Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Spisienie

Jak PiS zatruł polską politykę

Największą cenę, jaką moglibyśmy zapłacić za spisienie, byłoby odwrócenie się znacznej części wyborców od państwa. Największą cenę, jaką moglibyśmy zapłacić za spisienie, byłoby odwrócenie się znacznej części wyborców od państwa. Mirosław Gryń / Polityka
Coś złego od dłuższego czasu stale zatruwa nasze życie publiczne. Nasza polityka pisieje na dobre, czy raczej na złe. Okazało się, że nie wystarczyło odsunięcie PiS od władzy, by temu zapobiec. Toksyny pozostały.
PO płaci dziś za swoją wcześniejszą politykę sprowadzającą się wyłącznie do bycia antypisem.Mirosław Gryń/Polityka PO płaci dziś za swoją wcześniejszą politykę sprowadzającą się wyłącznie do bycia antypisem.
Wojciech Mazowiecki, dziennikarz i publicysta.Kacper Pempel/Reporter Wojciech Mazowiecki, dziennikarz i publicysta.

Padło wiele barier dobrego smaku, choć ich przekroczenie kiedyś było nie do pomyślenia, nie tylko dla ludzi z etosem Solidarności.

To zjawisko nie ogranicza się tylko do PiS. Ani nawet do jego zaplecza – prawicowych publicystów oraz części intelektualistów, aktywnie wspierających tę osobliwą wizję świata. Partia Kaczyńskiego i jej baza, oczywiście, nadają najmocniejszy ton, ale problem jest znacznie szerszy. PiS zatruło polską politykę swoją logiką: jeśli mamy moralną i patriotyczną rację, a tylko sobie ją przyznajemy, możemy robić wszystko, dowolne świństwo, i będzie ono usprawiedliwione.

Ludzie na ogół chcą być lepsi, niż są, a przynajmniej wolą nie pokazywać się ze złej strony. Spisienie obyczajów skutecznie jednak ich przekonuje, że to wcale nie taki wstyd. Umiejętnie wydobywa na światło dzienne brzydszą twarz Polaków. Wbija ich w dumę mówiąc, że powinni się tym szczycić, o ile tylko jest to zgodne z dobrem narodowym definiowanym przez PiS. I tak wiele osób może odreagować w pełnej glorii swoje kompleksy wobec obcych, elit, bezbożników, dewiantów, zaprzańców, złodziei, liberałów... Czuć było doskonale tę atmosferę choćby podczas ostatniej sejmowej debaty nad polityką zagraniczną.

Bez zasad i skrupułów

Miękki populizm, twardy populizm, język agresji, obecny nawet w Kościele – wszystko to są objawy spisienia polskiego życia. Piekło zaczęło się, jak zwykle, od dobrych intencji – od próby naprawy państwa, które totalnie zanegowano w imię nowego projektu politycznego. Po aferze Rywina każdy chwyt w walce stał się usprawiedliwiony, wszak chodziło o uzdrowienie. Trudno zapomnieć, że w tamtej „sanacji” udział brały solidarnie i PiS, i PO.

„Odnowicielskie” wzmożenie moralne w praktyce okazało się pogardą dla praw człowieka. Areszty wydobywcze, dyspozycyjni prokuratorzy, niekontrolowana inwigilacja obywateli przez służby specjalne, lustracja oparta na esbeckich papierach – to wszystko nie tylko nie uzdrowiło polskiego życia publicznego, ale stworzyło klimat opresji państwa wobec obywateli. Intrygujące, jak często PiS zbliżało się do tego, co na ogół chętnie zarzuca swym przeciwnikom.

Istotą zjawiska spisienia są bowiem podwójne standardy politycznej moralności. To, czego według PiS nie wolno innym, tej partii w pewnych okolicznościach uchodzi – wystarczy ustne usprawiedliwienie szefa. Więcej, okazuje się, że to wyjątkowe poświęcenie, bo PiS zawsze musi przecież działać w niesprzyjającym otoczeniu.

Nie jest tak, że zagrożenia dla demokracji z czasów IV RP bezpowrotnie minęły z rządami PiS. My tylko o nich zapomnieliśmy, uśpieni spokojem rządów PO. W PiS pozostała jednak totalna negacja własnego państwa i nieposzanowanie godności innych, zwłaszcza politycznych przeciwników traktowanych jak narodowi zdrajcy i śmiertelni wrogowie. PiS ma jedną niebywałą zdolność – potrafi jak nikt w Polsce rozkręcić histerię w mediach. Jesienią 2009 r. przeżyliśmy furię w związku z aferą hazardową i podsłuchową, choć nikomu nie udowodniono naruszenia prawa. Przy takich okazjach rząd śpiewał, jak mu zagrał PiS.

Opublikowanie raportu rosyjskiej komisji państwowej naród uznał za naplucie mu w twarz przez „Ruskich”. Oczywiście, bez nadmiernego zagłębiania się kogokolwiek w lekturę ustaleń, których się podważyć nie da. Nakręciła to opozycja wraz z mediami, niestety, przy miękkim antyrosyjskim populistycznym akompaniamencie rządu. W efekcie mało jest ludzi w Polsce, którzy by się temu patriotycznemu spisieniu nie poddali.

Wybory prezydenckie zakończyły się totalnym zanegowaniem ich wyniku – a co gorsza, prawa do tego wyniku – przez przegranego szefa PiS i jego zwolenników. Nigdzie tak wyraźnie nie widać podwójnych standardów PiS jak właśnie w sprawie traktowania prezydenta: swojego Kaczyńskiego i obcego Komorowskiego, którego w ogóle się nie uznaje bądź w najlepszym wypadku wzywa się do wycofania z polityki.

Choć to PiS zawarło koalicję z Lepperem, od lat skutecznie szantażuje PO i lewicę, że nie mają moralnego prawa do współrządzenia, a ewentualna koalicja z SLD byłaby dla Platformy kompromitująca. Ale samo, jeśli trzeba będzie, taką koalicję z SLD zawrze.

I najważniejsze: czy spisienie jest zjawiskiem stałym w polskiej polityce? Wiele, niestety, wskazuje na to, że tak może być i nikomu to nie przeszkadza. Gdy dwóch posłów PO dyskutuje o posłance PiS Marzenie Wróbel, jak to się ubrała, całą Polskę oburza ich chamstwo – i słusznie. Koleżanki z PiS w geście solidarności i wobec takiej dyskryminacji ze strony przedstawicieli partii rządzącej ubierają się na czerwono. Nikt już nie pamięta o małpie w czerwonym – określeniu Lecha Kaczyńskiego wobec dziennikarki TVN. Nie chodzi tu o licytację, lecz o chwilę zastanowienia, jak szybko do takiego poziomu zeszliśmy. Jeden z tychże posłów PO niedługo później pozwala sobie na niesłychany tekst o lesbijkach. Bo dziś w polityce każdą głupotę można wypowiedzieć bezkarnie. Działa wzajemnie nakręcający się mechanizm. Jakby poza PiS obowiązywało rozumowanie: skoro mogą poszaleć i mówić wszystko Kempa, Brudziński czy Hofman, to czemu nie my?

Oponenci PiS pozwalają sobie na takie spontaniczne wyskoki zupełnie nie zauważając, że ze strony partii Kaczyńskiego podobne ekscesy to zimno wykalkulowana taktyka. Przecież nie przypadkiem prezes PiS część swego wystąpienia w imieniu klubu oddaje młodemu niedowarzonemu koledze, by ten po chamsku wypalił w premiera (prezesowi nie wypada). Nie przypadkiem przy debacie nad polityką zagraniczną inny harcownik wymyśla ministrowi Sikorskiemu, jakich to mocarstw jest wiceministrem.

Towarzyszy temu żądanie nieodpowiedzialności za słowo w imię fałszywie pojmowanej wolności słowa. Nawet poeci z pisowskiego kręgu skarżą się, że ktoś śmiał pozwać Jarosława Marka Rymkiewicza za oszczerstwo i kłamstwo. Tak jakby bycie poetą oznaczało jakąś rozgrzeszającą niesprawność mózgu.

Symbolem młodych przebojowych polityków stali się współcześni Dyzmowie bez zasad i skrupułów. Obecny burmistrz warszawskiego Ursynowa, związany z lewicą, doszedł do władzy wraz z lokalnym ugrupowaniem m.in. dzięki skutecznemu uniemożliwieniu postawienia kościoła w tej dzielnicy. Zaraz po wyborach zawiera bez zmrużenia oka koalicję z PiS.

Społeczeństwo nie istnieje

Nawet nad PO unosi się klątwa spisienia. A przynajmniej jest wiele powodów do takiego przekonania. Pierwszy to gnuśność i uleganie fobiom narzuconym przez PiS. Spisienie to także rodzaj paternalizmu wobec obywateli. Przejawia się to w postaci stałych pogadanek Jarosława Kaczyńskiego, który w słowach często wyszukanych, często obraźliwych daje prostą bieżącą interpretację czarno-białego świata. Język Tuska jest inny, ale filozofia równania w dół jakby bliska. Zawsze dba, by problem sprowadzić do poziomu „zwykłego człowieka”, by ludzie się nie kłopotali. Gdzie są debaty z obywatelami z inicjatywy rządu w sprawie hazardu, dopalaczy, karania za małą ilość narkotyków, Internetu i tak dalej? – co premier nierzadko obiecywał.

PO zachowuje się tak, jakby się wszystkich bała. Boi się zwykłego obywatela, o którego podobno się tak troszczy – by nieopatrznie w debacie czegoś nie chlapnąć. Boi się elit, by nie narazić się na zarzut, że się wynosi ponad naród, a przy okazji, podobnie jak PiS, jakby chciała im utrzeć nosa. Boi się biznesu, żeby tylko ktoś nie powiedział, że rząd ulega lobbingowi – pewnie dlatego premier unika kontaktów z przedsiębiorcami, nie zabiera nawet ich delegacji w podróże zagraniczne, co jest w świecie standardem.

Boi się wreszcie Kościoła – tu już po całości, żeby tylko nie dać jakiegokolwiek pretekstu (dopiero prezydent Komorowski odciął się od tej strusiej polityki i zaczął bronić autonomii państwa). Symbolem tego jest ustawa o in vitro. Mimo początkowych zapowiedzi rozwiązania problemu, utknęła w martwym punkcie, co może tylko utwierdzać biskupów w sensowności pisania listów do polityków, w których tę metodę pro life zrównuje się z aborcją. Symbolem jest też kompletna przegrana rządu w dziedzinie zagwarantowania równego statusu mniejszościom (seksualnym, etnicznym czy osobom upośledzonym i cierpiącym na pewne choroby). To się mści, pozostaje wrażenie, że rząd tak jak PiS wie lepiej i nie musi nikogo słuchać.

W języku publicznym słowo naród jest wszystkim, społeczeństwo zaś nie istnieje. Patriotyzm w wersji PiS równa się narodowemu interesowi, pojmowanemu pierwotnie i plemiennie. Zgodnie z tym sprawy świata tylko wtedy są ważne, gdy istnieje w nich interes Polski. Spisienie odcisnęło się tak mocno na mediach, że przy relacjonowaniu rewolucji w państwach arabskich najważniejsze na początku było popsucie Polakom urlopów i problem ich powrotu (oraz pytanie, czy jakiś Polak nie został poszkodowany). Priorytetem – narzuconym skutecznie przez Kaczyńskiego – stało się pilnowanie granic polsko-rosyjskiej i polsko-niemieckiej. Myślenie o Europie sprowadza się wyłącznie do wyciśnięcia z UE – należnych nam oczywiście – pieniędzy. Słyszymy więc tylko licytację, kto bardziej efektywnie ciągnął: PiS czy PO.

PO oczywiście odrzuciła pisowską politykę godnościową i zachowując się pragmatycznie, odbudowała pozycję Polski za granicą. Jednak wobec własnych obywateli chwali się tym z pewną taką nieśmiałością... Tusk na przykład nie kłopocze nas zbytnio tym, jaki choćby był sens jego wyjazdu do Hiszpanii czy wielu wizyt w Brukseli.

Ostatnia debata w Sejmie o polityce zagranicznej, choć skierowana przeciw wizji PiS, była w jakimś sensie jej odbiciem. Platforma też chce wpędzić Polaków w dumę, tyle że z innych przyczyn niż PiS. Nie przypadkiem minister Sikorski nawiązał do celów, jakie polskiej polityce stawia PiS, by wykazać, że... PO realizuje je lepiej. Najważniejszy dla obywateli był komunikat, jacy to ważni jesteśmy dziś na świecie. Mydli nam się oczy, jakiż to wpływ wywrze na Europę polska prezydencja w UE, choć wszyscy wiedzą, że jest to już funkcja tylko techniczna (do której oczywiście trzeba się dobrze przygotować, ale to inny problem).

Cóż z tego, że w każdej z tych dziedzin jest wiele na obronę rządzących. Tu jest jednak największe dziś wyzwanie dla PO, bo spora część jej elektoratu z 2007 r. dała się przekonać, że albo PO niewiele się różni, albo wręcz jest w butach PiS. Zaczął działać niebezpieczny mechanizm upodobnienia.

PO płaci dziś za swoją wcześniejszą politykę sprowadzającą się wyłącznie do bycia antypisem, co często oznaczało konieczność posługiwania się podobnymi co PiS narzędziami populistycznymi. Takimi jak: kastracja pedofilów, ekspresowe prawo hazardowe i dopalaczowe, obrażanie ekspertów ekonomistów krytykujących rząd za brak reform, zerwanie więzi z całymi środowiskami, jak choćby biznesowym. Tu sędzią i narzucającym styl rozmowy znowu jest PiS. Czasem trudno było odróżnić populizm miękki – deklarowany przez premiera Tuska – od zwykłego.

Taktyka PiS

PO za mało reagowała na spisienie i długo nie potrafiła się skutecznie przeciwstawić zagłuszaniu przestrzeni publicznej przez PiS, temu specyficznemu szantażowi. Efektem tego był bunt ekonomistów, a potem młodego elektoratu PO – zjawiska bardzo groźne dla partii rządzącej. Ostatnio jednak PO jakby zrozumiała, że samym antypisostwem nie wygra. Premier się tłumaczy, zwłaszcza młodym wyborcom, przedstawia konkretne argumenty. Ma jeszcze szansę odwrócić niekorzystny trend, jaki się pojawił w sondażach.

Największą cenę, jaką moglibyśmy zapłacić za spisienie, byłoby odwrócenie się znacznej części wyborców od państwa. Taka jest chyba dziś taktyka PiS – by zniechęcić jak najwięcej osób do udziału w życiu publicznym. By uwierzyły, że to państwo obce, w którym już ani PiS (co wiadomo), ani PO (do tego trzeba przekonać, ale PO długo to ułatwiała) nic a nic nie są w stanie zmienić na lepsze. Pogodzone z utratą wpływów PiS wie, że władzy nie zdobędzie, chce więc już tylko jak najbardziej osłabić znienawidzoną Platformę. By jak najwięcej osób przekonać, że tu jest gorzej niż w PRL. Wiadomo, że im niższa frekwencja, im bardziej zniechęceni do polityki młodzi wyborcy, tym lepsze rokowania dla partii Kaczyńskiego.

I jest duża szansa, że mu się to uda. Jeśli tak się stanie, spisiejemy do reszty i na długo.

 

Wojciech Mazowiecki, dziennikarz i publicysta, absolwent historii UW. Pracował w „Gazecie Wyborczej”, „Przekroju”, „Superstacji”.

Polityka 13.2011 (2800) z dnia 25.03.2011; Ogląd i pogląd; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Spisienie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną