Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zniecierpliwienie

PO na zakręcie. Z kim nowa koalicja?

Choć w Platformie ostatnio trzeszczy, autorytet Tuska jako szefa partii jest niepodważalny. Choć w Platformie ostatnio trzeszczy, autorytet Tuska jako szefa partii jest niepodważalny. Leszek Zych / Polityka
Kto będzie rządził po wyborach? To pytanie zadaje sobie dzisiaj coraz więcej ludzi.
Premier jest ostatnio zmęczony.Adam Chełstowski/Forum Premier jest ostatnio zmęczony.

Z potyczek o dwóch ministrów – infrastruktury i obrony narodowej – rząd, koalicja, a zwłaszcza PO wyszli zwycięsko. Na dobre nastroje to się jednak nie przekłada. Partia rządząca wyraźnie przeżywa kryzys. Iskrzy między przewodniczącym Donaldem Tuskiem a jego pierwszym zastępcą Grzegorzem Schetyną, a to przecież ten tandem gwarantował dotychczas Platformie wyborcze sukcesy, z czego obaj zdają sobie sprawę, nawet jeśli publicznie wymieniają ciosy. Rzecz jednak w tym, że gdy tych ciosów jest za dużo, można łatwo przekroczyć granice pospiesznie zawieranych rozejmów. Tak jak to było niedawno, kiedy marszałek zganił rząd za brak szybkiej reakcji na raport MAK, rzecznik rządu palnął bez sensu, że marszałek sam mógł zareagować, a premier skarcił marszałka za brak partyjnej solidarności.

Wszystko na siebie

Coraz wyraźniej widać zmęczenie premiera falą piętrzących się kłopotów, jego rosnącą niecierpliwość, pogłębiający się brak zaufania do współpracowników. Wyjąwszy może kilkuosobowe grono najbliższych doradców, którzy też chyba nie bardzo wiedzą, co radzić skoro dzieje się coś, co nie zdarzało się wcześniej – premier bierze na siebie wszystkie konflikty, nawet takie, z którymi powinni uporać się sami ministrowie.

Porozumienie Zielonogórskie regularnie w okolicach Nowego Roku grozi zamknięciem lekarskich gabinetów i nagle, pod koniec ubiegłego roku, do rozmów zasiadł premier. Z policjantami o kwestiach emerytalnych, i to we wstępnej fazie uzgodnień, rozmawia premier. Zasadniczy ciężar walki o zmiany w systemie emerytalnym długo brał na siebie premier, zanim wreszcie wystąpienie Leszka Balcerowicza sprawiło, że do boju ruszyli inni, w tym minister finansów. Nie można się więc dziwić, że odpowiedzi na raport MAK natychmiast zażądano od premiera, a nie od szefa komisji badającej ten wypadek, czyli ministra Jerzego Millera. I musiały minąć tygodnie, zanim część opinii publicznej, ale także polityków z samej PO zrozumiała, że może przewodnicząca MAK Anodina i jej urząd nie mają takiej rangi, żeby zatrudniać premiera RP. Nawet jeśli wcześniej niepotrzebnie ostro żądał zmian w raporcie, który z punktu widzenia wyjaśniania katastrofy ma znaczenie drugorzędne. Znaczenie pierwszorzędne będą mieć przecież śledztwa prokuratorskie.

Sprawa raportu MAK pokazuje dziwną bezradność w rozładowywaniu sytuacji konfliktowych, co dotychczas było mocną stroną Platformy i samego premiera. W rezultacie stracił w notowaniach rządu i PO, które pokazały odchodzenie wyborców od Platformy.

Fakt, że premier tyle bierze na siebie, mnoży postulaty wobec niego. Skoro Donald Tusk jest wszędzie, to dlaczego nie rozmawia z przedsiębiorcami, którzy też mają swój plan reform, swoje pakiety niezrealizowanych obietnic? Przedsiębiorcy ruszyli więc do boju o spotkanie z premierem. Premier Miller się spotykał, wszyscy poza Kaczyńskim się spotykali, a Tusk nie chce? Dlaczego, skoro to przecież my głosowaliśmy na Platformę? Mamy teraz iść do SLD?

Rośnie więc liczba konfliktów, już nie tylko z opozycją, ale z ważnymi środowiskami, których symbolem stał się Balcerowicz. Jego wystąpienie trafiło na wyjątkowo podatny grunt zniecierpliwienia środowisk ekonomicznych, biznesowych, a także opiniotwórczych elit, które oczekiwały energicznego rządzenia. Zmian w OFE nie obudowano niczym, co by je lepiej uzasadniało i pokazywało determinację rządu w załatwianiu spraw, o których mówi od dawna. Choćby o projekcie ustawy o emeryturach mundurowych, na który podobno jest zgoda związkowców.

Widać, że droga Platformy do drugiej kadencji będzie zdecydowanie trudniejsza, niż to się jeszcze kilka miesięcy temu wydawało. Może zdarzyć się nawet tak, że wyborcze zwycięstwo będzie na tyle mizerne, iż władzy nie da.

Czas intryg

Ten klimat podgrzewa nastroje w partii. Pierwsze miejsca na listach stają się jeszcze cenniejsze. Przy 40 proc. zdobytych głosów system d’Hondta daje sporą premię; jeżeli zdobywa się poparcie 30-proc., a na takie, jak się wydaje, mogłaby dziś liczyć PO, ta premia znika, czyli miejsc w przyszłym parlamencie będzie mniej. Start do Senatu w nowych okręgach jednomandatowych, której to zmiany nie zauważyła jeszcze opinia publiczna, ale dobrze znają ją już politycy przeliczający swoje wyborcze szanse, staje się bardziej ryzykowny. Listy sejmowe są pewniejsze, więc wyścig o dobre miejsce przy uchu przewodniczącego Tuska, który ostatecznie będzie zatwierdzał kandydatów, trwa w najlepsze. Trwa również wyścig o miejsce przy uchu pierwszego zastępcy, bo wiadomo, że i on swój wpływ będzie mieć.

Nastał więc nieunikniony czas intryg i ścierania się dworów. Plotki, że listę Grabarczyka, ujawnioną przez SLD czyli listę politycznych przyjaciół zatrudnionych przez ministra w resorcie infrastruktury i okolicach pomagał ułożyć i rozszyfrować Schetyna, zderzyły się z plotkami, że zanosi się na usunięcie Schetyny z partii. Bez względu na to, jaka jest realna siła różnych frakcji, jak wiele absurdu jest w informacjach od „wpływowych” i „dobrze poinformowanych”, pogłębiają one wrażenie chaosu i pokazują słabość partii oraz jej frakcji parlamentarnej, która nie ma kogo wystawić do poważnych polemik. Tylko niektórzy ministrowie (Jacek Rostowski, Ewa Kopacz, ostatnio znakomicie zaprezentował się Bogdan Klich) zdolni są do politycznych zmagań.

Być może Donald Tusk tak daleko uciekł całej klasie politycznej, że sam uważa, iż takiego wsparcia nie potrzebuje. Liczba wpadek z ostatnich tygodni jednak wskazuje, że sam nie sprosta.

Czas polityki koleżeńskiej czy wręcz przyjacielskiej, która rozsypała się po tzw. aferze hazardowej, miał swoje niezaprzeczalne zalety, był okresem mobilizacji. Teraz dopiero widać, jak celne było uderzenie Mariusza Kamińskiego, jak Platformie ono zaszkodziło. Tu tkwi początek obecnego kryzysu. Na razie PO nie wydaje się zdolna do uwolnienia raz jeszcze energii obywateli, bo zbyt wiele zużywa na swoje wewnętrzne rozgrywki. Co więcej, wydaje się już godzić z wynikiem w granicach 30 proc., choć przecież niedawne notowania dawały PO nawet 50-proc. poparcie.

Gdy spojrzeć na kalendarz, min na drodze do wyborów będzie jeszcze sporo. Pomijając nawet kolejne miesięcznice smoleńskiej katastrofy, gdyż marsze z pochodniami spowszedniały, a kolejne eskalacje oskarżeń Jarosława Kaczyńskiego są tak absurdalne, że stanowią już głównie pożywkę dla felietonistów. Jednak 10 kwietnia, dzień pierwszej rocznicy, będzie ważny i wyjątkowy. Będzie sprawdzianem przede wszystkim dla prezydenta, który powinien zaproponować taki plan obchodów, aby sprawy nie oddawać wyłącznie w opozycyjne czy kościelne ręce. I powinien to zrobić w porozumieniu z rządem.

Ten dzień pokaże też, jak główna partia opozycyjna toczyć będzie dalej smoleńską grę. A ona PiS się opłaca, bo konsoliduje wyborców, i to na zupełnie przyzwoitym w okolicach 25-proc. poparcia poziomie. Takim, przy którym można już realnie myśleć o koalicji wszystkich przeciwko Platformie.

Wcześniej pojawi się zapewne raport polskiej komisji badającej przyczyny i okoliczności katastrofy, ale nic nie wskazuje, by wniósł coś zasadniczo nowego. Być może przed kampanią wyborczą zakończone zostanie śledztwo rosyjskiej, a może nawet polskiej prokuratury. Ta na razie zachowuje się wyjątkowo asekuracyjnie i nie zamyka żadnych wątków, przyczyniając się do podtrzymywania teorii spiskowych. Ale też nie stroni od przecieków, że komuś zostaną postawione zarzuty. Mogą one dotyczyć Kancelarii Premiera, bo organizatorzy ze strony prezydenta Kaczyńskiego w większości nie żyją.

Z kim po wyborach?

Temat smoleński wcale nie jest więc tak wygodny dla PO i tak szkodliwy dla PiS, jak jeszcze niedawno prorokowano, i będzie ważnym motywem najbliższych miesięcy. Ma on też tę zaletę, że ciągle jest nośny, nieźle się medialnie sprzedaje; specjalistów od lądowania w Smoleńsku z każdym tygodniem przybywa i mimo zmęczenia opinii publicznej sprawą łatwo budzi emocje. Nawet większe niż beatyfikacja Jana Pawła II, która może być wydarzeniem wspólnotowym, jednorazowym, niepozostawiającym głębszych śladów i niedzielącym tak jak Smoleńsk.

Co mogą przeciwstawić tej smoleńskiej fali premier, rząd, PO? Prezydencję w Unii Europejskiej, która jest wyzwaniem trudnym i mało efektownym? Plan ograniczeń budżetowych, które czekają nas nieuchronnie? Od czego się odbić, skoro dobrych wiadomości jest tak niewiele? Strach przed powrotem PiS jest ciągle motorem napędzającym wyborców, gdyż trzy lata jeszcze nie zatarły pamięci tamtych rządów, ale cud z obudzeniem się młodych, którzy pójdą i „zabiorą babci dowód”, zdarzył się raz. Drugi raz się nie powtórzy. To będą zupełnie inne wybory i inne emocje, bo sytuacja jest inna.

Biorąc pod uwagę obecne sondażowe trendy, przyszłe scenariusze dość łatwo układać. PO nie będzie rządzić samodzielnie. Będzie potrzebna koalicja dwóch, a może nawet trzech partii. PO z SLD, który nieco urośnie w siłę, i PSL, jeśli wejdzie do Sejmu, co wcale nie jest pewne. Czy to może być koalicja proreformatorska, o której marzą dziś ekonomiści, przedsiębiorcy, inteligenci przejęci wizją nieustannego reformowania? Eseldowska młodzież pozbawiona jakiegokolwiek państwowego doświadczenia, ludowcy trwale zabezpieczający swoje interesy – to jest mieszanka wyłącznie na trwanie przy władzy, przynajmniej do czasu, aż nowy SLD pozna, na czym polega odpowiedzialność rządzenia.

To nie będzie koalicja z doświadczonym Leszkiem Millerem, który wprowadzał Polskę do Unii, ale z politykami bez doświadczenia, pragmatycznymi w polowaniu na posady (co widać przy medialnych rozdaniach).

A może koalicja PiS z SLD? Ludowcy w taki alians wchodziliby z nadzwyczajną ostrożnością, by nie stać się przystawką, bo akurat PiS i PSL mają podobnych wyborców. Sojusz natomiast coraz lepiej się czuje w towarzystwie PiS, co pokazują kolejne sejmowe głosowania – nawet w sprawie Smoleńska grzęźnie w pisowskich zarzutach wobec PO. Niewstrzymanie się od głosu przy wotum nieufności dla ministra obrony jest tego najlepszym przykładem, zaś pokrętne wyjaśnienia, że nie o katastrofę chodziło, ale o całokształt pracy ministra, to nieudana próba ucieczki od rzeczywistości. Od początku było jasne, że chodziło wyłącznie o Smoleńsk. Do grona PiS-SLD może dołączyć PJN, jeśli uda się jej pokonać próg wyborczy. A to jest dziś wątpliwe, bo może PJN wyszła z PiS, ale PiS nie wyszło z PJN, więc wyborcy mogą woleć oryginał niż kopię.

Zapowiedź katastrofy?

Ugrupowanie Joanny Kluzik-Rostkowskiej ma jednak do dyspozycji sejmową trybunę oraz salę na codzienne konferencje prasowe. Co staje się bardzo ważne, gdy Sejm uchwalił, że nie będzie już partyjnych spotów reklamowych. Wystarczy spojrzeć, jaki tłok zrobił się na tablicy zapowiadającej konferencje prasowe w parlamencie. Dotychczas codziennie królował Antoni Macierewicz ze swoim zespołem, teraz o palmę pierwszeństwa walczy PJN. Konferencja prasowa na jakikolwiek temat, byle zaistnieć w mediach, stanie się nową formą telewizyjnych spotów.

Co mogłaby znaczyć koalicja PiS i SLD z ewentualnymi przystawkami? Jarosław Kaczyński zaczął przedstawiać swój program gospodarczy, by pokazać, że nie jest wyłącznie partią smoleńskiej katastrofy: zatrzymanie prywatyzacji, strefa euro za 20 lat, opodatkowanie operacji bankowych, opodatkowanie wydobycia i dystrybucji gazu, a generalnie repolonizacja, która nie ma podobno oznaczać renacjonalizacji, chociaż na czym miałaby polegać, nie bardzo wiadomo.

Czy to nie jest zapowiedź katastrofy, choć o zupełnie innym charakterze? Jaka to wiadomość dla polskiego wyborcy, dla Europy, dla ekspertów, dla inwestorów, giełd, tak dziś zdenerwowanych rządami koalicji PO-PSL? Czy w ogóle po jesiennych wyborach może się pojawić jakakolwiek odważna koalicja modernizacyjna, skoro w każdej będzie tkwiła partia obciążona zobowiązaniami wobec związków zawodowych?

Polska polityka znalazła się w momencie, kiedy nic nie zostało jeszcze przesądzone, ale kierunki możliwej ewolucji rządzenia po wyborach zostały zarysowane. Dobrego scenariusza nie widać. Można nawet powiedzieć: lepiej już było. Mamy stabilizację, ale na coraz gorszym poziomie.

Polityka 07.2011 (2794) z dnia 12.02.2011; Polityka; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Zniecierpliwienie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną