Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kwaśne miny na urodziny

Dekada PO. W jakim stanie jest ta partia?

Premier Donald Tusk otwiera nowe boisko przy szkole w Poniatowej Premier Donald Tusk otwiera nowe boisko przy szkole w Poniatowej Rafał Michałowski / Agencja Gazeta
Dokładnie w dziesiątą rocznicę powstania Platformy partia i jej szef Donald Tusk zbierają cięgi. Nie tylko od opozycji, ale również od dotychczasowych sympatyków.
Premier w drodze do Belwederu na spotkanie z prezydentemWitold Rozbicki/Reporter Premier w drodze do Belwederu na spotkanie z prezydentem
Pierwsza konwencja PO. Hala Olivia w Gdańsku, 24 stycznia 2001 rokuMaciej Kosycarz/KFP Pierwsza konwencja PO. Hala Olivia w Gdańsku, 24 stycznia 2001 roku

Gdy tylko pojawił się raport MAK, Prawo i Sprawiedliwość ruszyło szturmem, osiągając kolejne szczyty (a wydawało się, że już wszystkie wcześniej zostały zdobyte) brutalności czy wręcz chamstwa politycznego. Głównym obiektem ataku stał się premier, w dalszej kolejności jego podwładni.

Tusk już wprawił się w tych bojach i mimo że są one bardzo niekomfortowe i kosztowne emocjonalnie, politycznie odtwarzają i wzmacniają stary konflikt z 2007 r. i lat wcześniejszych, na którym Platforma w sumie wyszła nie najgorzej. Tę kolejną odsłonę starego serialu można więc wziąć w nawias i uwolnić się od chwilowych wrażeń i uczuciowych przeciążeń, potraktować ją jako przewidywalny i nieunikniony odcinek tragifarsy, którą pisze Jarosław Kaczyński przy oklaskach drużyny. Ale Tusk wreszcie przełamał pewne tabu i w swoim sejmowym przemówieniu dał do zrozumienia, że są sprawy równie ważne jak katastrofa smoleńska, czyli bezpieczeństwo państwa i dobre relacje z sąsiadami (czytaj: z Rosją). Niby oczywistość, ale nie w kraju jednego tematu. Tusk postanowił dość otwarcie odrzucić ten szantaż.

Niemniej coraz bardziej jasne się staje, że w PO i w rządzie wszystko coraz bardziej wisi na Donaldzie Tusku, że bez niego nie ma ruchu, nie ma energii, nie ma porządku. I Tusk jakoś ciągnie. Ale też jest tak, że nagle wszędzie zaczyna być potrzebny. Wzywa się go jak do pożaru. Sakramentalne stało się pytanie: „Donald będzie?”. Jeśli nie, zaczyna się trwoga.

Nie można się oprzeć wrażeniu, że premier jest coraz bardziej nerwowy i znużony, pod agresywnym ostrzałem przeciwników. I jakby coraz bardziej samotny w swoim obozie, trochę – przyznajmy – na własne życzenie i z własnego nadania. Ostatnio zaatakował go nawet Grzegorz Schetyna, stwierdzając, że premier spóźnił się z reakcją na raport MAK (stąd dowcip, że Tusk powinien być szybki jak MAK Donald). Do Schetyny dołączył Jarosław Gowin, co pokazuje, że pozycja Tuska w partii nie jest już tak bezdyskusyjna. Pojawiają się próby zdystansowania od lidera na zasadzie: obalić, nie obalić, osłabić zawsze warto. Niejako prewencyjnie. Ale te gry i podkreślanie własnych pozycji przychodzą w bardzo trudnym dla Tuska momencie.

Jasne, „Donald musi być”, przynajmniej do wyborów, nikt w Platformie nie ma porównywalnej siły pociągowej, i tu w miarę lojalnie wszyscy w partii będą ten porządek i ten rachunek szanować, dla własnego interesu. Ale jakoś nie widać tego entuzjazmu, tej zaciętości, jaką wykazywali aktywiści PO jesienią 2007 r., tej wiary, że nie chodzi wyłącznie o wygraną w wyborach, a o coś o wiele większego, o pewną wizję Polski, tak mocno zaatakowaną i podmytą przez ideologię i praktykę IV RP. I że Tusk jest naturalnym liderem, który znakomicie trafia ze swoją nowoczesnością do Polaków chcących modernizacji.

Chłodny powiew

Jaki jest dzisiaj, na progu drugiej dekady, wizerunek Platformy i Donalda Tuska? Jaki stan emocji jego aktywu? No cóż, odpowiedzi nie układają się w ładny obrazek. Tym bardziej że ten obrazek psują też ludzie z tzw. salonu, jeszcze niedawno mocno popierający Tuska przeciwko braciom Kaczyńskim.

Leszek Balcerowicz, komentując projekt rządu w sprawie OFE, stwierdził, że Tusk nie tylko szkodzi gospodarce, ale zniechęca własnych wyborców. Jeden z dziennikarzy „Gazety Wyborczej” wprost zadeklarował, że Platformę ostatecznie żegna i na nią głosował więcej nie będzie. Aleksander Smolar, na łamach „Newsweeka”, zarzuca Tuskowi, że porzucił populizm liberalny na rzecz populizmu zwykłego, a jego posunięcia są „jakby wyjęte z podręcznika manipulacji”. Dodaje, że szefowi Platformy bliżej do Berlusconiego niż Sarkozy’ego. Prof. Paweł Śpiewak (były poseł PO) w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówi, że partia rządząca nie ma pomysłów, że dominuje w Platformie „oportunizm wyborczy”. Jak twierdzi, nie boi się jedynowładztwa tego ugrupowania, zakłada, że to będzie „miękki reżim”, ale też nie wiąże z Tuskiem już żadnych modernizacyjnych nadziei. Obyczajowych, nastawionych antykościelnie liberałów doprowadza zaś do szału kunktatorstwo Platformy – mówi się, że ustawa o in vitro nie będzie sfinalizowana przed wyborami, aby nikogo nie zrazić. Po aferze wałbrzyskiej, kiedy to podczas wyborów – według bardzo wiarygodnych podejrzeń – dochodziło do kupowania głosów na rzecz kandydatów Platformy, pojawiły się opinie, że partia Tuska sięgnęła poziomu Samoobrony.

Chłodny powiew przyszedł także z zewnątrz, z wpływowego tygodnika „The Economist”, gdzie zarzuca się Tuskowi brak determinacji w reformowaniu kraju i wieszczy, może jeszcze nie wprost, początek zmierzchu dominacji ugrupowania polskiego premiera. Do tego dochodzą stałe ataki ze strony liberalnych ekonomistów, jak Krzysztofa Rybińskiego czy Stanisława Gomułki, oraz zwyczajowy lament „prawdziwych patriotów”, którzy odrzucają reżim PO w całości jako formację cwaniaczków i zdrajców. Publicyści sprzyjający PiS zwietrzyli szanse na odejście Platformy, na fali oburzenia po raporcie MAK, mniej zdeklarowanych wyborców. Teraz błagają Jarosława Kaczyńskiego, aby tylko tego nie popsuł zbytnim radykalizmem. Apelują wręcz, by pohamował nieco Macierewicza i męża Marty Kaczyńskiej w snuciu wątku zamachu. Niech najpierw wygra, a potem zrobi, co trzeba i komu trzeba.

Twardych nie tak dużo

Ciekawe są ostatnie badania opinii w dwóch kwestiach. Pierwsze dotyczyło reakcji na to, że Tusk nie zdymisjonował z funkcji ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka. Tylko 26 proc. badanych poparło tę decyzję premiera. W innym sondażu pytano o ocenę całego okresu premierostwa szefa Platformy: i tu oceny bardzo dobre i dobre łącznie wystawiło nieco ponad 20 proc. zapytanych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że to jest ten twardy elektorat Platformy – około 25 proc. Już wcześniej tak właśnie na naszych łamach szacowaliśmy liczbę twardych wyborców tej partii i kolejne badania to potwierdzają.

Platforma wciąż ma przewagę nad PiS w mobilizowaniu bardziej labilnych w poglądach wyborców, ale tezę, że ta przewaga sięga 20 proc. – jak to pokazują niektóre sondaże – można włożyć między bajki. W żadnych realnych wyborach nie sięgnęła powyżej 10 proc. Platforma wciąż może wygrać z PiS na punkty procentowe, ale nie znaczy to, że po najbliższych wyborach parlamentarnych ma władzę w kieszeni. Nic nie jest jeszcze, wbrew wielu opiniom, pozamiatane.

Wystarczy dobry wynik PiS, przyzwoity PSL, 5–6 proc. PJN, aby – przy cichym, a nawet głośnym wsparciu SLD – wyprowadzić Tuska z Kancelarii Premiera. Możliwy tu jest nie jakiś głośny upadek, szumna detronizacja, gdzie króla Tuska zastępuje król Kaczyński, ale zmiana „szara”, arytmetyczna, w której Platforma niby wygra, ale na tyle anemicznie, że w istocie przegra. Wokół Tuska pojawiła się taka świadomość.

Dlatego ścierają się dwie koncepcje. Pierwsza, którą identyfikuje się z Michałem Bonim, głosi, że należy wciąż podtrzymywać w aktywności promodernizacyjny, młodszy elektorat, bardziej liberalny, otwarty na cywilizacyjne wizje i wciąż wrażliwy na wizerunek Platformy sprzed kilku lat jako partii europejskiej, nowoczesnej i ekspansywnej. To ma być ta nadwyżka, która dołożona do twardego elektoratu ma zapewnić kolejny wyborczy sukces.

I jest opcja druga, nazywana pragmatyczną, a uosabiana przez ministra finansów Jacka Rostowskiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego, skierowana ku wyborcom starszym, przyzwyczajonym do większej roli państwa w gospodarce. Według tej teorii, mobilizacja młodszych wyborców, jaka nastąpiła w 2007 r., jest z wielu powodów nie do powtórzenia. Zmalał realny strach przed dawno już nierządzącym PiS, który w świadomości wszedł w strefę straszno-śmiesznego kabaretu. Stąd skłonność do proponowania takich zmian, które nie wywołują oporu i ogólnie wzmacniają opiekuńczą rolę państwa.

Chcą przyspieszyć

Środowisko konserwatystów, do którego ja się w PO zaliczam, jest za bardziej radykalnymi reformami – mówi poseł Platformy Antoni Mężydło. – Premier Tusk uspokaja, że nie będzie robił reform, które godzą w ludzi. Jakby nie rozumiał, że przecież każda reforma niesie jakieś koszty. Jeśli i po wyborach Platforma nie ruszy, może to grozić nawet rozłamem w partii. Stanisław Gawłowski, wiceminister środowiska, członek zarządu Platformy i baron zachodniopomorski, także pośrednio krytykuje Tuska: – Podwyżki VAT o 1 proc. większość nie zauważyła, ale już sytuacja na kolei dotyka niemal każdego. Wymagane są tam bardzo jednoznaczne i stanowcze działania.

Inny poseł partii rządzącej Janusz Cichoń, specjalista od finansów, mówi, że w sprawie aktywności reformatorskiej zdania w Platformie są podzielone: – Jest spora grupa, która uważa, że powinniśmy przyspieszyć. Wiele deklarowaliśmy, a drepczemy w miejscu. Rozmawiamy o tym na naszych spotkaniach z ministrem finansów. Ta kosmetyka reformatorska to, moim zdaniem, balansowanie na krawędzi. W odpowiedzi słyszymy, że jest trudny czas, że nie możemy podejmować działań pogarszających sytuację polskich rodzin. Ale czy tak rzeczywiście musi być?

Zaznacza jednak, że z drugiej strony rozumie rząd, który nie chce straszyć Polaków i hamować ich apetytu na zakupy.

Stanisław Żmijan, szef lubelskiego regionu PO, jest ostrożniejszy: – Będzie trudniej niż cztery lata temu; sprawy KRUS i emerytur mundurowych należy przełożyć na czas po wyborach.

Widać więc, że odbywa się w Platformie dyskusja, jakiej wcześniej, w takim wymiarze, nie było. Posłowie chcą się spotkać z premierem, aby dyskutować o relacjach z Rosją, ale przede wszystkim o  zamierzeniach rządu i partii na ostatniej prostej tej kadencji. Ostatni rok rządów AWS (podobnie jak później SLD) wyglądał dość żałośnie: mniejszościowe, porozbijane rządy, ciągnące resztką sił do wyborów. Platforma nie ma tak złej sytuacji, wciąż ma cechy fenomenu, ale nie znaczy to, że nie stosują się do niej żadne polityczne reguły ostatniego 20-lecia. Może właśnie teraz pojawia się punkt zwrotny, którego waga będzie doceniona za jakiś czas.

Charakterystyczny był obrazek podczas sejmowej debaty nad wnioskiem o odwołanie ministra Grabarczyka. Jeden z posłów SLD zarzucił mu, że tuż przed wyborami samorządowymi zapewniał, że powstanie jedna z obwodnic w województwie lubelskim, chociaż była już skreślona z rządowych planów. Poseł Sojuszu twierdził, chyba zasadnie, że chodziło o dobry wyborczy wynik i że minister potraktował sprawę całkowicie instrumentalnie. Twarze Grabarczyka, Tuska i Sikorskiego, siedzących obok w ławach rządowych, były na swój sposób przejmujące. Jakieś smutne półuśmiechy, zafrasowanie, może cień wstydu. Dawno nie było okazji zobaczyć polityków Platformy z takimi niewyraźnymi minami.

W partii można dziś często usłyszeć: ludzie chcą, aby Platforma wygrywała, żeby PiS trzymać na smyczy, tylko ach te metody, te nieładne wyziewy z kuchni. Odczytywane żądanie salonu, aby wygrywać ładnie, estetycznie, w wielkim stylu, zaczyna coraz bardziej drażnić liderów PO w sytuacji kryzysu, raportu MAK, kłopotów z długiem publicznym, coraz większej agresji „patriotów”.

Strach przed porzuceniem

Może teraz po prostu nagle szwy wyszły na wierzch, ujawniły się reguły gry, spadają zasłony, bo gracze są znużeni i mniej zważają na pozory w nadziei, że wszystko będzie wybaczone przez zdyscyplinowany, uświadomiony i wierny elektorat. Wydaje się jednak, że właśnie taka cierpliwość powoli się kończy. Nie chodzi o radykalne, widowiskowe opuszczenie Platformy, ale o niespektakularną erozję jej elektoratu. Komuś już nie zechce się pojechać po zaświadczenie do głosowania, a innemu wrócić z działki. Ciśnienie spadnie. Balcerowicz mówi, że Platforma nie zostanie porzucona na rzecz innej siły politycznej, ale zlekceważona, opuszczona przez mniej zaangażowanych wyborców, bez żadnej konkretnej alternatywy. I tu może mieć rację. Takie zapowiedzi się pojawiają. A partii Kaczyńskiego wystarczy, aby nie głosować na Platformę.

Platforma, po powstaniu w 2001 r., najpierw miała być lepszą Unią Wolności, potem bardziej ludzkim PiS, a wreszcie anty-PiS. Coraz wyraźniej formułowane jest pytanie, czym ma być dzisiaj. Czy Haszkowską „partią umiarkowanego postępu w granicach prawa”, jak twierdzą szydercy, czy bierną blokadą przed szaleństwem posmoleńskiej opozycji, czy też formacją nadal wzbudzającą pozytywne, jak przed laty, emocje i nadzieje. Według niektórych politologów scena polityczna przypomina dzisiaj grę na giełdzie. Nie da się obstawić wszystkich opcji, zwyżek i obniżek akcji, upadku rynku nieruchomości i jego rozkwitu jednocześnie. W końcu trzeba zdecydować się na jakiś przyszłościowy trend, zagrać na dominującej nucie. Platforma się tego wyraźnie obawia. Idzie środkiem traktu, który jednak jest coraz bardziej niewyraźny. Wyraziste robią się pobocza.

Nadzieja w Kaczyńskim

Nic dziwnego, że ostatnio powróciło pojęcie „punktu zero”. To wspomnienie z listopada 2003 r., kiedy nastąpiło słynne przecięcie się notowań wszechmocnego wcześniej SLD i Platformy, co było początkiem upadku Sojuszu, z którego partia ta dotąd się nie podniosła. Teraz nie mówi się jeszcze o przecięciu notowań PO z PiS, ale o różnicy pomiędzy notowaniami obu ugrupowań, z uwzględnieniem wyników PSL i PJN. Obie te formacje łącznie w ostatnich sondażach uzyskują 9–12 proc. W takim ujęciu punkt przecięcia jest bardzo blisko, a w niektórych badaniach ostatnio już stał się faktem.

W nową dekadę swojego istnienia wchodzi więc Platforma krytykowana z obu stron: przez salon III RP oraz przez radykalizujących się z dnia na dzień zwolenników IV RP. Tusk, który zawsze dystansował się od salonu, nadal, zdaje się, wierzy, że porozumie się z wyborcami ponad głowami elit. Przy jego wyczuciu społecznych nastrojów nie jest wykluczone. Ale też nie sposób nie dostrzec, że to właśnie tzw. salon odegrał zasadniczą rolę w utrąceniu państwa PiS przed kilku laty. To środowiska opiniotwórcze umiały wskazać i nazwać niebezpieczeństwa płynące dla demokracji z projektu IV RP, kiedy jeszcze Platforma wspierała sztandarowe koncepcje Kaczyńskiego, jak CBA czy wszechobejmującą lustrację. Zapewne elity i tak zagłosują na Platformę, bo przecież nie na PiS, ale przedtem zmącą, popsują obraz tej partii w oczach tych, którzy się wahają – słychać w partii Tuska. I salon nagle obudzi się z Kaczyńskim w fotelu premiera i z Fotygą w MSZ, wtedy zacznie lamentować, ale już będzie za późno.

Szczęśliwie dla PO, partia ta wciąż może liczyć na niezawodnego Jarosława Kaczyńskiego. Cyniczna, brutalna awantura o Smoleńsk może rządzącej partii pomóc, bo odświeża obraz cywilizacyjnego i kulturowego sporu PiS–PO, mobilizuje elektorat i działaczy Platformy, pokazuje, kto może wrócić do władzy i czym to grozi. Najbardziej niebezpieczne dla Platformy Obywatelskiej byłoby, gdyby się Jarosław Kaczyński uspokoił.

Droga w górę

8 stycznia 2001 r. trzej Tenorzy – Tusk, Olechowski i Płażyński ogłosili powstanie Platformy Obywatelskiej.

23 września PO pierwszy raz w Sejmie. Z 12-proc. poparciem i 65 mandatami stała się największym klubem opozycyjnym wobec rządzącej koalicji SLD-UP.

8 grudnia Płażyński został szefem PO.

5 marca 2002 r. sąd zarejestrował partię polityczną Platforma Obywatelska.

30 maja 2003 r. z PO odszedł Maciej Płażyński, dwa dni później szefem został Donald Tusk.

15 października PO wstąpiła do Europejskiej Partii Ludowej (EPP).

13 czerwca 2004 r. PO z wynikiem 24 proc. wygrała pierwsze wybory do PE.

26 czerwca Grzegorz Schetyna został sekretarzem generalnym.

21 maja 2005 r. Zyta Gilowska odeszła z PO.

25 września PO przegrała z PiS wybory parlamentarne (133 do 155 mandatów).

23 października Donald Tusk przegrał wybory prezydenckie z Lechem Kaczyńskim (46 proc. do 54 proc.).

13 stycznia 2006 r. PO ogłosiła skład gabinetu cieni, szefem – „premier z Krakowa” Jan Rokita.

12 listopada w wyborach samorządowych PO wygrała w sejmikach i objęła współrządy w 15 województwach.

21 października 2007 r. PO wygrała wybory parlamentarne, uzyskując 209 mandatów w Sejmie i 60 w Senacie.

23 listopada PO podpisała z PSL umowę koalicyjną.

7 czerwca 2009 r. PO wygrała wybory do PE zdobywając 25 mandatów.

14 lipca Jerzy Buzek, europoseł PO, został szefem PE.

1 października wybucha tzw. afera hazardowa, która staje się powodem do przetasowań w rządzie.

10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem zginęli: współzałożyciel PO Maciej Płażyński, senator PO Krystyna Bochenek i posłowie: Grzegorz Dolniak, Sebastian Karpiniuk i Arkadiusz Rybicki.

4 lipca Bronisław Komorowski wygrał wybory prezydenckie.

21 listopada PO wygrała wybory samorządowe. Hanna Gronkiewicz-Waltz znów została prezydentem stolicy.

21 grudnia najwyższe w historii poparcie dla PO – 54 proc.

Polityka 05.2011 (2792) z dnia 29.01.2011; Temat tygodnia; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Kwaśne miny na urodziny"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną