Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Szantażysta życzy rozwagi

W sieci szantażysty

Prawdziwy mózg operacji z pornozdjęciami buja gdzieś po świecie. Prawdziwy mózg operacji z pornozdjęciami buja gdzieś po świecie. ginnerobot / Flickr CC by SA
Wojewoda, wiceprezydent miasta, kilku radnych i prezesów spółek giełdowych miało płacić po 20 tys. zł, aby nie upubliczniono ich fotografii z ekscesami erotycznymi.
Policjanci są przekonani, że niebawem Wojciech Ł. spróbuje szantażu ponownie.Łukasz Rayski/Polityka Policjanci są przekonani, że niebawem Wojciech Ł. spróbuje szantażu ponownie.

Pierwszy list dotarł na adres mailowy biznesmena z Wrocławia. Drugi trafił do warszawskiego radnego. Kolejny do przewodniczącego Rady Miasta Radomia. A potem listy wędrowały po całej Polsce do radnych, lokalnych polityków, prezesów banków i znanych spółek giełdowych. Od 12 listopada do 5 grudnia 2009 r. przesyłki na pocztę elektroniczną dostało 17 osób.

Zaatakowani samorządowcy i biznesmeni pochodzili z 10 miast: m.in. z Warszawy, Szczecina, Wrocławia, Radomia, Sosnowca, Opola i Torunia.

List do wiceprezydenta dużego miasta powiatowego był czwarty w kolejności. Pod nieobecność szefa pocztę przeglądała sekretarka. Przeczytała e-maila, obejrzała załączone zdjęcie. Przedstawiało nagiego wiceprezydenta w sytuacji seksualnej.

Notabli widok w pozach figlarnych

Treść pisma brzmiała: „Witam, proszę zajrzeć do załącznika. Mamy dużo zdjęć w tym stylu z Pańskich spotkań. Ma Pan 24 godziny na spełnienie naszej prośby, w innym wypadku temu podobne fotografie dotrą do pańskich współpracowników, rodziny, znajomych, do wszystkich Pańskich sąsiadów oraz ludzi, którzy kiedykolwiek mieli z panem styczność. Jeżeli zawiadomi Pan policję, stanie się dokładnie tak samo”.

W ciągu 24 godzin adresat miał założyć konto w Alior Banku, wpłacić na nie 20 tys. zł, pod wskazany adres mailowy wysłać login i hasło do tego konta. Pismo kończyła uprzejma fraza: „Po spełnieniu przez Pana naszej prośby mamy ze sobą kontakt pierwszy i ostatni raz. Życzymy rozwagi”. Pod spodem zaś widniała internetowa reklama solowego albumu wokalisty Lao Che, noszącego pseudonim Spięty. I hasło: „Chociaż raz w życiu się postaw i albumu Spiętego posłuchaj!”. Wiceprezydent bez zwłoki zawiadomił policję.

Wszystkie listy były podobnej treści, różniły się tylko załączonymi zdjęciami. Na jednych adresaci brali udział w zabawach męsko-damskich, na innych w męsko-męskich. Wszyscy złożyli doniesienia na policję. W zeznaniach tłumaczyli, że nie przypominają sobie, aby kiedykolwiek uczestniczyli w zdarzeniach pokazanych na zdjęciach, wręcz wykluczali taką ewentualność. Poza jednym żaden z szantażowanych nie spełnił żądania nieznanych osobników. Wyłamał się prezes państwowej agencji gospodarczej; co prawda też bez zwłoki powiadomił policję, ale jednocześnie założył konto i wpłacił 20 tys. zł. Wyjaśniał potem, że podjął grę, by zyskać na czasie.

Jednocześnie, choć całkowicie niezależnie od siebie, 10 komend policji pod nadzorem 10 prokuratur wszczęło śledztwa w sprawie szantażu. Zaangażowano ekspertów od Internetu i technik komputerowych. Szybko stwierdzili oni, że fotografie zostały spreparowane metodą wytnij-wklej. Użyto zdjęć pornograficznych, wmontowując w nie twarze radnych, prezydentów, wojewodów i prezesów spółek. Niektórzy z nich mieli już swoje lata, natomiast na fotkach ich ciała były młode i umięśnione. Już na pierwszy rzut oka śledczy dochodzili do wniosku, że te gibkie figury nijak nie mogły należeć do ofiar szantażu.

Ponieważ śledztwa toczyły się odrębnie, poszczególne ekipy szukały początkowo sprawców (sprawcy) w otoczeniu osób szantażowanych. Komu mogło zależeć na ich kompromitacji? Może ktoś znał jakieś mroczne tajemnice alkowy szantażowanej osoby i mógł zakładać, że wystarczy fotomontaż, a ofiara ulegnie? Szybko się okazało, że to ślepy trop. Samorządowcy i prezesi, owszem, mieli swoje słabe strony, ale sytuacje, w jakich rzekomo ich sfotografowano, były całkowicie nieprawdopodobne.

Bezdomnego operacja bankowa

Trzy ekipy śledcze – z Warszawy, Opola i Torunia – od początku wysforowały się do przodu w nieformalnym wyścigu. Udało im się ustalić, że listy wysyłano z Krakowa. Namierzono kafejkę internetową, z której nadano ich część, ale właściciel ani nie prowadził rejestru klientów, ani nie monitorował obiektu.

Ustalono numer modemu, z którego wysyłano kolejne przesyłki. Policjanci z Opola namierzyli właściciela firmy, na którą modem był zarejestrowany. To z górą 50-letni Wojciech Ł., zameldowany w Szczecinie, poszukiwany za oszustwa, od maja 2009 r. (listy wysyłano w listopadzie i grudniu 2009 r.) przebywający za granicą. Wytypowano krąg osób mających kontakty z Wojciechem Ł. Wśród nich był Przemysław D., 24-latek, student wydziału sztuk pięknych jednej z krakowskich prywatnych uczelni.

Policjanci, na podstawie swoich tajnych źródeł, trafili tymczasem na ważnego świadka, Jacka Ł. (określono go potem w dokumentacji jako bezdomnego alkoholika). Zeznał, że 11 grudnia 2009 r. w Krakowie podszedł do niego nieznajomy mężczyzna (lat około 25, 180 cm wzrostu). Poprosił o papierosa, co zdziwiło bezdomnego, gdyż dotychczas to przeważnie on prosił nieznajomych. Mężczyzna wyznał bezdomnemu alkoholikowi, że przyjechał do Krakowa kupić auto, ale go okradziono, stracił gotówkę, karty bankomatowe i dokumenty. Na szczęście miał laptopa z dostępem do Internetu i pomysł, jak dostać się do własnej forsy trzymanej w banku.

Zaproponował Jackowi, aby ten bez zwłoki założył sobie konto w Alior Banku, a on za pomocą Internetu przeleje tam swoje środki. Jacek natychmiast je wypłaci, a za przysługę dostanie stówę. Bezdomny alkoholik błyskawicznie pobiegł do banku, założył konto, co okazało się nawet łatwe, po czym wrócił do nieznajomego, a ten pochylił się nad laptopem. Mimo wielu prób mężczyźnie nie udała się operacja przelewu. Podziękował więc, przeprosił za fatygę i odszedł. Tak się przypadkiem złożyło, że tego samego dnia bezdomny zgubił dowód osobisty, za pomocą którego zakładał bankowy rachunek.

Uzdolnionego studenta dwukrotne zatrzymanie

Policjanci z Opola nie mieli już wtedy wątpliwości. Nieznajomy z opowieści bezdomnego to Przemysław D., ów uzdolniony plastycznie student. Konto Jacka Ł. było mu potrzebne, aby lokować na nim pieniądze wyłudzone drogą szantażu. Wątku utraconego dowodu osobistego nie pociągnięto, być może bezdomny rzeczywiście go zgubił.

26 stycznia 2010 r. ekipa śledcza z Komendy Miejskiej w Opolu dopadła uzdolnionego plastycznie studenta Przemysława D. w Krakowie. Natychmiast przyznał się do winy, złożył obszerne wyjaśnienia. Nałożono na niego obowiązek meldowania się na jednym z krakowskich komisariatów i zwolniono do domu. Następnego dnia kolejna ekipa, tym razem z Warszawy, ponownie dokonała profesjonalnego zatrzymania Przemysława D. (Trochę zdziwiony znów przyznał się do czynu i złożył wyjaśnienia, identyczne jak poprzedniego dnia). Inne policyjne grupy już go nie zatrzymywały, między komendami i prokuraturami wymieniono się wreszcie wiedzą.

W mieszkaniu i innych pomieszczeniach użytkowanych przez podejrzanego znaleziono sprzęt elektroniczny, a na używanych taśmach drukarki zabezpieczono kontury drukowanych uprzednio zdjęć, pokrywających się z fotografiami używanymi do szantażu. Na urządzeniach pendrive i cruzer mini znaleziono zdjęcia i informacje o osobach szantażowanych oraz wzór listu. Zabezpieczono też notes Przemysława z nazwiskami i adresami mailowymi oraz numerami telefonów osób poszkodowanych.

Przemysław D. nie był dotychczas karany. Pochodził z małej miejscowości w Małopolsce, tam nadal mieszkali jego rodzice. Przyjechał do Krakowa studiować malarstwo. Miał zarejestrowaną działalność gospodarczą – serwis motocykli, ale w gruncie rzeczy pracował jako hydraulik. Wyjaśniał, że w ten sposób zarabiał na swoje płatne studia.

W Krakowie mieszkał u dziewczyny. Byli parą od trzech lat. Przemek przekonywał śledczych, że przestępcą został wbrew własnej woli. Wszystko dlatego, że bardzo kochał swojego ojca. Tata chorował na serce. Zgodził się szantażować nieznane sobie osoby, aby chronić tatę: „Grożono, że jeśli odmówię, mój tata będzie straszony tak długo, aż serce mu pęknie”.

Hydraulika rzucenie do Panamy

Przemysław opowiedział śledczym następującą historię. Kiedy przyjechał do Krakowa, znalazł robotę w pewnej firmie hydraulicznej. Tam poznał Wojciecha Ł. Starszy pożyczał młodemu narzędzia i udzielał mu fachowych porad. W zamian Przemek wtajemniczał Wojciecha w niuanse komputerowe. Po jakimś czasie Przemysław stracił starszego kolegę z pola widzenia.

Jesienią 2009 r. Wojciech przypomniał o sobie przez Skype’a. Oświadczył, że Przemek ma wobec niego dług: „Pożyczałem ci narzędzia, dawałem potrzebne części do napraw, jesteś mi winien 3 tys. zł. Nie oddasz, twoja sprawa, ale wtedy coś złego może spotkać twojego ojca. Kasę masz wysyłać do Panamy, tam mnie teraz rzuciło”.

Przemek, jak zeznał, chociaż nie poczuwał się do długu, wysłał jednak pieniądze w kilku transzach za pośrednictwem Western Union. Hydraulik Wojciech domagał się kolejnych wpłat, aż w końcu zapowiedział: Zrobimy razem jeden deal, a potem dam ci święty spokój.

Wedle opowieści Przemka, chodziło właśnie o spreparowanie zdjęć pornograficznych i wysłanie szantażujących listów. Przemek się zgodził. Dostał listę nazwisk i fotografie wytypowanych do szantażu. Sam znalazł w Internecie odpowiednie pornosy, zmontował, co trzeba, i zaczął wysyłać. Korzystał z kafejki internetowej, ale szybko zrozumiał, że łatwo go namierzą. Poinformował o tym hydraulika Wojciecha. Następnego dnia ten znów wywołał go przez Skype’a: „Wyjdź na ulicę, podejdzie do ciebie facet, spyta, czy to ty jesteś Młody. Potwierdzisz, a on da ci modem do Internetu”. Na ulicy podszedł do Przemysława mężczyzna około czterdziestki, potężny, łysy, i wręczył modem i-Plusa. Następnego dnia inny wysłannik Wojciecha Ł. przekazał mu laptopa IBM. „Pewnego dnia otrzymałem mailem informację, że jedna z szantażowanych osób założyła konto i wpłaciła 20 tys. zł. Wojciech Ł. kazał mi wtedy znaleźć słupa, aby założył konto, na które przeleję te pieniądze, a potem prześlę je do Panamy” – zeznał student.

Pani prokurator z Torunia, której powierzono zbiorcze śledztwo łączące wszystkie wątki w tej sprawie, dała wiarę wersji, że uzdolniony plastycznie student był jedynie prawą ręką prawdziwego sprawcy. Zgodziła się, by podejrzany dobrowolnie poddał się karze, bez konieczności uczestniczenia w długim procesie przed sądem i przesłuchiwania 17 poszkodowanych. Niedawno Sąd Rejonowy Kraków Śródmieście na jednym posiedzeniu rozliczył oskarżonego: został skazany na 1 rok i 8 miesięcy w zawieszeniu na 4 lata oraz grzywnę 1 tys. zł.

Według jednego z policjantów zajmujących się tą historią, Przemek nie powiedział w śledztwie wszystkiego. Chciał jak najszybciej przyznać się do winy, poddać karze i zniknąć z Krakowa. – Wiem, że miał ultimatum: albo powiesz im tyle, ile trzeba, ani słowa więcej, albo na początek połamiemy ci nogi – mówi policjant.

Prawdziwy mózg operacji z pornozdjęciami buja gdzieś po świecie. Jest więcej niż pewne, że Wojciech Ł. to sprytny oszust. Zabawa ze straszeniem lokalnych notabli spreparowanymi fotografiami była jedynie czymś w rodzaju próbnych manewrów. Policjanci są przekonani, że niebawem Wojciech Ł. spróbuje szantażu ponownie, tym razem na poważnie. Przemysław D. zmienił nie tylko miejsce zamieszkania, ale też adres Skype’a. Liczy, że prześladowca już go nie odnajdzie.

Polityka 07.2011 (2794) z dnia 12.02.2011; Kraj; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Szantażysta życzy rozwagi"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną