Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Komandos związkowcem

Duda Piotr

Szef Solidarności Piotr Duda na starym, górniczym osiedlu w Katowicach Szef Solidarności Piotr Duda na starym, górniczym osiedlu w Katowicach Irek Dorożański / Edytor.net
W klapie marynarki, gdzie Lech Wałęsa nosił znaczek z Matką Boską, a kolejni szefowie związku, Marian Krzaklewski i Janusz Śniadek, znaczek „S”, on ma gapę, symbol spadochroniarzy.
Piotr Duda (w środku) jako komandos podczas służby wojskowej w latach 80.Reprodukcja/Tomasz Dudziński/Edytor.net Piotr Duda (w środku) jako komandos podczas służby wojskowej w latach 80.

Nowy przewodniczący Solidarności służył w czerwonych beretach. Jego oddział ochraniał w stanie wojennym gmach telewizji przy ul. Woronicza w Warszawie. Jeśli przyjąć kryteria ocen Jarosława Kaczyńskiego, można właściwie zaryzykować powiedzenie, że stał tam, gdzie stało ZOMO. Ale Duda jest dumny ze służby w peerelowskich komandosach.

Na zjeździe „S” we Wrocławiu w październiku 2010 r. Duda pokonał starszego o 7 lat Janusza Śniadka stosunkiem głosów 166 do 139. Po wyborach zastanawiano się, czy taka niewielka przewaga pozwoli mu przeprowadzić zapowiadane rewolucyjne zmiany w związku? Nie tylko te na miarę przeniesienia siedziby Solidarności z gdańskiej kolebki, nazywanej od lat dworem panującego, do Warszawy. Bo nawet dla przeciwników Dudy było oczywiste, że Krajowa Komisja obudowana ekspertami powinna być tam, gdzie zapadają najważniejsze dla kraju i członków związku decyzje. W stolicy.

Chodzi przecież o głębsze weryfikacje – pokoleniowe, organizacyjne, mentalne. Na początek – odpolitycznić Solidarność. Wyraźny sygnał już poszedł. – Na pierwszym spotkaniu nowej KK do prezydium związku przeszli wszyscy kandydaci zaproponowani przez Dudę, a to się u nas nie zdarzyło od 1991 r. – mówi delegat z Dolnego Śląska. Związkowe posady stracili działacze zasiadający we władzach od kilkunastu lat. Prezydium liczyło 16 osób. – Duda powiedział, że nie trzeba nam papierowych stanowisk i zaproponował zmniejszenie gremium o połowę. To się spodobało: – Tak samo jak zapowiedź zwoływania krajówki w terenie – tam, gdzie coś istotnego się dzieje.

To była Polska

Nie ma dla mnie znaczenia, kto, gdzie i kiedy stał, bo to wszystko było sprawą przypadku – mówi Duda. – Co wówczas miałem zrobić będąc w wojsku, mając 19 lat i kilka miesięcy związków z Solidarnością? – pyta i odpowiada: – Zdezerterować, strzelić sobie w łeb?! Twierdzi, że peerelowskie symbole, pod którymi służył, były mało istotne: – Dla mnie to była Polska.

Przez pół roku był na Wzgórzach Golan jako saper miner. W ramach sił ONZ oddzielał Izraelczyków od Syryjczyków i szukał min. Piekielna robota. Miał koło siebie kolegów, którzy kilka miesięcy wcześniej także się wpisali do Solidarności, miał działaczy socjalistycznych związków młodzieżowych. Miał i takich, którym było wszystko jedno, co się w kraju dzieje. – Wszyscy mieliśmy jedno marzenie – chcieliśmy cało wrócić do domu – wspomina.

W wojsku i na pokojowej misji przekonał się, jak wielka jest siła solidarności pisanej przez małe s. – Ona jeszcze istniała w stanie wojennym, potem zagubiła się w podziałach i kłótniach politycznych, a mnie się marzy ją odnaleźć w odpolitycznionym związku.

Piotr szczyci się tym, że misję ONZ, w której był małym trybikiem, uhonorowano zbiorową pokojową Nagrodą Nobla. Lubi żartować: – Tak więc z panem przewodniczącym Wałęsą mogę rozmawiać jak noblista z noblistą.

Bo o solidarnościowym kombatanctwie nie ma co mówić. – Był taki epizod po pacyfikacji kopalni Wujek – wspomina. Jeden z szefów zakładowej Solidarności dał mu torbę z czarnymi wstążeczkami i polecił: Biegaj młody po hucie, rozdawaj, niech ludzie przypinają. Złapał go wojskowy komisarz, spisał i pogroził palcem. W kwietniu 1982 r. powołany został do wojska. – W kamasze szedł wtedy mój rocznik, więc raczej nie wiążę tego ze wstążkami.

Również z przymrużeniem oka przywołuje zdarzenie z wojska. Jego batalion stacjonował wtedy w Krakowie, jakiś kilometr od Nowej Huty. Z koszar widzieli i słyszeli co miesiąc, w rocznicę stanu wojennego, jak oddziały ZOMO przeganiają po hucie demonstrantów. Tydzień przed rezerwą w jednym z budynków zakwaterowano oddział zomowców. – Takie chłopaki jak my, ale wtedy powitaliśmy ich gwizdami – wspomina Duda. Gwiżdżących zidentyfikowano. Za karę dano komandosom wycisk – całodniowy marszobieg po Pustyni Błędowskiej. – A na do widzenia zabrano mi odznakę wzorowego żołnierza. Do cywila wyszedł tylko z medalem W Służbie Pokoju przyznanym przez przewodniczącego ONZ. Ot, i całe kombatanctwo.

Dobre wspomnienia z wojska ma również dlatego, że chodząc w mundurze nigdy nie spotkał się ze społeczną niechęcią. – Myślę, że byliśmy dla ludzi swoistym buforem między nimi a milicją i ZOMO – ocenia.

Po wojsku wrócił do huty. Przez całe lata 80. nie dotknął pod szyldem Solidarności żadnego styropianu, nie rozrzucał ulotek, nie pisał haseł na murach, nie gonił się z milicją i nie brał udziału w podziemnych licytacjach polityczno-ideologicznych. Pyskował za to we wszystkich pracowniczych sprawach. Walczył o podwyżki, nadgodziny i przydział mydła.

Kiedy Solidarność wyszła z podziemia – on, a nie kto inny, dostał prawie stuprocentowe poparcie w wyborach na szefa największej w hucie organizacji wydziałowej. – Jak patrzę na tamte lata, to wydaje mi się, że byłem związkowcem bez związku – wspomina. Potem w Solidarności płynęły różne nurty: – Zawsze byłem w tym ściśle związkowym.

Jak noblista z noblistą

Duda chce, żeby Solidarność po 30 latach istnienia zachowała równowagę między historią i teraźniejszością. Uważa, że ta równowaga ostatnio wyraźnie została zachwiana na rzecz historii. – Przewodniczący związku nie może być kustoszem muzeum – komentuje. Zapowiada też wyrwanie związku z objęć PiS: – Zachowamy równy dystans wobec wszystkich sił politycznych.

Na spotkaniu z Lechem Wałęsą, które odbyło się z inicjatywy Dudy, komplementował pierwszego lidera „S” za jego pierwszorzędną rolę w wolnym ruchu związkowym i w wolnej Polsce. Mówił też o wizji Solidarności. Chciałby, aby związek stał się niejako firmą ubezpieczeniową dla swoich członków, zwłaszcza ludzi młodych, którzy oczekują organizacji profesjonalnej i skutecznej, bo za to płacą składki.

Wałęsa był wyraźnie usatysfakcjonowany. Z poprzednikiem Dudy był na noże, a tu taki ukłon. No i na czele Solidarności znowu stoi robotnik, 48-latek, tokarz z nieistniejącej już Huty Gliwice. – Po pierwszym spotkaniu jest między nami dużo zrozumienia, a jak jest zrozumienie, to można wiele osiągnąć – docenia Lech Wałęsa. Wszystko wskazuje więc na to, że szykuje się wielki powrót do Solidarności jej pierwszego, legendarnego przywódcy. Duda ma już pierwszą propozycję dla byłego prezydenta. Widziałby go jako doradcę wspierającego solidarnościową reprezentację w Komisji Trójstronnej: – Dla naszych członków liczy się skuteczność, a pan prezydent, jak pamiętamy, potrafił skutecznie negocjować z rządem.

Wałęsa przypomniał nowemu przewodniczącemu, że za jego czasów Solidarność była ruchem społecznym, patriotycznym i wyzwoleńczym – i w takiej właśnie formie osiągnęła swoje polityczne cele. Ale dzisiaj potrzebny jest związek z krwi i kości. Dopóki nie zamkniemy tamtego etapu, to będzie pomieszanie z poplątaniem – skwitował po swojemu były szef związku.

Kim jest w takim razie człowiek, który miałby wyciągnąć Solidarność z pomieszania z poplątaniem?

Historia uwiedzenia

Region Śląsko-Dąbrowski, któremu Duda szefował, wydał książkę „Uwiodła mnie Solidarność”; zbiór artykułów próbujących pokazać, czym była, czym jest i czym może być Solidarność. Tytuł wymyślił sam Duda. I w tych trzech słowach zawarł kawałek swojej historii.

We wrześniu 1980 r., po ukończeniu liceum zawodowego, 18-letni wówczas tokarz wstąpił w Hucie Gliwice do Solidarności. To był drugi albo trzeci dzień pracy. – Nikt wtedy nie wiedział, a już na pewno nie taki młody chłopak jak ja, co z tego się urodzi i dokąd pójdzie – wspomina. Z rodzinnego domu nie wyniósł wielkich pretensji do socjalizmu. – Jeżeli miałbym szukać motywacji do tego kroku – pomijając powszechny wówczas pęd do Solidarności – to chyba tkwiła ona w pytaniach o rodziców: dlaczego oni tak ciężko harują, a w domu biednie żyjemy?

Ojciec z Tymbarku pod Limanową, matka z Koniecpola na Kielecczyźnie (obecnie woj. śląskie). Na Śląsk przyjechali za pracą i lepszym życiem. Ojciec dostał robotę w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Gliwicach. Pilnował jej aż do emerytury. Mama była salową w szpitalu. Zarabiała grosze, ale była niebywale sumienna i dumna ze swojej pracy. – Nie przelewało się w moim domu – wspomina Duda. Jednym z jego obowiązków była opieka nad młodszą o osiem lat siostrą. Odprowadzał i przyprowadzał z przedszkola, karmił, w późniejszych latach pomagał w nauce. – Wtedy zazdrościłem kolegom, że mogą dłużej kopać piłkę na podwórku.

Jeszcze trudniej było w domu żony. Matka Grażyny przyjechała na Śląsk spod Gdańska, ojciec spod Zakopanego. Mieli dziewięcioro dzieci. – Świetnie ich wychowali, wszyscy wyszli na ludzi – podkreśla Piotr.

W czasie misji na Wzgórzach Golan wpadł mu kiedyś w ręce stary numer tygodnika „Panorama”. Z okazji 1 Maja na okładce umieszczono zdjęcie pięknej dziewczyny z Huty Gliwice. Znał ją z widzenia. Zakochał się na odległość, a szalona miłość wybuchła po powrocie do kraju.

Od ponad 25 lat są małżeństwem. Grażyna, wzorem matki, nie pracuje. Mają dwoje dzieci. Marcin służył w Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Kiedy po katastrofie smoleńskiej Duda przyszedł do pałacu, aby oddać hołd zmarłemu prezydentowi, to przy bramie wartę pełnił syn. – Nawet okiem nie mrugnął na widok ojca – podkreśla. Marcin postanowił zostać żołnierzem zawodowym – służy teraz w Żandarmerii Wojskowej, studiuje zaocznie resocjalizację. Córka Sabina pracowała i mieszkała w Anglii – wróciła do kraju, prowadzi działalność gospodarczą w jednym z gliwickich centrów handlowych. – To, że wyszli na ludzi i dają sobie radę w życiu, to zasługa Grażyny, bo w ostatnich latach Solidarność mnie tak pochłonęła, że raczej byłem gościem w domu – szczyci się Piotr żoną.

Od początku małżeństwa mieszkają w starym śląskim familoku z XIX w. Te rodzinne korzenie są dla Dudy ważne, bo w kraju od lat ciągnie się za nim ogon Ślązaka. Po wielkich związkowych manifestacjach w Warszawie, które prowadził, słyszał złośliwe zdziwienia: czego znowu ci Ślązacy chcą? – Tłumaczyłem i tłumaczę, że jestem Polakiem mieszkającym na Śląsku, więc właściwiej byłoby pytać w czasie robotniczych protestów o to, czego ci Polacy chcą? – mówi Duda.

Ta deklaracja ważna jest i z tego powodu, że przez Śląsk przetaczają się emocjonalne dyskusje o autonomii i identyfikacji narodowej. Głos lidera Solidarności musi być brany w niej pod uwagę: – Mój Śląsk powinien być traktowany jak każdy inny region w kraju.

Pole minowe

W 1992 r. Piotr Duda został przewodniczącym Solidarności w likwidowanej Hucie Gliwice. Próbował strajkami i protestami odwrócić ten stan rzeczy, ale huty nie uratował: – Jednak jako związkowiec zrobił wszystko, żeby pracownicy wyszli z tego z tarczą – mówi Marek Kempski, przewodniczący regionu w tamtych latach, wojewoda śląski za rządów AWS. Wtedy Duda został zauważony i doceniony. – Przez dwa lata odmawiał jednak przejścia do pracy w regionie. Tłumaczył, że ważniejsze było, żeby na tym kruchym likwidacyjnym lodzie nie zostawiać pracowników.

Wówczas na Śląsku, jak i w innych regionach kraju, wraz z majątkiem zamykanych przedsiębiorstw sprzedawano mieszkania zakładowe: – Ludzie znaleźli się w dramatycznych sytuacjach, bo nowi właściciele żądali ich wykupu po cenach prawie rynkowych albo grozili eksmisją – wspomina Duda. – Powiedziałem wtedy, że takie draństwo w Gliwicach nie przejdzie.

I nie przeszło. Wszyscy pracownicy dostali odprawy i mogli za niewielkie pieniądze kupić mieszkania na własność. – To w gliwickiej hucie narodziła się późniejsza ustawa o mieszkaniach zakładowych, która dała pracownikom prawa do tej części likwidowanego majątku – mówi Kempski. – Dopiero po zamknięciu spraw pracowniczych Piotrek zgodził się przejść do regionu.

Uratowanie starej huty stojącej w centrum Gliwic było nierealne. – Miasto chciało mieć tutaj centrum handlowe, w tej walce nie mieliśmy szans – wspomina Duda.

W 2002 r. został przewodniczącym Regionu Śląsko-Dąbrowskiego Solidarności. Pierwszym od 1981 r. niezwiązanym z górnictwem. W wyborach zdecydowanie pokonał urzędującego szefa regionu Wacława Marszewskiego, kojarzonego ze skrzydłem sympatyzującym z Radiem Maryja.

W tymże roku miał już szansę zostać przewodniczącym całego związku. Po klęsce wyborczej AWS Solidarność rozliczała swoje władze. Marian Krzaklewski zrezygnował z kandydowania pod warunkiem, że liderem związku zostanie Piotr Duda. – Odmówiłem, nie czułem się przygotowany do pełnienia tej funkcji, teraz jestem – mówi nowy przewodniczący.

Na Śląsku zostawia związek liczący 110 tys. członków, w większości skupionych w wielkich organizacjach zakładowych kopalń, hut, elektrowni i kolei. – Koledzy w tych wielkich firmach dadzą sobie radę – uważa Duda. – Teraz Solidarność musi stanąć po stronie pracowników małych zakładów, często zastraszanych przez pracodawców.

Marek Kempski mówi, że Piotr chce przestawić Solidarność na inne tory – z politycznych na socjalne. – Myśleliśmy o tym od lat, ale nie było odważnego, aby tę zwrotnicę przesunąć, albo zwyciężały pokusy wejścia na salony władzy – ocenia. Sam im uległ.

Nowy szef związku jako były saper doskonale wie, że wszedł na pole minowe.

Polityka 01.2011 (2789) z dnia 07.01.2011; Ludzie roku 2011 - Kraj; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Komandos związkowcem"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną