Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Generał z kokpitu

Andrzej Błasik, generał z kokpitu

Generał Błasik podczas jednej z wielu wojskowych uroczystości, w których brał udział jako dowódca Sił Powietrznych RP Generał Błasik podczas jednej z wielu wojskowych uroczystości, w których brał udział jako dowódca Sił Powietrznych RP Krzysztof Żuczkowski / Forum
Generał Andrzej Błasik zginął dwa razy. 10 kwietnia – w katastrofie smoleńskiej. Po raporcie MAK roztrzaskał się jego wizerunek.
Andrzej Błasik (drugi od lewej) na lotnisku w Malborku. Pierwszy z lewej szef Sztabu Generalnego gen. Franciszek Gągor, który również zginął pod SmoleńskiemJakub Dobrzyński/Fotorzepa Andrzej Błasik (drugi od lewej) na lotnisku w Malborku. Pierwszy z lewej szef Sztabu Generalnego gen. Franciszek Gągor, który również zginął pod Smoleńskiem

Mówili o nich dzieci szczęścia. Dęblińska Szkoła Orląt – promocja 1985 r. Aż sześciu generałów z jednego roku. Tyle że czterech z nich już nie żyje. Wszyscy zginęli w katastrofach lotniczych. W 2005 r., na pikniku lotniczym, w sportowej awionetce rozbił się gen. Jacek Bartoszcze. Gdy w styczniu 2008 r. pod Mirosławcem życie stracili Andrzej Andrzejewski i Jerzy Piłat (nominowany na generała pośmiertnie), gen. Błasik, wtedy już dowódca polskiego lotnictwa wojskowego, publicznie zapewniał, że taka tragedia się nie powtórzy. 27 miesięcy później zginął w kabinie rządowego Tu-154M, w której nie powinno go być.

Czy powinien był zostać dowódcą polskich sił powietrznych? Poprzednik na tym stanowisku, gen. Stanisław Targosz, nie ma wątpliwości, że tak. – Tyle że dopiero za kilka lat, po nabyciu niezbędnego doświadczenia, zajmując stanowiska dowódcze w siłach zbrojnych RP oraz strukturach NATO. Przeskoczył kilka szczebli w karierze, bo prawdopodobnie takie było polityczne zamówienie. Nowy dowódca miał być młody i ambitny, ale decydenci nie zadawali już sobie trudu, żeby odpowiednio przygotować go do służby na tym odpowiedzialnym i trudnym stanowisku. Ci, którzy go tak szybko awansowali, zrobili mu straszną krzywdę. Na dowódcę sił powietrznych gen. Błasik nominowany został przez ministra obrony narodowej Aleksandra Szczygłę. Decyzję zatwierdził prezydent Lech Kaczyński.

Ryszard Michalski, pilot sportowy, dwukrotny indywidualny rajdowy mistrz świata, nie może przypomnieć sobie młodego Andrzeja Błasika. Po latach Błasik przypomniał mu się sam. Michalski szkolił go w łódzkim aeroklubie; dochodzi do wniosku, że skoro na aeroklubie się nie skończyło, to znaczy, że chłopak musiał być zdeterminowany. A skoro skończył Dęblin, musiał też być naprawdę dobry.

Co do determinacji, to nie ma wątpliwości. Andrzej Błasik do szkoły oficerskiej poszedł w 1981 r. W tamtych czasach nie wypadało pchać się do armii. – Jak chciałeś latać, a my bardzo chcieliśmy, miałeś do wyboru cywilny kierunek na Politechnice Rzeszowskiej albo Dęblin. Tyle że w 1981 r. nie było naboru do Rzeszowa, więc wybór był prostszy – wspomina Michał Fiszer, kolega z jednego rocznika i emerytowany pilot. Przygodę z lataniem zaczęli przyziemnie, od patrolowania ulic z kałasznikowami na ramieniu w czasie stanu wojennego.

Ufny, młody chłopak

Już na pierwszym roku, podczas skoków spadochronowych, zginął jeden z ich kolegów – Sławomir Kochanowski. Na trzecim roku na myśliwcu Lim zabił się Józef Stępnik. Krótko po szkole zginął Andrzej Wdziękoński. Tragedie i wycisk, jaki dostawali, bardzo jednoczyły ze sobą młodych pilotów. Po szkole jeden ciągnął drugiego. Większość z nich aplikowała do jednostek, w których wprowadzano na stan nowe radzieckie samoloty Su-22, zwane sukami. Polska kupiła te maszyny w 1984 r. Wtedy towarzyszył im taki zachwyt jak obecnie samolotom F-16. Piloci, którzy na nich latali, uważani byli za elitę. Andrzej Błasik wylatał na nich 482 godziny i uzyskał pierwszą klasę pilota wojskowego. Służył w jednostce, której dowódcą był Stanisław Targosz: – Ufny, młody chłopak. Latał nieźle. Pracowity. Na takich się stawiało. Dzięki wstawiennictwu dowódcy poszedł do obecnej Akademii Obrony Narodowej. Po dwuletnich studiach nie wrócił już do jednostki. Udało mu się zaczepić w dowództwie. Targoszowi to się nie spodobało. Uważał, że za wcześnie. Teraz widać, że w życiu Andrzeja Błasika zbyt wiele rzeczy wydarzyło się zbyt wcześnie.

Pięć lat (1995–2000) spędzonych w dowództwie to dla Błasika czas intensywnego doszkalania się. Młody oficer mógł popracować nad językiem, co w 1998 r. zaowocowało skierowaniem na kurs w Holenderskiej Akademii Obrony Narodowej. Po wejściu Polski do NATO drzwi do kariery dla takich jak on otwarte zostały naprawdę szeroko. Co z tego, że starzy piloci górowali doświadczeniem, skoro zdobywali je w innym systemie i po rosyjsku. W styczniu 2001 r. Błasik został wyznaczony na stanowisko szefa szkolenia 2 Brygady Lotnictwa Taktycznego w Poznaniu. Nie dokończył tam kadencji, bo już rzucono go na inny odcinek. Na oczach opinii publicznej i amerykańskiego sojusznika walił się program F-16.

W obliczu kompromitacji trzeba było postawić na kogoś rzutkiego i z językiem. Już w listopadzie 2002 r. został dowódcą 31 Bazy Lotniczej w Krzesinach. Dla wtajemniczonych oznaczało to, że wprowadzenie do polskiego lotnictwa F-16 w dużej mierze spoczęło na jego barkach. Jednym z kluczowych testów dla gotowości bazy było przeprowadzenie prestiżowych ćwiczeń NATO Air Meet 2003. – Mało kto wierzył, że to się uda dobrze zrobić. Wyszło lepiej niż dobrze – wspomina Wojciech Krupa, pilot, płk rezerwy i przyjaciel Błasika. Amerykanie byli tak zadowoleni, że zaproponowali stronie polskiej skierowanie Błasika na studia w Szkole Wojennej Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w Maxwell.

W 2005 r. jego kariera przyspieszyła jeszcze bardziej, choć niektórym wydawało się, że to już niemożliwe. 15 lipca wyznaczono go na stanowisko dowódcy 2 Brygady Lotnictwa Taktycznego. Miesiąc później Aleksander Kwaśniewski mianował go generałem. W ten sposób 43-letni Andrzej Błasik został najmłodszym generałem w Wojsku Polskim.

W brygadzie również nie ukończył kadencji. Na początku stycznia 2007 r. mianowano go komendantem rektorem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Złośliwi żartowali, że niepotrzebnie się rozpakowywał. Zaledwie po trzech miesiącach był już dowódcą sił powietrznych. Żeby jego stopień odpowiadał nagle osiągniętemu stanowisku, trzeba go było mianować generałem dywizji poza tradycyjnymi dniami awansów (19 kwietnia 2007 r.), by 15 sierpnia oficjalnie wręczyć mu awans na generała broni.

Ścigał się z czasem

Po tym, jak PO wygrała wybory, dowódcy wyznaczeni przez PiS żartobliwie nazywani byli sierotami. Nowy minister Bogdan Klich nie palił się do ich pełnej adopcji. – Od początku miałem trudne kontakty z nowym ministrem, który każdą krytyczną uwagę traktował jak atak na siebie. Andrzej przyjął inną strategię. Uwag nie zgłaszał, sukcesy odpowiednio podkreślał – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych. Po katastrofie pod Mirosławcem, w której wojskowa Casa rozbiła się z 20 wojskowymi na pokładzie, w prasie spekulowano na temat ewentualnego odwołania gen. Błasika ze stanowiska. Ku zaskoczeniu wielu osób, minister Bogdan Klich dał szefowi sił powietrznych kredyt zaufania. – Klich miał związane ręce. Prezydent i szef BBN Aleksander Szczygło otwarcie mówili, że takiej zmiany nie zaakceptują – tłumaczy jeden ze współpracowników ministra obrony narodowej. Błasik obiecał gruntowne zmiany w siłach powietrznych. W ciągu kilku miesięcy wydano prawie 50 dokumentów wprowadzających nowe procedury. Zaczęto prace nad zmianą instrukcji organizacji lotów i regulaminem lotów. – W ciągu ostatnich 10 lat zmieniano te dokumenty już po raz trzeci. Ciężko było się w tym wszystkim połapać. Jednocześnie latanie leżało odłogiem, bo MON ciągle ciął limity na paliwo albo nie było na czym latać, bo remonty maszyn trwały miesiącami – żali się jeden z pilotów.

Błasik się nie poddawał. Małymi kroczkami walczył o zwiększenie limitów. Lobbował za pieniędzmi na zakup samolotów do szkolenia (w tym roku mamy kupić 16 samolotów szkolno-bojowych). Zaczynał rozkręcać szkolenie dla pilotów samolotów transportowych, żeby ustrzec się powtórki z Casą. Usiłował przywrócić dyscyplinę. Sam zaczął intensywnie ćwiczyć, schudł 12 kilo. Skrupulatnie sprawdzał, czy piloci szkolą się w obozach kondycyjnych. Kwestia udziału w jednym z tego typu szkoleń stała się przyczyną konfliktu pomiędzy nim a kpt. Arkadiuszem Protasiukiem. Protasiuk ze względu na zły stan zdrowia zwolniony został ze szkolenia. Gen. Błasik podobno osobiście sprawdził jego zwolnienie. Ich spotkanie 10 kwietnia 2010 r. w małej kabinie Tu-154M pewnie nie było więc zbyt sympatyczne. Według raportu MAK, nie było również zgodne z przepisami i miało skutkować wywieraniem presji psychicznej na załogę.

Nazwisko gen. Andrzeja Błasika przez twórców raportu wymieniane jest w głównych wnioskach podsumowujących przyczynę katastrofy smoleńskiej. Przetłumaczony na angielski raport ściągają właśnie z Internetu wszyscy ważni w lotniczym świecie. W ich pamięci generał Błasik utrwali się pewnie jako nie całkiem trzeźwy dowódca, na oczach którego podwładni wykonali samobójcze lądowanie z łamaniem niemal wszystkich obowiązujących w lotnictwie standardów. – Andrzej ścigał się z czasem. Próbował naprawić system, który zastał już w stanie rozkładu, bo psuty był latami. Nie zdążył, dlatego przegrał. Ale to nie znaczy, że można przekreślić całe jego życie – mówi Wojciech Krupa, pilot i bliski kolega.

Polityka 04.2011 (2791) z dnia 21.01.2011; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Generał z kokpitu"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną