Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zwróceni

Pozbawieni majątku przez Komisję Majątkową

Krystyna Sosnowska walczy jedynie o domek. Krystyna Sosnowska walczy jedynie o domek. Paweł Ulatowski / Polityka
Komisja Majątkowa zakończyła pracę. Zostały po niej sieroty. Zwykli ludzie, którzy zaplątali się w jej orzeczeniach, tracąc dorobek życia. Co z nimi?
Tadeusz Morawski. Ziemię, która zdążył częściowo spłacić państwu, dostała pobliska parafia.Rafał Klimkiewicz/Edytor.net Tadeusz Morawski. Ziemię, która zdążył częściowo spłacić państwu, dostała pobliska parafia.
Maria Krzysztoń wraz z mężem odzyskali przynajmniej część majątku.Rafał Klimkiewicz/Edytor.net Maria Krzysztoń wraz z mężem odzyskali przynajmniej część majątku.

Emerytka z Krakowa Krystyna Sosnowska walczy o domek: 40 m kw., do których jej rodzinie przysługiwało prawo pierwokupu. Grunt, na którym stoi domek, to cząstka ponad 200 ha pól, które w 2005 r. otrzymała parafia bazyliki Najświętszej Marii Panny w Krakowie. I zaraz sprzedała dalej, już razem z domkiem. Po latach walki z państwem i instytucjami chatynka sypie się, tak jak stan zdrowia emerytki. Rolnikowi z Zabrza Tadeuszowi Morawskiemu zostały tylko budynki gospodarcze, wyremontowane za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ale ziemię, którą w części zdążył spłacić państwu, dostała pobliska parafia. Podobnie jak bramę wjazdową do jego stodoły.

Komisji Majątkowej zdarzało się przeoczyć w orzeczeniach także naprawdę pokaźne budowle. Na przykład 6 tys. m kw. powierzchni magazynowo-handlowej w Wyrach pod Mikołowem, należącej do prywatnych osób – Marii i Leszka Krzysztoniów. W 2001 r. inwestorzy zobowiązali się postawić takie centrum w podpisanej z państwem umowie dzierżawy. A państwo – miało odsprzedać im ziemię, najpóźniej w dniu zakończenia dzierżawy, na specjalnych warunkach (szczegóły regulowały dwie ustawy, z 1991 r. oraz 1993 r.). Budynki, które zdążyli postawić Krzysztoniowie, według wyceny warte były dziewięciokrotnie więcej niż ziemia pod nimi, zwrócona za plecami inwestorów Kościołowi.

Poza tym: w Rudzińcu pod Katowicami ludzie zostali z maszynami rolniczymi kupionymi na kredyt, ale bez ziemi. W Sierakowicach prywatna firma została ze zwierzętami, ale bez widoków na wykupienie podźwigniętych z ruiny chlewni, które dostał Kościół. W okolicach Świbia przekazano wraz z gruntem odnowiony za prywatne pieniądze, dzierżawiony i przygotowany do sprzedaży zameczek. W Mizerowie pod Pszczyną – gospodarstwo już sprzedane prywatnej osobie. Ale ponieważ orzeczenia komisji były podstawą do wpisu w księdze wieczystej i nie przysługiwało od nich odwołanie, właściciel przestawał być właścicielem. Działalność komisji przekroczyła nawet granice państwa. W Rzeczycach na listę tych, którzy czują się pokrzywdzeni orzeczeniami komisji, trafiła firma duńska. Hodowała prosiaki. W przesłanym właśnie do Prokuratury Generalnej zawiadomieniu wymienia się kolejnych 11 przypadków naruszenia praw osób trzecich, choć nie wszystkie dotyczą poszkodowanych prywatnych. Dużo jest takich historii.

Prywatni nie mają tej siły przebicia co największe miasta – jak Kraków, czy wielkie dzielnice – jak warszawska Białołęka. Do mediów trafiają rzadziej. Od sądów cywilnych odbijają się, nim uda im się złożyć pozew, bo „od decyzji komisji nie ma odwołania”. Sądy karne nie przyjmują tych spraw, bo komisja nie ma osobowości prawnej, nie można jej więc oskarżyć. Nie można skarżyć nawet poszczególnych członków komisji, bo mimo że państwo polskie przez 21 lat płaciło im wynagrodzenie, formalnie nie byli oni funkcjonariuszami państwowymi, nie podlegają więc zasadom odpowiedzialności urzędniczej. Nawet jeśli wina członków komisji wydaje się ewidentna: według ustawy z 1989 r. o Komisji Majątkowej nie wolno było im naruszać w orzeczeniach praw osób trzecich, zwłaszcza rolników indywidualnych. Tymczasem mniej więcej w 2007 r. komisja przestała w ogóle zwracać uwagę na stan prawny ziemi, którą zwracała Kościołowi, ignorując podpisane umowy dzierżawy (gdzie państwo zobowiązało się sprzedać ziemię dzierżawcy, uwzględniając w rozliczeniu czynsz dzierżawny i nakłady) i inne zobowiązania państwa wobec osób trzecich.

Tym, którzy chcieliby coś wskórać w sądzie administracyjnym, drogę zamknął wyrok NSA z września 1991 r.: komisja nie jest organem administracji państwowej, sporów na kanwie jej orzeczeń nie można kierować przed te sądy.

Prywatni zwykle nie mają też odwagi. Sąsiedzi mogą pomyśleć, że poszli na wojnę z Kościołem. Nie mają pieniędzy ani znajomości. Prawników, którzy specjalizują się w tego typu sprawach, można w Polsce policzyć na palcach jednej ręki. Z kilku, czasem kilkunastu osób poszkodowanych tą samą decyzją komisji szukać spra wiedliwości decyduje się zwykle nie więcej niż jedna – jeśli w ogóle. Ci, co wciąż walczą, próbują w sytuacji beznadziejnej przyjmować różne strategie.

Na sąd

Strategia Tadeusza Morawskiego, rolnika z Zabrza, który został ze stodołą, a bez bramy, była oczywista: iść do sądu. Ale nie poszedł od razu. Najpierw wierzył w pomyłkę. Chodziło o grunt, który w 1995 r. wydzierżawił od państwa. Po 20 latach ziemia miała przejść na jego własność z zaliczeniem dotychczasowych wpłat i nakładów na poczet ceny sprzedaży. W 2003 r. komisja zapytała o ten grunt Agencję Nieruchomości Rolnych i otrzymała odpowiedź, że nie można go oddać Kościołowi w zamian za utracone dobra w związku z prawami osób trzecich. W 2008 r. Tadeusz Morawski chciał wykupić ziemię. Decyzją Komisji Majątkowej działka została jednak przekazana parafii św. Jana Chrzciciela w Pawłowicach.

Morawski najpierw wystarał się o rozmowę z księdzem Mirosławem Piesiurem, współprzewodniczącym komisji. Spotkanie było w hotelu. Przyszło wielu dzierżawców, też zaniepokojonych, a ksiądz przewodniczący obiecał, że chętni rolnicy będą mogli odkupić swoją ziemię od Kościoła. Dobre i to. Ale potem kuria katowicka wycofała obietnicę.

Morawski, nim poszedł do sądu, napisał jeszcze do instytucji państwowych, że przecież miał umowę z państwem, zainwestował dorobek życia, więc państwo powinno go jakoś bronić. Z MSWiA oraz od premiera otrzymał zdawkową odpowiedź: „od decyzji Komisji Majątkowej nie przysługuje odwołanie”, a od rzecznika praw obywatelskich, że „w razie konfliktu interesów między kościelną osobą prawną a dzierżawcą większą ochronę należy przyznać temu pierwszemu podmiotowi. (…) A jeśli istotnie [dzierżawca] czuje się poszkodowany, może przecież zwrócić się do sądu”.

We wrześniu 2009 r. Tadeusz Morawski poskarżył się więc w Sądzie Okręgowym w Gliwicach. Pozew, o dziwo, został przyjęty – bo zwykle nawet to się nie udaje. Sędzia powołał się na konstytucję – żadna ustawa nie może zamykać drogi sądowej do dochodzenia naruszonych wolności lub praw i dopuścił pozew. Komisja Majątkowa, kuria, a także reprezentująca państwo polskie prokuratoria odwołały się. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił decyzję sądu gliwickiego, uznając, że spór nie jest z dziedziny prawa cywilnego. Kosztami obu postępowań obciążył rolnika. W sumie wyszło ponad 16 tys. zł.

Właśnie z powodu tych kosztów Tadeusz Morawski wahał się, czy brnąć dalej, przed Sąd Najwyższy oraz do Trybunału Konstytucyjnego. Zważywszy że walczy o majątek relatywnie skromny: kawałek pola plus brama. Złożył pozew, ale już tylko z obowiązku wobec przodków. Patriotów – jak mówi, którzy ginęli w Powstaniu Warszawskim.

Za pieniądze

Maria i Leszek Krzysztoniowie wybrali strategię może najbardziej skuteczną – bo odzyskali przynajmniej część majątku. Ale to strategia pod wieloma względami najbardziej kosztowna. Odkupili swoją ziemię od prywatnej firmy, której sprzedał ją Kościół.

U progu tej historii byli dość zamożni. Leszek Krzysztoń, z zawodu konstruktor, na początku lat 90. zaczął zakładać instalacje gazowe. Trafił w niszę, jego firma miała wzięcie. W 1999 r. miał już dość pieniędzy, by wydzierżawić od państwa ponad 300 ha. Potomek rodziny rolników-inteligentów w kilka lat z nieużytków zrobił najbardziej płodne ziemie w okolicy. Zaczął od ekspertyz – czego ziemi potrzeba. Nawoził, odchwaszczał, odkamieniał, meliorował. Sam biegał z łopatą. Inwestował. W sumie – według obliczeń Agencji Nieruchomości Rolnej – grubo ponad 6 mln zł, nie licząc godzin przepracowanych fizycznie. Nakłady miały być odliczone od ceny w momencie wykupu.

Żeby pozyskać środki na inwestycje, Krzysztoniowie zastrzegli w umowie, że w części gospodarstwa postawią pawilon magazynowo-handlowy. W 2005 r. stanęło 6 tys. m kw.: pawilon handlowy i magazyny. Według wyceny wykonanej przez Agencję Nieruchomości Rolnych tuż przed planowanym wykupem gruntów przez Krzysztoniów – warte około 7 mln zł.

Ale Krzysztoniowie nie zdążyli z wykupem ani ziemi rolnej, ani działki pod centrum handlowym. We wrześniu 2006 r. otrzymali pierwszy list polecony: „Agencja Nieruchomości Rolnych informuje, że otrzymała orzeczenie Komisji Majątkowej w Warszawie z dnia 22 sierpnia 2006 r. przyznające parafiom katolickim nieruchomości wchodzące w skład gospodarstwa Wyry”. Czyli całość ich pola. Krzysztoniowie się odwoływali, agencja odpisywała, że nowy właściciel przejmuje wszelkie zobowiązania, ale pisała też do komisji, że powinna rozliczyć jakoś nakłady inwestora. Tymczasem Krzysztoniowie pospiesznie dopinali sprawę wykupu reszty gruntu – tego, na którym stało ich centrum. W czerwcu 2008 r. z kolejnego listu poleconego dowiedzieli się jednak, że także i ta działka została dwa miesiące wcześniej decyzją komisji przekazana Kościołowi.

Wobec kolejnych coraz ostrzejszych w formie pism słanych przez agencję z pytaniem, co w takim razie z majątkiem Krzysztoniów, którego wartość przewyższa wielokrotnie wycenę zwracanej ziemi, Komisja Majątkowa nigdy nie zajęła stanowiska. W imieniu sióstr odpisywał tylko Marek P. (słynny reprezentant Kościoła w sprawach przed Komisją Majątkową, oskarżony dziś w paru sprawach o oszustwa i korumpowanie członków komisji). Pisał (do agencji, do wiadomości zakonu), żeby agencja „przestała wprowadzać w błąd Czcigodne Siostry, kłamliwie twierdząc, że przejęły one jakieś zobowiązania”. Siostry elżbietanki w lipcu 2008 r. sprzedały grunt wraz z nieruchomością, za 900 tys. zł., firmie Bradus z Tychów. Związanej z rodziną śląskiego miliardera Jacka Domogały, który zajmował się masowym wykupywaniem ziemi odzyskiwanej przez Kościół.

 

O tym, że ostatecznie stracili także swoje centrum, Krzysztoniowie dowiedzieli się dopiero rok po tej transakcji, w lutym 2009 r. z pisma od nowego właściciela. A w maju – przyszedł kolejny list: archidiecezja katowicka, nowy właściciel pola, zrywa umowę dzierżawy ze skutkiem natychmiastowym, pod pretekstem składowania materiałów gospodarczych bez pozwolenia i doprowadzenia części budynków do ruiny.

Krzysztoniowie mówią: panicznie chcieli się ratować. Wzięli najlepszą, ale i najdroższą kancelarię w Katowicach. Ich adwokat porozumiał się z prawnikami kurii w sprawie pola – że Krzysztoniowie wydadzą je po zbiorach. Jednak już jesienią dostali faksem pismo, że wszczęto przeciw nim egzekucję komorniczą. Mimo nieformalnej umowy, prawnicy kurii oddali sprawę do sądu, przedkładając tam standardowy dokument, podpisany przez Krzysztoniów u notariusza jeszcze dla agencji, że gdyby zalegali z płatnością czynszu, a umowa została rozwiązana, to Krzysztoniowie w ciągu miesiąca wydadzą ziemię właścicielom. Sąd Rejonowy w Mikołowie potraktował notarialną umowę jak rodzaj weksla i zgodził się na egzekucję komorniczą.

Tę sprawę – o bezprawne rozwiązanie umowy najmu przez kurię (a więc także bezprawną egzekucję komorniczą) – Krzysztoniowie wygrali potem w Sądzie Okręgowym w Katowicach, w 2010 r. Wcześniej musieli jednak w ciągu 10 dni rozprzedać majątek ruchomy komu bądź, a warte ponad 1 mln zł specjalistyczne maszyny, których nikt nie kupi, zardzewiały na deszczu.

Trochę lepiej poszło z pawilonem handlowym. Krzysztoniowie opowiedzieli o swoim problemie w telewizji, a wówczas firma Bradus zgodziła się w końcu odsprzedać im ich centrum handlowe. Z dnia na dzień dostali 7 dni na zgromadzenie 1,2 mln zł. Wzięli kredyty na 20 lat na skrajnie niekorzystnych warunkach, pod zastaw domu – ale zapłacili. Raz jeszcze, za centrum, które za własne pieniądze postawili.

Bilans: już nie stać ich na prawnika. Leszek Krzysztoń walczy z depresją i jeśli w ogóle mówi, to tylko o tym zabranym polu – jak je przywracał do życia. Jego żona i dwie córki walczą o byt.

Na wiarę

Krystyna Sosnowska z Krakowa po stronie strat zapisuje przede wszystkim poczucie osamotnienia. Tak jakby struktura, której się poświęcała, jakoś ją zdradziła. Kiedyś budowała w Krakowie lokalne koło Radia Maryja, dziś sprzedaje pod Kościołami kopiowaną na ksero książkę swojego autorstwa, o tym, że katolicy powinni zreformować Kościół od środka. Mówi, że materiał do tej książeczki zbierała przez ostatnie 20 lat, odkąd zaczęła swoją walkę o domek. Dostała go po ojcu. Wprowadzili się w 1959 r. Po śmierci taty, na mocy ustawy z 1991 r. (i kilku późniejszych) wdowa i córka miały prawo pierwokupu. Przez lata pisały pisma z wnioskiem o wykup mieszkanka do różnych instytucji, w tym do Komisji Majątkowej. Wierząc, że nawet jeśli państwo zawiedzie, to komisja na pewno ich nie skrzywdzi.

W 2001 r. zjawił się u nich słynny Marek P. i zaproponował 100 tys. zł od parafii na mieszkanie zastępcze. Ale panie Sosnowskie zwlekały. Za 100 tys. zł można było kupić w Krakowie jedynie pokój z kuchnią. A w ich domku był stryszek, który w przyszłości miałaby wziąć Krystyna, zostawiając dół dla brata.

Ale potem okalające chałupkę szklarnie rozebrano, ze świeżo wyremontowanych budynków laboratoriów ktoś wyrwał nowe plastikowe okna, a z całej załogi dawnego gospodarstwa nasiennego został tylko palacz. W końcu zniknął i on, i trzeba było grzać samemu. Co trzy godziny Krystyna brnęła przez śniegi z chałupki do dworku podłożyć. Nocą nie miała siły chodzić. Tuż przed Wigilią 2004 r. mama dostała zapalenia płuc i zmarła.

Wtedy Krystyna sama zgłosiła się do parafii: chciałaby się wyprowadzić. Lecz Kościół już nie był zainteresowany. – Przestraszyłam się – opowiada. – Złożyłam pozew do sądu. Ale po pierwsze, w sprawie tego ogrzewania, a przy okazji w sprawie pierwokupu.

To na rozprawie dowiedziała się, że ziemia gospodarstwa, na którego terenie stał jej dom, została orzeczeniem Komisji Majątkowej zwrócona już przedwojennemu właścicielowi, parafii Bazyliki Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Krakowie. W orzeczeniu o stojącym tam domku nie wspomina się. Okazało się też, że ziemia wraz z domkiem została już sprzedana dalej, firmie Bradus. Tej samej, która kupiła centrum handlowe Krzysztoniów. – Sądziłam, że podołam procesowi. Że otwarty umysł i jakieś obeznanie w prawie mi wystarczą – opowiada. – Ale proces mnie przerósł. Prawnik parafii przysłał wywód, że być może moja matka nigdy nie miała prawa do najmu tego mieszkania, a ja dałam się skołować. Udowadniałam bez sensu, że miała to prawo. Co w kontekście prawa pierwokupu w ogóle nie miało znaczenia.

W uzasadnieniu wyroku nie ma słowa o pierwokupie, jest 12 stron rozważań o prawie do umowy najmu.

Odwołanie nie zostało przyjęte, bo zdaniem sądu w pierwszym procesie rencistka nie wykazała dostatecznie, że jakieś jej prawa zostały naruszone. Pozew, który złożyła przeciw Komisji Majątkowej, został odrzucony. Z jej skargi do prokuratury wyłuszczono dziesiątki drobnych ewentualnych naruszeń – i rozesłano według właściwości do kilku różnych prokuratur. Część już sprawy umorzyła. Tę samą decyzję Komisji Majątkowej próbowało jednocześnie podważyć miasto Kraków, dowodząc, że parafia w ogóle nie miała prawa starać się o zwrot tej ziemi. Ale Kraków też nic nie wskórał, a spraw nikt nie próbował połączyć.

Krystyna Sosnowska szykuje się więc do Strasburga. Mówi, że z nieogrzewanej kuchni – bo tyle jej zostało do życia przestrzeni w chatynce − nie ma dokąd pójść.

Na zawiadomienie

Być może najlepszą ze wszystkich strategię obrał Aleksander Czyżowicz. Stracił 55 ha ziemi, którą dzierżawił na zasadach leasingu i w którą zgodnie z umową inwestował. Została mu z tego jedna niewielka działka. Tak jakby komisja przeoczyła numer.

Aleksander Czyżowicz nie widział szans na drogę prawną: wpis sądowy, przepadający w razie przegranej, wyniósłby 40 tys. zł. W państwo przesadnie nie wierzył. Gdy dzierżawiona przez niego ziemia została przekazana Kościołowi, a potem zdążyła w krótkim czasie kilka razy zmienić właściciela, poszukał w Internecie. Wszyscy kupujący okazali się jakoś związani z rodziną miliardera Jacka Domogały. Tą wiedzą podzielił się z prokuraturą.

Dziś, po dwóch latach śledztwa, ma już status pokrzywdzonego. Prokuratura rejonowa w Gliwicach pięciu osobom postawiła zarzut oszustwa. Na liście jest pełnomocnik Kościoła Marek P., jest Piotr P., współprzewodniczący komisji z ramienia strony kościelnej oskarżony o przyjęcie łapówki. Jest Weronika Ł. – wówczas studentka prawa, siostra synowej Jacka Domogały, która kupiła ziemię jako pierwsza, oraz jego syn Tomasz. To od tej historii zaczęło się zainteresowanie prokuratury Markiem P.

Czyżowicz liczy teraz, że gdyby oskarżenie obroniło się w sądzie, będzie podstawa, by unieważnić feralną dla niego – i jeszcze sześciu innych rodzin – decyzję. Tak jakby nigdy żadna komisja nikomu ziemi nie zwracała.

Michał Szułczyński z prokuratury gliwickiej, która prowadziła większość śledztw związanych z naruszeniami prawa w związku z działaniami Komisji Majątkowej, zastrzega, że najpierw w sprawie komisji musiałby się wypowiedzieć Trybunał Konstytucyjny. Poproszony o głos w 2009 r. Trybunał jednak wciąż milczy.

Polityka 11.2011 (2798) z dnia 11.03.2011; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Zwróceni"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną