Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jakie przyczyny, czyje winy

Jak Polacy patrzą na katastrofę smoleńską

Krakowski rynek w czasie mszy pogrzebowej pary prezydenckiej. Krakowski rynek w czasie mszy pogrzebowej pary prezydenckiej. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta
Nie było zamachu, ale przyczyny katastrofy są wciąż niewyjaśnione – to dominujący pogląd Polaków w rok po Smoleńsku, jak wynika z sondażu TNS OBOP, przeprowadzonego dla POLITYKI.
JR/Polityka
JR/Polityka
JR/Polityka
JR/Polityka
JR/Polityka

Katastrofa smoleńska stała się tematem roku. Była źródłem głębokich, szlachetnych przeżyć, ale i zacietrzewienia, kanwą setek domysłów, hipotez i oskarżeń. Mieszały się bez ładu i składu sprawy techniczne, polityczne, ideowe, symboliczne i bez mała metafizyczne. Ta mieszanka musiała w końcu doprowadzić do poznawczego chaosu, stanu, w którym zaginęła racjonalna hierarchia ważności spraw i przyczyn.

Zupełnie serio zaczęto rozważać, że nie doszłoby do katastrofy, gdyby nie dwie wizyty, gdyby nie wojna polsko-polska, szkalowanie prezydenta Kaczyńskiego, którego rzeczywista wielkość ukazała się po śmierci. Nieważna stała się mgła, chyba że z rosyjskich agregatów, nieistotne złe decyzje w powietrzu i na ziemi, chyba że rosyjskich kontrolerów. Trwała licytacja na lepszą i gorszą pamięć, o to, kto dłużej smuci się po przyjaciołach. Zaistniał wymuszony i nieprawdziwy podział na – jakkolwiek by to przykro zabrzmiało – wdowy rządowe i opozycyjne, na wrażliwych i nieczułych, na spłakanych i szyderców, na obrońców krzyża i barbarzyńców.

Licencja na smutek

Te wszystkie kwalifikacje były i są sztuczne, podszyte polityczną, wyborczą walką, oderwane od pierwotnych uczuć, jakie towarzyszyły tragedii przez pierwsze dni po 10 kwietnia zeszłego roku. Niesamowita, kamienna, a zarazem dobrotliwa twarz Jarosława Kaczyńskiego, przejmujący cichy dramat córki zmarłego prezydenta, niezwykle poruszający przejazd karawanów z trumnami Lecha i Marii Kaczyńskich przez Warszawę, wzruszające słowa Tuska na lotnisku: „długo na was czekaliśmy, nie tak mieliście wrócić” – to jeszcze było wspólne przeżycie, wszyscy mieli kod dostępu.

Ale PiS szybko zaczęło wydawać licencję na smutek. Kto nie chciał uczestniczyć w symbolicznej przesadzie, w spiskowym szaleństwie, stawał się zdrajcą, człowiekiem na usługach Moskwy. Nie miało się prawa do przeżywania, jeśli nie podobał się film „Solidarni 2010”, jeśli nie akceptowało się hasła o krwi na rękach władzy, jeśli miało się choć chwilę wahania przy Wawelu. Rozeszły się zupełnie poziomy wrażliwości, poczucia smaku i przyzwoitości. Znowu ujawniły się dwa plemiona, oba polskie, ale sobie obce. Zaczęły się dyskusje, jak wielki ma być pomnik i w jakim miejscu postawiony jest w stanie oddać ogrom odczuć po tragedii, ile pamiątkowych tablic po zmarłych zaspokoi potrzeby żyjących. I wreszcie niekonsekwentne szukanie winnych: tylko po stronie rosyjskiej, aby Polacy pozostali czyści, ale nie wszyscy, bo obecna władza jest w gruncie rzeczy niepolska. Zawinili wszyscy, tylko nie ci, którzy lecieli – tak można streścić ten osobliwy pogląd.

To był ogólniejszy trend. Miesiąc po miesiącu katastrofa oddalała się od lasu koło lotniska Siewiernyj i przenosiła do polskiego piekła. Padło sakramentalne pytanie, kto zaczął tę wojnę, kto kogo pierwszy obraził i zbezcześcił. Wrak symbolicznie utknął przy Krakowskim Przedmieściu. Po czczeniu zmarłych nastała żałoba drugiego stopnia. Zaczęto czcić czczenie, wzruszać się tamtym pierwotnym wzruszeniem, upamiętniać pamięć. Miejsce przed prezydenckim pałacem stało się symboliczne podwójnie: jako wspomnienie po prezydencie, ale także po zabranym stamtąd krzyżu, po usuwanych zniczach. Pojawiały się – w opinii prawidłowo zasmuconych – kolejne warstwy zaprzaństwa. Narodziła się mitologia smoleńska, w której emocje były ważniejsze od faktów, a patriotyczne i religijne uniesienia, często na zasadzie moralnego szantażu, miały wzmacniać jedną, obowiązującą prawdziwego Polaka, wersję prawdy.

Jaką zatem prawdę o katastrofie rządowego Tupolewa przyswoił sobie przez ten posmoleński rok przeciętny Polak? W zamach – jak pokazują badania dla POLITYKI – wierzy dziś 8 proc. Polaków (właśnie wykluczyła go polska prokuratura). Sondaże sprzed wielu miesięcy pokazywały bardzo zbliżony odsetek przekonanych o nieprzypadkowej katastrofie. Może to świadczyć, że wiara w zamach to bardziej stan umysłu, mentalność, niż ugruntowująca się w miarę pojawiających się faktów wiedza. I już raczej nic tej świadomości w tej niewielkiej części społeczeństwa nie zmieni, żaden raport, żadne śledztwo. Dla niej to będzie zamach.

Nasz sondaż pokazuje jednak, że chociaż wersja zamachu się specjalnie nie przyjęła, to jednak w sporej mierze przeniknęła do społeczeństwa wersja lansowana przede wszystkim przez środowisko PiS. Blisko 20 proc. respondentów uważa, że główną przyczyną katastrofy były błędy strony polskiej w przygotowaniu lotu, a 24 proc. obciąża przede wszystkim rosyjską obsługę lotniska. Tylko 14 proc. pytanych uważa, że głównym powodem wypadku były błędy załogi samolotu. Wygląda na to, że decyzja pilota, aby lądować przy braku widoczności, w oczach Polaków ma mniejsze znaczenie od poczynań wieży kontroli lotów czy zaniedbań wynikłych jeszcze przed odlotem Tupolewa. Jest niemal pewne, że na takie poglądy zasadniczy wpływ miał raport MAK i pokazanie go w Polsce jako policzek dla kraju, wdeptanie w błoto państwa itd. Nieuwzględnienie w rosyjskim raporcie w najmniejszym nawet stopniu błędów kontrolerów na Siewiernym spowodowało, że Polacy stosunkowo najliczniej wskazują właśnie wieżę jako głównych sprawców smoleńskiej tragedii. Ale uderza też bardzo duży odsetek (35 proc.) tych, którzy nie mają wyrobionego zdania w kwestiach przyczyny katastrofy, wybierają, na swój sposób uczciwie, opcję „trudno powiedzieć”.

Odbiór zindywidualizowany

Skoro tylko 14 proc. respondentów sądzi, że wina leży po stronie polskich pilotów, nie może dziwić odpowiedź na następne pytanie w naszym sondażu. Aż 35 proc. zapytanych uważa dzisiaj katastrofę smoleńską za całkowicie niewyjaśnioną, a 43 proc. za wyjaśnioną tylko częściowo. W sumie więc blisko 80 proc. Polaków nie uważa, iż wie, co stało się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem. To dość szokująca wiadomość, ważna i dla komisji Millera, i dla prokuratora Seremeta. Z taką świadomością będą musieli się w najbliższym czasie zmierzyć. Tylko 10 proc. respondentów sądzi, że zna przyczyny wypadku „w głównych punktach”, a 6 proc. uważa je za „całkowicie wyjaśnione”. Widać, że wiedza i niewiedza o przyczynach nie pokrywa się z preferencjami partyjnymi. Nie jest tak, że wyborcy Platformy uznają wypadek za wyjaśniony, a PiS przeciwnie. Linia podziału jest skomplikowana; odbiór wydarzeń z 10 kwietnia wygląda na bardziej zindywidualizowany niż zbiorowy, czyli inaczej, niżby się mogło wydawać.

Jest w tym wszystkim jakaś społeczna intuicja. Rzeczywiście, wciąż nie wiadomo, dlaczego pilot po własnej komendzie o rezygnacji z lądowania nadal zniżał lot, w kokpicie panowała cisza, nadal odliczano malejącą poniżej stu metrów wysokość, aż do zderzenia z drzewami przed pasem lotniska. To jest wciąż jednak tajemnica, choć, jak widać, nie jest – przez ogromną większość – identyfikowana z zamachem. Być może coś więcej będzie wiadomo po przeanalizowaniu wyników eksperymentu z drugim rządowym Tupolewem, gdzie mają być odtworzone działania pilotów z 10 kwietnia 2010 r.

Biorąc pod uwagę odpowiedzi na dwa pierwsze pytania, trochę zaskakuje reakcja respondentów na trzecie pytanie naszego badania. Skoro katastrofa wydaje się zasadniczo niewyjaśniona, to wina za ten stan rzeczy powinna – zdawałoby się – spoczywać na polskim rządzie i premierze Tusku osobiście, który rzekomo „oddał śledztwo Rosjanom”.

A tak nie jest. Aż 41 proc. zapytanych Polaków uważa, że rząd „działał zasadniczo dobrze, choć popełniał błędy”, a 18 proc. sądzi wręcz, że „zrobił wszystko, co było możliwe”. Tylko 11 proc. zgodziło się z odpowiedzią, że rząd „spisał się karygodnie, wykazując się złą wolą i intencjami”. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że to z grubsza ci sami, którzy są przekonani, że doszło do zamachu. Oczywiste wydaje się za to – w świetle ogromnego propagandowego nagłośnienia sprawy – że aż 41 proc. respondentów sondażu sądzi, że katastrofa smoleńska będzie „jedną z głównych spraw w nadchodzącej kampanii wyborczej”. Dla 16 proc. będzie miała „wielkie, decydujące znaczenie polityczne”. Choć zarysowuje się druga flanka: według 33 proc. kwestia ta nie będzie zbyt ważna albo wręcz zupełnie nieważna.

Bardzo ciekawe są odpowiedzi na kolejne pytanie naszego badania, gdzie chcieliśmy odkryć, czym osobiście dla Polaków była katastrofa na Siewiernym. Tylko 2 proc. respondentów odpowiedziało, że „wielkim duchowym przełomem o patriotycznym wymiarze”. I kolejne 13 proc. – że „tragicznym wydarzeniem o szczególnej wadze”. W sumie te 15 proc. to zaledwie nieco ponad połowa poparcia dla PiS, który stawia tę sprawę na najwyższym moralnym stopniu.

Widać, że duża część elektoratu partii Kaczyńskiego nie gra na tej najwyższej nucie, nie ma aż tak głębokich odczuć, jakie widać na kultowych filmach prawicowych dziennikarek. Za to 37 proc. zapytanych uważa, że katastrofa była „tragicznym wypadkiem lotniczym, który się politycznie wykorzystuje”, a dla 34 proc. – „dramatycznym przeżyciem, które powinno jednoczyć, a nie dzielić Polaków”. Dla kolejnych 10 proc. był to po prostu wypadek lotniczy o wielkiej skali. Może to pokazywać, że zasoby symboliczne wokół Smoleńska powoli się wyczerpują, że mitologia osiągnęła swoje apogeum i wiele więcej już się z niej nie wyciśnie. Niewykluczone, że zdaje sobie z tego sprawę prezes Kaczyński, który wyraźnie uruchomił drugą obok smoleńskiej ścieżkę komunikacji z wyborcami, bardziej pragmatyczną, bliższą ekonomicznych bytowych spraw.

Cień rezygnacji

Podążając zatem za dominującymi poglądami Polaków w rok po smoleńskim dramacie można je w pewnym uproszczeniu ująć następująco: to nie był zamach, ale też nie bardzo wiadomo, co się stało, nie jest to wyjaśnione; rząd wiele więcej nie mógł tu zrobić; sprawa będzie ważna w kampanii wyborczej, ale jako jedna z kilku; pamięć o katastrofie powinna jednoczyć Polaków, ale niestety, wykorzystuje się ją politycznie.

Można różnie interpretować tę uśrednioną postawę, ale widać w niej jakiś cień rezygnacji, wyczuwa się fatum, takie polskie pogodzenie się z losem. Stało się coś strasznego, raczej nigdy nie dowiemy się na pewno, jakie były tego przyczyny, ale będzie to nam zatruwać życie jeszcze przez długi czas.

Gdyby na chłodno szukać politycznych punktów dla dwóch głównych partii, to dla każdej coś by się znalazło. Platforma zyskuje na tym, że rząd Tuska wychodzi z katastrofy i najcięższych politycznych oskarżeń nie tak poobijany, jak by się wydawało, a większość Polaków postrzega Smoleńsk jako sprawę, która raczej dzieli społeczeństwo, niż łączy, i jest nadużywana politycznie. Ale PiS też dostaje swoje: wielu Polaków obarcza winą za wypadek rosyjskich kontrolerów i osoby odpowiedzialne za przygotowanie lotu, a więc podąża za linią określaną przez Antoniego Macierewicza.

Ten, może niekonsekwentny, balans w poglądach Polaków na 10 kwietnia może (choć nie musi) powodować powolne wygaszanie emocji, wektory mogą się zacząć zerować (czyt. rozmowę z psychologiem na s. 28). Nikt na razie nie jest w stanie osiągnąć tu zasadniczej przewagi, a więc polityczna atrakcyjność tematu może słabnąć. Wiele wskazuje na to, że pierwsza rocznica katastrofy będzie emocjonalną kulminacją w wymiarze zbiorowym. Jedyne pytanie, jakie pozostanie, to kwestia, czy i na ile raport Millera oraz wyniki śledztwa zmienią przekonania Polaków co do tragedii sprzed roku.

W teorię zamachu wierzą przede wszystkim osoby starsze, powyżej 60 lat, z wykształceniem zawodowym, mieszkańcy miast liczących 20–100 tys. mieszkańców, z regionu wschodniego. Rosyjskie błędy jako główną przyczynę wypadku wskazują częściej niż średnio respondenci z wykształceniem podstawowym, mieszkańcy wsi. A na błędy w przygotowaniu lotu (co może, w rozumieniu badanych, obciążać zarówno rząd, jak i ówczesną Kancelarię Prezydenta) wskazują częściej osoby z wykształceniem wyższym, mieszkające w dużych miastach, powyżej 500 tys. mieszkańców. Na winę pilotów zaś osoby młode, w wieku 18–39 lat.

Za całkowicie niewyjaśnioną katastrofę uważają częściej niż średnio osoby starsze, powyżej 60 lat, z wykształceniem podstawowym, z miast średniej wielkości (właśnie miasta z 20–100 tys. mieszkańców wydają się bastionem PiS bardziej niż wszystkie inne ośrodki). Za całkowicie wyjaśniony, wyraźnie bardziej niż inni, uważają wypadek osoby najmłodsze, w wieku 19–29 lat. Najsurowszymi sędziami rządu Tuska, jeśli chodzi o wyjaśnianie Smoleńska, są osoby w średnim i starszym wieku (50–60 i więcej), znowu z miast średniej wielkości, z regionu wschodniego, ale tylko jeśli chodzi o skład wiekowy grupy krytyków. Bo także wśród tych, którzy uważają, że premier zrobił wszystko, co możliwe, dominują osoby starsze, tyle że lepiej wykształcone, z północy i południowo-zachodniego regionu kraju.

Za poglądem, że katastrofę smoleńską wykorzystuje się politycznie, opowiadają się, ponad średnią w badaniu, ludzie lepiej wykształceni, w wieku 30–39 lat, z miast powyżej pół miliona mieszkańców, z regionu centralnego. A „wielkim duchowym przełomem” Smoleńsk był częściej dla kobiet niż dla mężczyzn.

Sondaż TNS OBOP dla POLITYKI w dniach 25–27 marca 2011 r. na próbie 1014 dorosłych Polaków, błąd pomiaru ±3 proc.

Polityka 15.2011 (2802) z dnia 09.04.2011; Rok po katastrofie; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Jakie przyczyny, czyje winy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną