Bo wbrew nazwie ustawa dotyczy także internetu. Chce uporządkować sferę tzw. medialnych usług audiowizualnych - również w sieci - w tym również usług na żądanie. Pod tymi skomplikowanymi nazwami kryją się m.in. coraz popularniejsze w Internecie materiały wideo. Jeśli ustawa w tym kształcie przejdzie przez Senat i podpisze ją prezydent, nadawcy treści wideo będą musieli się rejestrować. Nałożone też zostaną na nich inne obowiązki, podobnie jak dziś na nadawców telewizyjnych.
Autorzy nowelizacji zastrzegają, że nowe prawo to jedynie adaptacja przepisów unijnej dyrektywy 2010/13/UE dotyczącej właśnie tego typu usług. Jako członek UE Polska nie ma wyjścia i prawo unijne musi wdrażać. Rzeczywiście, przepisy polskiej ustawy w wielu punktach są niemal dosłownie przepisane z dyrektywy. Część jest jednak twórczo rozwinięta. I tak, gdy dyrektywa mówi, że jej stosowanie nie powinno obejmować elektronicznych wersji gazet i czasopism, polski ustawodawca nie wytrzymuje i pisze, że ustawa nie dotyczy “elektronicznych wersji dzienników i czasopism oraz prasy udostępnianej w systemie teleinformatycznym pod warunkiem, że nie składają się w przeważającej części z audycji audiowizualnych.” Różnica niby niewielka, a jednak umożliwia potencjalnie rozszerzenie państwowej kontroli nad wszystkimi mediami, z prasą włącznie.
To jasne, że musimy stosować unijne prawo, czy jednak musimy być w Polsce gorliwsi od eurokratów? Unijna dyrektywa powstawała przez wiele lat i przez cały ten czas była krytykowana. Ślady tej krytyki można znaleźć m.in. w powstałej niedawno strategii regulacyjnej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (miałem przyjemność uczestniczyć w pracach eksperckich nad tym dokumentem).