Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ludzie z Kamienia

Kamień Pomorski, czyli jak się robi politykę na dole

Rynek i ratusz w Kamieniu Pomorskim. Rynek i ratusz w Kamieniu Pomorskim. Wojciech Nec / Agencja Gazeta
W ciągu trzech miesięcy, które minęły od wyborów samorządowych Kamień Pomorski wybrał już dwóch starostów. Dopiero sąd musiał stwierdzić, który jest właściwy.

By zostać starostą w Kamieniu Pomorskim, najważniejsza jest zdolność szybkiego dodawania do dziewięciu, bo tyle wynosi większość radnych, potrzebna do jego wyboru. – Gdy zostałam radną dowiedziałam się od kolegów, że starostą zostawał tu ten, kto najszybciej objechał wszystkich radnych i namówił ich, by go popierali – opowiada radna powiatu kamieńskiego Alicja Zalewska - Kubiak. – Z radnego wychodzi wtedy małość. Wie, że w tym jedynym momencie jest bardzo ważny, więc stara się podbić swoją cenę.

Tym razem miało być inaczej. 25 listopada zeszłego roku mieszkańcy nadmorskich miejscowości - Międzyzdroje, Dziwnów, Świerzno, Golczewo, Wolin i Kamień Pomorski - wybrali 17 radnych powiatowych. Tuż po wyborach radni ustalili, że obędzie się bez kłótni, bez kupczenia głosami. Miała powstać Wielka Koalicja, 17-osobowa, wszystkich ze wszystkimi. To znaczy wszystkie kluby radnych podpisały porozumienie, że wspólnie wskażą starostę, wicestarostę i przewodniczącego rady.

- Ale potem zaczęło to przypominać wielki targ z partyjnymi straganami – mówi radna Zalewska - Kubiak. Z tego powodu przez trzy miesiące powiat kamieński był sparaliżowany. Odbyły się tylko dwie sesje. Na pierwszej Koalicja Samorządowa, skupiająca lokalne komitety wyborcze, wybrała na starostę byłego burmistrza Kamienia Anatola Kołoszuka. Na drugiej - koalicja skupiona wokół Platformy Obywatelskiej – szefową swoich struktur powiatowych - Beatę Kiryluk.

Dopiero sąd musiał rozstrzygnąć, który starosta jest prawdziwy. A prześledzenie tej historii po kolei – choć sami przyznajemy, że jest skomplikowane – dostarcza cennej wiedzy o tym, jak w Polsce działa demokracja. I to nie z perspektywy stolicy i wielkich politycznych wizji, tylko w gminach, powiatach i miastach, gdzie teoretycznie politycy powinni być najbliżej ludzi i ich problemów. Tymczasem okazuje się, że tryby demokracji właśnie tam potrafią się najmocniej wypaczać i zacinać. Trochę to komedia, trochę dramat. Śmieszno i straszno zarazem.

AKT 1 – Wielka Koalicja staje się Mała

Gdy zawiązano Wielką Koalicję uzgodniono, że Platforma Obywatelska (6 radnych), będzie miała swojego starostę, czyli Beatę Kiryluk. A Koalicja Samorządowa (4 radnych) – wicestarostę. Pozostałe kluby (łącznie 7 radnych) też nie miały być pokrzywdzone.

Problemy rozpoczęły się, gdy niektórzy radni Platformy zaczęli zwalczać innych radnych Platformy, a przede wszystkim swoją własną kandydatkę na starostę. - Zaczęło się podkopywanie, jeżdżenie na skargę do Szczecina i podkładanie świń – mówi jedna z działaczek PO.

Wszystko dlatego, że zgadzając się na Wielką Koalicję, lokalna PO została przy okazji sojusznikiem działacza Wiesława Żelka, który kilka lat wcześniej sam odszedł z Platformy, zabierając ze sobą 108 działaczy. - Więc gdy w Szczecinie dowiedzieli się o koalicji z naszym śmiertelnym wrogiem i zdrajcą, to cofnęli rekomendację dla takiego układu sił – opowiada jeden z lokalnych działaczy PO. Do radnych zaczęły dochodzić informacje, że wspólnie z marszałkiem województwa ustalono, iż Wielkiej Koalicji nie będzie, a władzę przejmie Mała Koalicja. Czyli PO + SLD + PSL.

- Gdy się policzyli i wyszło im, że jest ich co najmniej dziewięcioro, to zaczęli dzielić już stanowiska – opowiada Wiesław Żelek. – Zdawało im się, że mają większość i próbowali od nas wyciągnąć jedną radną. Nie wiedzieli jednak, że im samym kruszą się szeregi.

AKT 2 - Radny daje dyla

Mała Koalicja miała przejąć władzę 2 grudnia. Ale już podczas wyborów przewodniczącego zaczęła szwankować maszynka do głosowania. Okazało się, że kandydatka Małej Koalicji dostała tylko cztery głosy, a jej kontrkandydat aż dziewięć. - I wtedy zobaczyłem, jak Andrzej Jędrzejewski, jeden z liderów Małej Koalicji, zrobił się blady ze złości – opowiada Żelek. – Gdy dowiedział się, że zaraz będzie zwołana kolejna sesja, na której zostanie wybrany starosta i reszta zarządu, dał dyla.

Po ucieczce radnego Jędrzejewskiego (PO), który miał rzekomo się źle poczuć, urzędowy prawnik stwierdził, że i bez niego można wybrać władze powiatu. Kilka minut później nowym starostą powiatu kamieńskiego został kandydat Koalicji Samorządowej - Anatol Kołoszuk. - To był niezgodny z prawem abordaż na powiatowe stanowiska – mówi jeden z działaczy PO.

Kołoszuk urzędował w starostwie przez dwa tygodnie, aż do piątku 17 grudnia. Wtedy, przed wyjściem z pracy zauważył, że urzędowego faksu wyskoczyło pismo wojewody zachodniopomorskiego Marcina Zydorowicza (PO), w którym przeczytał, że nie jest już starostą. Okazało się, że radny Jędrzejewski (PO), gdy się tylko lepiej poczuł, poskarżył się swojemu partyjnemu koledze – wojewodzie, że nie został prawidłowo powiadomiony o wyborach starosty, a przez to pozbawiony prawa wzięcia w nich udziału. Tym razem to starosta Kołoszuk zbladł.

AKT 3 – Radny pilnie poszukiwany

Po chwili jednak dwu-tygodniowy starosta Kołoszuk się opanował i błyskawicznie postanowił, że jego wybór na stanowisko musi jak najszybciej potwierdzić rada, zebrana na nadzwyczajnej sesji. Ale żeby zwołać nadzwyczajną sesję trzeba najpierw prawidłowo powiadomić wszystkich radnych. – Nie ma takiej siły, która by zmusiła radnego do odbioru takiego zawiadomienia – mówi dziś Roman Dorniak, przewodniczący rady powiatu.

Radni Platformy po prostu znikli. Nie było ich w domu, w pracy. Nie wiedzieli gdzie ich szukać, ani przyjaciele, ani rodzina. Nie sposób było dodzwonić się na ich telefony. Powiatowi kurierzy też odchodzili z kwitkiem. Choć polowali na radnego Jędrzejewskiego, nigdy go nie mogli zastać w domu. Zaś mąż radnej Małgorzaty Kościukiewicz odpowiadał posłańcom, którzy chcieli go poinformować o terminie nadzwyczajnej sesji, że nie jest skrzynką pocztową. Najtrudniej było jednak złapać radnego Wojciecha Celińskiego. Kurier twierdził, że nawet próbował go dogonić, ale radny za szybko biegł i w końcu zniknął między blokami.

Gdyby grupa Jędrzejewskiego (PO), która była w mniejszości, pozwoliła na zorganizowanie tej sesji nadzwyczajnej , straciłaby na długie miesiące szansę na odbicie władzy. A tak mogli jeszcze walczyć o stanowisko starosty dla swojej kandydatki. - W ciągu następnych dwóch miesięcy wniosków o nadzwyczajną sesję było kilkanaście i za każdym razem próbowano dostarczyć wszystkim powiadomienia, ale zawsze ktoś tendencyjnie nie odbierał – dodaje Roman Dorniak.

AKT 4 - Mięknąca koalicja

Starosta Kołoszuk pamięta, że jego koalicja trzymała się długo, chyba jeszcze ze dwa tygodnie od jego zawieszenia. – Ale w pewnym momencie zaczęli przychodzić do mnie radni mówiąc, że każdego dnia są bombardowani – opowiada. - Dzwonili do nich radni sejmiku wojewódzkiego, marszałek, posłowie. Wszyscy mówili, że dla powiatu i dla nich samych będzie lepiej jak przejdą.

Radny Adam Celiński z PSL, który u starosty Kołoszuka jest członkiem zarządu, skarżył się, że jest u schyłku wytrzymałości. Mówił, że coraz trudniej mu się współpracuje z samorządem w Międzyzdrojach zdominowanym przez Platformę, któremu podlega jako pracownik spółki miejskiej. Nie chciał się przecież narażać pracodawcy. – Jeszcze zapewnia, że wytrwa, tylko gaśnie w nim ten entuzjazm – dodaje Kołoszuk.

Kolejny członek zarządu, radny Jarosław Kapitan, też zapewniał starostę, że jeszcze się trzyma, ale było mu coraz trudniej. Co dzień był wystawiany na duże naciski i coraz większe pokusy. Za przejście z jednego zarządu do drugiego proponowali mu pracę w jakimś ministerstwie w Warszawie.

Do koalicji Kołoszuka czekającej na rozstrzygnięcie sądu administracyjnego, docierały inne niepokojące informacje. Że któremuś z radnych marszałek zaproponował robotę w podlegających mu służbach melioracyjnych, a żonie innego radnego - zatrudnionej w samorządzie - powiedziano, że musi uważać na męża, by nie stracić pracy. - Czym mieliśmy utrzymać tę koalicję skoro nie mamy żadnych etatów? – zastanawia się Żelek.

Z filmów szpiegowskich wiadomo, że w takim wypadku uderza się w najsłabsze ogniwo. Wystarczy odwrócić na drugą stronę jednego, by cały łańcuch zaczął trzeszczeć. Najsłabszym ogniwem był radny Radosław Drozdowicz z SLD, który nosił w sobie poczucie krzywdy.

AKT 5 – Radny ma żal ukryty

Chłopak rozglądał się za jakąś robotą w powiecie. Był rozżalony, bo w koalicji, która wyniosła do władzy Kołoszuka powiedziano mu, że jest młody, może więc trochę zaczekać na propozycję. Z głodu nie umrze, bo jest przecież na zasiłku. Dlatego na początku stycznia Drozdowicz poinformował, że brak zaufania i kwestionowanie jego kompetencji zmusza go do wystąpienia z klubu radnych Koalicja Samorządowa. „W radzie powiatu chcę godnie reprezentować mieszkańców powiatu oraz Sojusz Lewicy Demokratycznej” – napisał w pożegnalnym liście.

Tylko nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że jedyne godne miejsce, które sobie najmłodszy radny upatrzył, to stanowisko wicestarosty z pensją około 10 tys. zł.

- My nie mogliśmy mu zaproponować nic więcej niż stanowisko wiceprzewodniczącego rady – mówi Kołoszuk. - A w polityce liczy się sztuka – mówi radna Zalewska - Kubiak. – Kiedy zaczęli nam wybierać ludzi to zaczęliśmy słabnąć i z większości zrobiła się nam mniejszość.

Na początku stycznia okazało się, że grupa Jędrzejewskiego z Platformy ma już większość, bo nagle wyszli z ukrycia. Teraz oni zaczęli dyktować warunki i domagać się jak najszybszego zwołania nadzwyczajnej sesji rady powiatu. Zdenerwowany Andrzej Jędrzejewski tłumaczył dziennikarzom, że trudno mu uwierzyć, by nie można było wręczyć świstka papieru Anatolowi Kołoszukowi, który mieszka tak blisko, że jego dom widać z okien starostwa.

- Obie grupy wykorzystywały ten sam schemat – tłumaczy przewodniczący Roman Dorniak. – Jak mieli większość, to chcieli władzy, wiec domagali się szybko zwołania nadzwyczajnej sesji.

Wszystko było tak samo, tylko odwrotnie. Ludzie Jędrzejewskiego domagali się sesji, a Koalicja Samorządowa nie odbierała listów.

- Teraz ci, którzy byli w mniejszości, chcieli mieć więcej czasu, by dotrzeć do odwróconych, by się jeszcze raz odwrócili i wrócili do macierzy – tłumaczy Dorniak. Ale było za późno.

AKT 6 - Niech rozstrzygnie sąd

Zdaniem radnego Żelka główna różnica między prowincjonalnym samorządem w Polsce i w Afganistanie polega na tym, że tam rządzą kacykowie plemienni, a u nas partyjni. Mechanizmy pozostają jednak te same. – Wykorzystuje się koligacje rodzinne i to, że ktoś z najbliższych pracuje w urzędzie u partyjnego kolegi, lub chce być u niego zatrudnionym. Innych kupuje się stanowiskami, zależnościami, możliwością robienia przyszłej kariery w powiecie, województwie lub w Warszawie. Każdego można kupić, bo to tylko kwestia ceny.

Przez cały styczeń, aż do początku, lutego procedura powtarzała się. Grupa radnych skupiona wokół Andrzeja Jędrzejewskiego składała wniosek o zwołanie nadzwyczajnej sesji. Posłańcy ruszali z biura rady powiatu w teren, by odnaleźć wszystkich radnych i poinformować ich o terminie sesji, o której trąbiły wszystkie lokalne media. Co kilka dni Roman Dorniak siadał za stołem prezydialnym i pytał urzędników, czy wszyscy radni odebrali zawiadomienie o terminie sesji. Wtedy urzędnicy odczytywali listę nazwiska tych, których nie udało się odnaleźć. Przewodniczący Dorniak mówił wtedy, że sesji nie będzie, bo nie ma skutecznego doręczenia. Radni rozjeżdżali po powiecie i po kilku dniach znów wracali. I wszystko zaczynało się od nowa. Kiedy to się wreszcie skończy? - pytano w Kamieniu Pomorskim.

Przewodniczący Dorniak sądził, że na zwykłej sesji rady powiatu, którą zwołał na 11 lutego. Zakładał wtedy, że do tego czasu sąd rozstrzygnie spór między wojewodą, a zarządem Anatola Kołoszuka i będzie już wiadomo, czy 2 grudnia wybrano starostę z naruszeniem prawa. Nie przewidział tylko, że wojewoda przetrzyma skargę do NSA prawie miesiąc. Kiedy 11 lutego część radnych zjawiła się na kolejnej sesji, nadal nic nie było wiadomo. Większość nie chciała ryzykować i czekać na decyzję sądu, więc wybrali swojego starostę – Beatę Kiryluk, szefową powiatowej Platformy.

Zdaniem przewodniczącego Dorniaka, wybór Kiryluk, wcale nie rozstrzygnął sporu, kto rządzić będzie powiatem kamieńskim, a tylko tę sprawę skomplikował. – Są prawnicy, którzy opowiadają się za pierwszym starostą i jego zarządem, i są tacy, którzy wspierają drugiego starostę – mówi Dorniak. – Ja niczego nie przesądzam i niech ten spór rozstrzygnie sąd.

Zanim 3 marca sprawę rozstrzygnie sąd, różnica między starostami wydaje się znaczna. Do Anatola Kołoszuka można jeszcze mówić: panie starosto, choć nie przychodzi do pracy w urzędzie. Beata Kiryluk też jest panią starostą, z tym, że ma swoje biurko, swój gabinet i własną sekretarkę.

Najpewniej mogą czuć się dwaj członkowie zarządu: Jarosław Kapitan i Adam Celiński. Żadna decyzja sądu nie zmieni nic w ich samorządowym życiu. Pozostaną na swoich stanowiskach, bo w obu zwaśnionych zarządach mają takie same pozycje, obowiązki i przywileje. Najwięcej do stracenia ma dziś Radosław Drozdowicz, który tuż po wybraniu go wicestarostą napisał na swoim profilu na facebooku: „W dniu dzisiejszym Sojusz lewicy Demokratycznej przejął współodpowiedzialność za Powiat Kamieński”. Jego znajomi twierdzą, że tak łatwo nie zrzuci z siebie ciężaru odpowiedzialności. Zwłaszcza, że wiązałoby się to z poszukiwaniem nowej pracy.

P.S. Wojewódzki Sąd Administracyjny odrzucił w czwartek skargę zwolenników starosty Anatola Kołoszuka, którzy jednak zapowiedzieli odwołanie do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jednocześnie zażądali od wojewody unieważnienia uchwały powołującej Beatę Kiryluk na stanowisko starosty.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną