Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ignorancja w służbie obłudy

Etyka w polskich szkołach

Prawdziwa moralność zaczyna się tam, gdzie przeżywamy rozterki i czujemy się winni. Prawdziwa moralność zaczyna się tam, gdzie przeżywamy rozterki i czujemy się winni. Mirosław Gryń / Polityka
Owszem, zapewne w końcu lekcje etyki w szkołach pojawią się powszechniej. Ale będzie to etyka katolicka. Już jest.
Jan Hartman - zmierzamy w kierunku, jakiego życzy sobie Kościół, a więc jak najgorszym.Pawel Ulatowski/Polityka Jan Hartman - zmierzamy w kierunku, jakiego życzy sobie Kościół, a więc jak najgorszym.

Gdy zaczynam zajęcia z etyki ze studentami, na pierwszym spotkaniu próbujemy ustalić, czego dyscyplina ta dotyczy. Studenci myślą, że etyka to jakieś nauki moralne, podobne do tych, jakie czasem słyszą od księży, tyle że nauczyciel nie ma koloratki. Skojarzenia idą głównie w stronę ładu seksualnego: moralny to „prowadzący się dobrze”, niemoralny to rozwiązły. Zdarza się też, że studenci odwołują się do dekalogu, a właściwie do jego fragmentów, mówiących o morderstwie i kradzieży. W sumie jednak cała ta etyka niewiele studentów obchodzi, bo kojarzy się z religią, której po latach szkoły mają serdecznie dość.

Na to wszystko muszę studentom odpowiedzieć. Mówię, że każdy z nas ma jakieś przekonania moralne, które mogą być uzasadnione albo nie, godziwe albo niegodziwe. Gdy ktoś uważa, że nikt nie jest lepszy od pozostałych i nie ma prawa oceniać innych, to pobrzmiewa w tym gotowość do rozgrzeszania się z góry niemal ze wszystkiego. Zresztą co i rusz wydajemy jakieś oceny moralne i stawiamy jakieś moralne postulaty. Nikt nie chce być okłamywany albo oszukiwany. Co więcej, większość z nas uważa, że jeśli nie chcemy, by nam coś czyniono, to również my sami nie powinniśmy tak czynić wobec innych. Przypominam studentom, że każdego dnia zdarza im się zastanawiać, jak należy, a jak nie należy postępować, kto postąpił uczciwie, a kto zrobił świństwo.

Z codziennego myślenia o dobrym i złym postępowaniu wyrasta coś w rodzaju nauki, polegającej na systematycznym rozważaniu zasad i kryteriów dobrego i złego postępowania. Nazywa się to „etyka”. I choć nie prowadzi do żadnego zbioru reguł niezawodnie dobrego działania, to przynajmniej trochę pomaga unikać czynienia zła oraz pochopnego przyjmowania niemądrych przekonań moralnych.

Mówię też studentom, że ktoś, kto bierze odpowiedzialność nie tylko za swoje czyny, ale także za własne przekonania moralne, starając się je wyraźnie sformułować i poddać krytycznemu osądowi, stoi moralnie wyżej od kogoś, kto oczekuje zbioru reguł, których przestrzeganie miałoby zagwarantować mu przyzwoitość i niewinność. Posłuszeństwo dogmatom i autorytetom w poszukiwaniu spokoju sumienia jest etyczną miernotą, a prawdziwa moralność zaczyna się tam, gdzie przeżywamy rozterki i czujemy się winni.

Studenci bardzo chętnie przyjmują to wszystko do wiadomości. Niestety w toku ćwiczeń i wykładów z etyki dowiadują się, że koncepcje etyczne – dotyczące dobra i zła w naszym postępowaniu, naszych obowiązków moralnych i podstaw wydawania ocen moralnych – są bardzo ułomne, i to także z etycznego punktu wiedzenia. Wiele jest systemów etycznych, jeszcze więcej przekonań moralnych, ale prawie wszystkie budzą kontrowersje. Nie ma żadnej etyki wyraźnie lepszej od innych, a tymczasem my musimy postępować sprawiedliwie i przyjmować słuszne przekonania etyczne. Sytuacja jakby bez wyjścia. Całe szczęście ci, którzy umieją analizować czyny, ich motywacje, okoliczności i skutki, a także rozważać idee moralne, przyglądać się moralnym postulatom i popularnym przekonaniom moralnym, osiągają w dziedzinie świadomości etycznej i etycznie świadomego postępowania nieco więcej od takich, którzy nie chcą i nie umieją tego robić, zadowalając się pierwszym lepszym argumentem, nie mówiąc już o tych wszystkich, którym wydaje się, że każde działanie zgodne z prawem, obyczajem lub zaleceniem autorytetu jest moralnie usprawiedliwione.

Sprawa wagi państwowej

Słabość etyki jako dyscypliny filozofii przenosi się na słabość lekcji etyki. Tylko wyjątkowo osoby wykształcone filozoficznie, mające za sobą roczne czy dwuletnie wykłady z etyki w ramach studiów filozoficznych, posiadają dostateczne rozeznanie w tej osobliwej dyscyplinie, a w dodatku jeszcze umieją jej uczyć. Przeciętny absolwent filozofii bynajmniej nie jest do tego przygotowany, nie mówiąc już o nauczycielu polskiego czy historii. Jeśli ktoś taki podejmie się uczyć etyki w szkole, najpewniej będą to tylko luźne pogadanki, gdzie każdy ma „swoje zdanie”, a rozmaite moralnie i intelektualnie wątpliwe argumenty i przekonania będą swobodnie kursować, nie napotykając oporu ani krytyki. Taka etyka jest nam w szkole niepotrzebna.

Tocząca się w Polsce dyskusja na temat etyki w szkole działa na mnie obezwładniająco. Tyle w niej ignorancji, którą znam z corocznych pierwszych spotkań ze studentami, że nie wiem już czasem, od czego zacząć wyjaśnianie, o co w ogóle chodzi. Ignorancja nie jest wszak wadą największą naszej debaty. O wiele groźniejsza jest hipokryzja, która na tej ignorancji żeruje. Spróbuję rozsupłać węzełek i wytknąć palcem obłudę.

Etyka jest nauczana w polskich szkołach nie tak jak naucza się innych subdyscyplin: geometrii w ramach lekcji matematyki, botaniki na lekcjach biologii itd. Etyki nie uczy się więc w ramach lekcji filozofii. Dzieje się tak między innymi z powodu niewiedzy. Niewiedza dotyczy samego faktu, że etyka to dziedzina filozofii, lecz również tego, że etyka jest czymś więcej niż forum swobodnego wymieniania opinii, w zamiarze ugruntowania ogólnie przyjętych wartości moralnych. Otóż w tym właśnie problem, że nie ma takich „ogólnie przyjętych wartości” ani ich „ugruntowania”, lecz za to istnieje wszechstronna, choć pełna nierozstrzygalnych sporów wewnętrznych wiedza na te tematy, zwana etyką.

Zapoznawanie kogoś z etyką nie jest tym samym co wychowywanie go, ale nie jest też bynajmniej szerzeniem relatywizmu moralnego. Są argumenty za tak czy inaczej pojmowanym relatywizmem (notoryczny brak rozstrzygnięć w etyce jest jednym z nich), są argumenty przeciw. Lekcje etyki same w sobie nie służą przekonywaniu do jakiegokolwiek systemu etycznego, do relatywizmu lub pryncypializmu, lecz pomagają podnieść kulturę moralną uczniów na wyższy poziom, uczynić ich bardziej świadomymi znaczenia własnego postępowania, a tym samym bardziej odpowiedzialnymi.

Niestety, tak mało jest etyków, że masowe prowadzenie lekcji etyki w wymiarze setek godzin lekcyjnych jest zupełnie niemożliwe. Możliwe jest za to prowadzenie lekcji filozofii, na których byłaby mowa również o etyce. Gdyby takie lekcje w Polsce stały się powszechne, nikt nie mógłby się skarżyć, że państwo nie wywiązuje się z obowiązku oferowania uczniom, którzy sobie tego życzą, lekcji etyki. Jednakże wprowadzenie filozofii do szkół naszych władz nie interesuje – w końcu upominają się o to jacyś tam, nic niemogący, profesorowie filozofii. Wprowadzenie etyki do szkół to co innego – tu interweniują biskupi, więc sprawa jest wagi państwowej.

Niewiedza, czym w ogóle jest etyka, to jeden powód odłączenia etyki od filozofii. Drugim jest machinalne kojarzenie moralności z religią – oparte na nieporozumieniu, choć częściowo uzasadnione historycznie. Skojarzenie jest zupełnie płytkie. Na lekcjach religii formułuje się wiele przekonań moralnych, które podane są uczniom do wierzenia. W tym sensie lekcje te „wiążą się z moralnością”. Podobnie lekcje wychowania fizycznego wiążą się z fizyką, gdyż ruchy biegających uczniów podlegają prawom opisywanym przez fizykę. Lekcje religii nie dają wszelako żadnych korzyści, które dają lekcje etyki ani odwrotnie. Na religii przekazuje się uczniom jakiś system przekonań moralnych jako autorytatywny i obowiązujący, a na lekcjach etyki rozważa się mocne i słabe strony różnych systemów moralnych, ucząc młodzież odpowiedzialności za własne przekonania etyczne. Nie ma tu tak naprawdę żadnej zbieżność ani ekwiwalencji. Jednak to nie tylko ignorancja i nieporozumienia skojarzyły religię z etyką w fałszywym mariażu. Przyczyniła się do tego również obłuda, której ignorancja jest tylko bezwolnym narzędziem. Obłuda polega tu na rzekomej trosce o moralność młodzieży niechodzącej na religię, która to miałaby w zamian za to uzyskiwać zbudowanie moralne na lekcjach etyki. Instytucją, która nalega na upowszechnienie nauki etyki w szkole, jest Kościół katolicki. Czyżby zależało mu na tym, aby uczniowie zapoznawali się na rzetelnych lekcjach etyki ze słabościami i trudnościami etyki katolickiej?

Zapewne zależy mu na czymś zupełnie innym. Boć interes Kościoła jest oczywisty, jakkolwiek niezręcznie byłoby Kościołowi go otwarcie wyjawić. Chętnie pomogę. Po pierwsze, powszechne wprowadzenie etyki do szkół oznaczałoby, że uczniowie musieliby wybierać między etyką a religią, przez co religia awansowałaby ze statusu przedmiotu nadobowiązkowego do rangi przedmiotu do wyboru, a wielu uczniów niechodzących na religię i preferujących czas wolny utraciłoby te wolne godziny, wybierając zapewne religię, z której o dobrą ocenę nietrudno. Po drugie, Kościół liczy na to, że wykształci w uczelniach katolickich własne kadry do nauczania etyki, docierając ze swoim katolickim przesłaniem do wielu uczniów niechodzących na religię. Co więcej, ma nadzieję, że w wielu przypadkach to księża i katecheci uczyć będą etyki.

Prawo wyboru

Hipokryzja, polegająca na rzekomej trosce Kościoła i państwa o etyczne wykształcenie młodzieży, uzyskała zadziwiającą nadbudowę. Owo drugie piętro obłudy polega na przewrotnym zastosowaniu idei liberalnej. Otóż nauczanie etyki, ni stąd, ni zowąd, potraktowano jako uprawnienie obywatelskie. Skoro już piramidalna alternatywna religia – etyka stała się w Polsce czymś wymaganym przez prawo, to naruszenie tego prawa jest obrazą praworządności. Potwierdził to zresztą, bez złej woli ze swej strony, trybunał w Strasburgu, wzmacniając poprzez swój wyrok wrażenie, że lekcje etyki są kwestią z poziomu praw człowieka i obywatela. Wychodzi na to, że przepis de facto służący umocnieniu statusu religii w szkole oraz objęciu przynajmniej części uczniów niechodzących na religię nauczaniem katolickim, wspiera liberalną demokrację. Dobre sobie!

Na hipokryzję jest tylko jeden sposób – trzymanie hipokrytów za słowo. Skoro prawo polskie wymaga organizowania lekcji etyki, aby „młodzież miała wybór”, tedy musimy przyjąć, że z zasady lekcje te nie mogą być tendencyjne, faworyzując etykę katolicką. W przeciwnym razie nie będzie mowy o wyborze, a dzieci i rodzice, pragnący uniknąć indoktrynacji katolickiej nie będą mieli takiej możliwości.

Jeśli Polska ma być wolnym krajem, a nie półdemokratycznym państwem wyznaniowym, obywatele muszą mieć gwarancję, że nie będą wbrew swej woli epatowani naukami religijnymi i moralnymi jednego z wyznań. Żeby spełnić ten warunek, wynikający z zapisów polskiej konstytucji, należałoby wykluczyć, aby etyki w szkole uczyły osoby niezdolne do zachowania swobody sądu etycznego, zwłaszcza zaś osoby z racji zależności służbowej zobowiązane do stronniczości, a mianowicie do prezentowania etyki katolickiej jako doskonalszej od każdej innej.

Takiej swobody sądu nie mają przede wszystkim księża i katecheci, którzy zatrudniani są przez Kościół i z mocy prawa kanonicznego oraz przepisów kościelnych mają obowiązek krzewić doktryny katolickie. Można wręcz powiedzieć, że księża i katecheci nie mają prawnej zdolności, aby uczyć etyki w szkole – wszak ich wolność sądu i starania o zachowanie bezstronności są ograniczone prawnie. Tym bardziej nie mają też moralnego prawa, by nauczać etyki. Wszak ten, kto podejmuje się uczyć tego przedmiotu, musi dać rękojmię swojej intelektualnej wolności i niezależności. Gdy wolności tej nie ma, nauczyciel etyki staje się doktrynerem, moralnie sprzeniewierzając się wymogom swojej profesji.

Zmierzamy w kierunku, jakiego życzy sobie Kościół, a więc jak najgorszym. Za kilka lat będziemy mieli sytuację następującą. Oto w większości szkół organizowane będą lekcje etyki jako „zakładniczki religii”, w niebywałym rozmiarze, korespondującym z liczbą godzin religii i zbliżonym do liczby godzin najważniejszych przedmiotów. Lekcje te będą prowadzone na ogół na bardzo niskim poziomie przez absolwentów różnych podyplomowych kursów, najczęściej organizowanych przez uczelnie katolickie. Kto by nie chciał słuchać na lekcjach religii o jedynie słusznym systemie personalizmu, o błędach utylitaryzmu i innych „liberalizmów”, tego stosownie poinstruuje się na lekcjach etyki. Od jedynie słusznej nauki moralnej nie będzie ucieczki, a podatnik za wszystko zapłaci. Owszem, pewnie zdarzy się tu i tam, w Warszawie czy Wrocławiu, że lekcje etyki nie staną się okazją do propagowania katolicyzmu, ale normą będzie coś przeciwnego.

Czy jest jakieś wyjście z tej matni? Sądzę, że jedynym rozwiązaniem jest sformułowanie przez Trybunał Konstytucyjny jasnej wykładni intencji stojącej za przepisami wprowadzającymi alternatywę religia–etyka oraz ich relacji z konstytucją. Jeśli Trybunał potwierdziłby, że faktycznie chodzi tu o uszanowanie pluralizmu światopoglądowego, a w tym prawa obywateli do wychowywania swych dzieci z dala od wpływów doktryn religijnych, zawłaszczanie szkolnego poletka etycznego przez Kościół zostałoby znacznie utrudnione. Jestem wszelako dziwnie spokojny, że podobnego wyroku nie będzie, a nauczanie etyki przez księży, katechetów i absolwentów formacyjnych kursów katolickich z zakresu etyki stanie się normą. A może chcecie wiedzieć, dlaczego Watykan wciąż wodzi za nos państwo polskie? Bo potrafi.

 

Jan Hartman kieruje Zakładem Filozofii i Bioetyki UJ. Absolwent filozofii KUL, w 2008 r. uzyskał tytuł profesora nauk humanistycznych w zakresie filozofii. Laureat nagrody Grand Press 2009 w kategorii publicystyka.

Polityka 05.2011 (2792) z dnia 29.01.2011; Ogląd i pogląd; s. 29
Oryginalny tytuł tekstu: "Ignorancja w służbie obłudy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną