Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Radar na kobiety

Parytety i partie – jak partie szukają kobiet

Wielka Manifa Warszawska . Trasa wiodła z placu Defilad pod Sejm RP. Wielka Manifa Warszawska . Trasa wiodła z placu Defilad pod Sejm RP. Lech Gawuc / Reporter
35 proc. miejsc na listach wyborczych? A skąd my tyle kobiet weźmiemy? – narzekali politycy. Niepotrzebnie.
Kazimiera Szczuka ma duże szanse na dostanie się do Sejmu jako jedna z najbardziej znanych liderek Kongresu Kobiet.Mariusz Gaczyński/EAST NEWS Kazimiera Szczuka ma duże szanse na dostanie się do Sejmu jako jedna z najbardziej znanych liderek Kongresu Kobiet.
Do startu w wyborach PO namawia swoją stołeczna radną, aktorkę Annę Nehrebecką-Byczewską.Bartosz Bobkowski/Agencja Gazeta Do startu w wyborach PO namawia swoją stołeczna radną, aktorkę Annę Nehrebecką-Byczewską.
Magdalena Ogórek, pielęgniarka w serialu „Na dobre i na złe”, zdobi rybnicka listę SLD.Prończyk/AKPA Magdalena Ogórek, pielęgniarka w serialu „Na dobre i na złe”, zdobi rybnicka listę SLD.

Potrzeba co najmniej 540 kobiet. Tyle nowych kandydatek powinny wpisać na listy wyborcze największe ugrupowania, które w ubiegłych wyborach dostały się do Sejmu i które w tych wyborach mają na to szanse. Tyle musi przybyć, by zapełnić 35 proc. miejsc przewidzianych dla każdej płci. Inaczej nie da się zarejestrować listy.

Największe komitety zwykle wystawiają do wyborów po ok. 900 osób w całym kraju (dopuszczalne maksimum to 920). Kandydatów PO, PiS, PSL i koalicji Lewica i Demokraci było więc cztery lata temu w sumie 3637. Z tego 732 to kobiety – 20 proc. Relatywnie najwięcej – 22 proc. – w LiD, ale różnice były niewielkie: w PiS – 19 proc., w PO – 21 proc., w PSL – 18 proc. A ponieważ PiS się rozpadło i kandydaci tej partii z poprzednich wyborów będą teraz tworzyć osobne listy, liczba pań do zwerbowania będzie nawet większa.

540 to ostrożny rachunek. Dużo? Zanim prezydent podpisał ustawę o kwotach, wydawało się, że bardzo dużo. Do liderów lokalnych organizacji partyjnych poszedł więc przekaz: ustawić radar na kobiety. Wertować spisy kontaktów, rozglądać się, spotykać, sondować. Rekrutacja kandydatek na kandydatki ruszyła. I we wszystkich ugrupowaniach idzie podobnymi kanałami.

Może radne, może sołtyski

Halina Sobańska, radna SLD z Sosnowca, na razie się waha. W 2010 r. po raz trzeci weszła do rady miasta. Spodziewa się, że dostanie propozycję startu do Sejmu. I nęci ją, żeby z niej skorzystać. Ale ma wątpliwości, bo przecież wyborcy niedawno dali jej mandat samorządowy.

Samorządy to dla wszystkich ugrupowań największy zbiornik, z którego wyławiają kandydatki. PSL lustruje szeregi sołtysek, kobiet wójtów i radnych, które – w przeciwieństwie do parlamentarnej reprezentacji pań – są w tej partii liczne. Propozycję już złożono Aleksandrze Banasiak z zarządu województwa śląskiego i Urszuli Pasławskiej, wicemarszałek województwa warmińsko-mazurskiego. Na liście PO zapewne znajdzie się wiceszefowa rady miasta w Warszawie Ligia Krajewska. Działaczki samorządowe są sprawdzone jako osoby wybieralne, a także wstępnie obeznane z zasadami gry politycznej.

Wątpliwości radnej Sobańskiej mają jednak sens. Przeprowadzki w trakcie kadencji między samorządowymi, centralnymi, a nawet europejskimi instytucjami stały się politycznym obyczajem. Obyczaj to jednak mało chwalebny, nie całkiem fair, zwłaszcza gdy elektorat dopiero co obdarzył kandydatów i kandydatki zaufaniem.

Mimo to dr Jacek Kucharczyk, socjolog z Instytutu Spraw Publicznych, tym razem – w pierwszych wyborach po wprowadzeniu kwot – wybaczyłby wysysanie kobiet z samorządu. – Zaszła dość poważna zmiana ustrojowa, krótko przed wyborami. W tych okolicznościach, wyjątkowo, można się na taki ruch zgodzić.

Ale jest jeszcze jedna kwestia – kampania kosztuje, a szeregowa działaczka samorządowa niekoniecznie opływa w dostatki. – Muszę zgłosić na listę czworo kandydatów, w tym dwie kobiety, i z powodu pieniędzy mam problem – przyznaje Andrzej Dąbkowski, szef SLD w Rybniku. – W poprzednich wyborach kandydat z pierwszego miejsca miał limit wydatków na kampanię – 10 tys. zł, z drugiego – 6 tys. zł, a od trzeciego do osiemnastego 500 zł. Limit oznacza, że nie można wydać więcej, ale też nie bardzo wypada mniej.

Napisać ulotkę i zrobić makijaż

Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, posłanka PO z Poznania, w styczniu zorganizowała w swoim mieście konferencję pod wdzięcznym hasłem „Sexmisja – mobilizacja kobiet wielkopolskiej PO”. Po niej nastąpiła seria warsztatów: nauka pisania ulotek wyborczych, ale też umiejętnego makijażu przed wiecem, instrukcja, jak z impetem wejść do partii i zbudować w niej silną pozycję, z kim rozmawiać, żeby mieć szansę na miejsce na liście. Ugrupowania polityczne, różnorakie komitety i stowarzyszenia w całym kraju od miesięcy zwołują podobne spotkania. Przychodzą osoby już aktywne, członkinie organizacji pozarządowych, właścicielki firm. – Większość z nich to świetne kandydatki na kandydatki. Ale rzutkie działaczki społeczne są nie tylko w miastach. Rozmawiamy też z lokalnymi autorytetami z kół gospodyń wiejskich – podkreśla Joanna Mucha, lubelska posłanka PO. Oczywisty ruch – sięgnięcie po liderki Kongresu Kobiet, który uruchomił całą tę wiosnę kobiet – wykonało na razie SLD. Zaproszenie na listy dostały Magdalena Środa i Kazimiera Szczuka.

Słabością tego źródła jest nastawienie niezależnych działaczek. Wiele z nich ma przed polityką opory. Pół biedy, gdy chodzi o niską samoocenę, obawę, że się nie sprawdzą. Joanna Mucha pyta wtedy: naprawdę sądzi pani, że jest gorsza od wicepremiera Leppera? Zawsze działa. Gorsza jest jednak zła opinia o politycznym środowisku, zniechęcająca zwłaszcza kobiety z dorobkiem. – Boją się, że przestaną być postrzegane jako osoby, które coś osiągnęły, stworzyły. Bo polityk czy polityczka to ktoś z definicji podejrzany – zauważa Agnieszka Kozłowska-Rajewicz.

Celebrytki na listy?

W PO trwają poszukiwania osoby, która chlapnęła w ogólnopolskiej gazecie, że wakujące miejsca dla kobiet partia wypełni celebrytkami i sportsmenkami. Nikt nie chce się do tego pomysłu przyznać, a jedyna aktorka, z którą rozmowy na razie partia potwierdza, to Anna Nehrebecka-Byczewska, stołeczna radna PO.

Dzięki publikacji w „Fakcie” zasłynęła natomiast ozdoba rybnickiej listy SLD Magdalena Ogórek – odtwórczyni roli pielęgniarki w serialu „Na dobre i na złe”. Brukowa gazeta zamieściła zdjęcie przyszłej kandydatki w kusej koszulce, pobrane – jak tłumaczy sama zainteresowana – z jej profilu na Facebooku. Magdalena Ogórek dodaje, że niedawno obroniła doktorat („Procesy heretyków na Śląsku i Morawach do końca XIV w.”), a wcześniej pracowała w biurze Grzegorza Napieralskiego. Kampania za pośrednictwem tabloidu, nawet jeśli rzeczywiście zainicjowana bez wiedzy samej zainteresowanej, nie sprawi raczej, że wyborcy docenią intelektualne i zawodowe przygotowanie kandydatki.

Międzypartyjna licytacja na celebrytki i celebrytów na listach odbywa się co wybory i nie byłoby rozsądnie wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Niezależnie od estetycznych gustów główna wada takiego rozwiązania jest taka, że wyborcy i polityczni promotorzy na dłuższą metę rzadko mają pożytek z gwiazd filmu czy sportu. Owszem, ciągną listę, ale w parlamencie zwykle trudno się im odnaleźć, tracą zapał do działania i trzymają się na uboczu.

Wabik sentymentalny

Szczególną ścieżką prowadzącą na listy jest pokrewieństwo z ofiarami ubiegłorocznych tragedii. Kilka tygodni temu w mediach pojawiła się informacja, że z PiS w Krakowie wystartuje Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa, zmarłego tragicznie w katastrofie smoleńskiej ministra i posła. Potencjalna kandydatka zaprzecza. PiS może jednak liczyć na Halinę Rosiak, żonę Marka Rosiaka, zabitego w październiku w łódzkim biurze partii. Na liście SLD znajdzie się zapewne wdowa po Jerzym Szmajdzińskim, Małgorzata. Politycy Sojuszu chętnie widzieliby też wśród swoich kandydatów córkę Izabeli Jarugi-Nowackiej, Barbarę.

Halina Rosiak to polityczka samorządowa, była m.in. wiceprezydentem Łodzi, a Barbara Nowacka działała w Federacji Młodych Unii Pracy – ich ewentualny udział w parlamentarnej polityce nie dziwi. Gorzej, gdyby miało się okazać, że partie traktują więzy rodzinne jako sentymentalny wabik na wyborców.

Jest jeszcze kanał awaryjny: koalicja. Do wykorzystania przez tych, którzy w nowych wymogach prawa z jakichś powodów nie mogą się zmieścić. Partia Kobiet, wytykana szyderczo przez przeciwników ustawy o kwotach jako przykład formacji poszkodowanej tym rozwiązaniem (35 proc. miejsc na listach trzeba zapewnić nie tylko kobietom, ale i mężczyznom), idzie do wyborów z list wspólnych z SLD.

Zdumiewający efekt

W PO kobiety stanowią równo 35 proc. członków, w SLD – 30 proc., w PSL – 25 proc. PiS nie przekazał statystyk dotyczących całej partii – z informacji z regionów można jednak wnosić, że mniej więcej co trzecia legitymacja należy do kobiety. Stowarzyszenie PJN jeszcze się zlicza, ale liderzy zapewniają, że akces zgłasza nadprzeciętna liczba pań, zapewne przychylnie nastawionych do formacji przez jej kobiece przywództwo. Nawet gdyby więc partyjni decydenci zamknęli listy dla osób spoza partii, kobiet wystarczy. Dwa miesiące po podpisaniu przez prezydenta ustawy kwotowej jeden z najważniejszych argumentów jej przeciwników – brak kobiet chętnych do zaangażowania się w politykę – pada.

Problem był źle zdefiniowany. Kobiety są. I to przygotowane do walki o mandaty – przyznaje Eugeniusz Grzeszczak, odpowiedzialny za konstrukcję list w PSL. – Obawy były hipotetyczne – wtóruje Andrzej Dera z PiS, który niedawno wieszczył, że z braku kandydatek trzeba będzie wpisywać na listy żony i szwagierki. Nie przewiduje trudności nawet we własnym okręgu – kaliskim – gdzie w poprzedniej kadencji na liście były cztery kobiety, a teraz musi być dziewięć: – Tylko u mnie w Ostrowie Wielkopolskim jest przecież 30 kobiet w komitecie.

Dr Jacek Kucharczyk z ISP uważa, że taką kolej rzeczy można było przewidzieć: – Sprzeciw wobec kwot był najwyraźniej przejawem oporu, który często budzą zmiany ustrojowe. Gdy pojawił się pomysł, by referendum w sprawie wejścia do Unii Europejskiej trwało dwa dni, też silne było wołanie, że otworzy to furtkę fałszerstwom i bałaganowi. A poszło sprawnie i w finale wszyscy byli zadowoleni.

Okazuje się, że jest z kogo wybierać, i to pierwszy zdumiewający efekt działania ustawy kwotowej. Wkrótce okaże się, czy partyjni decydenci są rzeczywiście zwolennikami kobiet w polityce, czy też tylko podporządkowują się przepisom. Będzie to można poznać po ustawieniu miejsc na listach. Ustawa nie nakazuje naprzemiennego umieszczania pań i panów, można więc kobiety zepchnąć na szary koniec.

Polityka 13.2011 (2800) z dnia 25.03.2011; Polityka; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Radar na kobiety"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną