generalnej. – Dobrał sobie na współpracowników osoby źle postrzegane przez resort. A z drugiej strony minister Kwiatkowski zdążył umocować w prokuraturze kilku swoich ludzi. W takiej strukturze wciąż będą trwały wojny podjazdowe.

Wciąż nie jest pewne, czy Andrzejowi Seremetowi uda się przetrwać na stanowisku pełną, sześcioletnią kadencję. Aby go odwołać wystarczy, by premier nie przyjął rocznego sprawozdania, jakie prokurator generalny musi złożyć do końca marca każdego roku, a Sejm przegłosował wniosek premiera o jego odwołanie. W 2011 r. swój finał znajdzie śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, którego ustalenia zapewne nie zadowolą żadnej politycznej strony i to na prokuratora generalnego spadnie odium niezadowolenia.

Andrzej Seremet ma świadomość, po jak grząskim gruncie stąpa, może dlatego nie słychać, aby prokuratura przez niego kierowana zajmowała się poważnymi aferami, które mogłyby uderzać w wizerunek Platformy Obywatelskiej – zauważa cytowany już wcześniej były rywal w zmaganiach o stanowisko prokuratora generalnego. Paradoksalnie na korzyść Seremeta działa natomiast wycofanie mu poparcia przez stowarzyszenie Ad Vocem. – Pod jego rządami prokuratura jest degradowana do podrzędnej roli – uważa prok. Małgorzata Bednarek z Ad Vocem. – Obiecywał zmiany strukturalne w prokuraturze, nie przeprowadził żadnych.

Sam tego chciał

Prokuratorzy z terenu mają pretensje, że o nich zapomniał, zajmuje się polityką, a nie ludźmi. Media wciąż nie chcą mu wybaczyć zapowiedzi, że za tzw. przecieki będą ścigani nie tylko informatorzy, ale też dziennikarze. Po fali krytycznych komentarzy złagodził co prawda swój ton, ale zadra pozostała. – Jest bardzo wrażliwy na krytykę i pamiętliwy – mówi dziennikarz zajmujący się sprawami prawnymi. – Kiedyś przeprowadziłem z nim wywiad, który redakcja bardzo skróciła. Gdy później do niego zadzwoniłem, był obrażony, nawet mnie zbeształ.

Wciąż żyje w poczuciu tymczasowości. W Warszawie przebywa od poniedziałku do piątku. Na weekendy wraca do swojego tarnowskiego domu. Niedawno wziął ślub z panią sędzią z Tarnowa, mają małe dziecko. – On tutaj, oni tam, nietrudno zauważyć, że taka sytuacja go męczy – mówi jeden z podwładnych. Ale inny zauważa, że skoro sam tego chciał, to trudno, niech się pomęczy.

Polityka 01.2011 (2789) z dnia 07.01.2011; Ludzie roku 2011 - Kraj; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Gwiazda, która nie świeci"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną