77 milionów użytkowników serwisu PlayStation Network od tygodnia nie ma dostępu do sieci rozrywki, którą zbudował dla nich japoński gigant Sony. W tym gronie jest około 300 tysięcy Polaków. PSN to wielki sklep internetowy z grami, społeczność i arena, na której odbywają się dniem i nocą rozgrywki sieciowe. Przez kilka pierwszych dni po zamknięciu usługi Sony informowało użytkowników o „przerwie konserwacyjnej”, potem wystosowało oficjalny komunikat mówiący o włamaniu hakerskim do PSN.
Z oświadczenia – spóźnionego, ale dość odważnego – wynika, że mogły zostać wykradzione osobiste dane milionów użytkowników, włącznie z adresami, hasłami i numerami kart kredytowych. Bez rozrywki można by było sobie jakoś poradzić, trudniej na pewno radzić sobie bez karty kredytowej.
Nie wiadomo wciąż, kto zaatakował PSN i w jakim celu. Wśród pierwszych podejrzanych znalazła się mgławicowa grupa Anonymous, która tropi i nęka korporacje ścigające hakerów łamiących ograniczenia dostępu do nowoczesnych technologii. A tak się składa, że Sony wytoczyło niedawno proces George’owi Hotzowi po złamaniu przez niego zabezpieczeń konsoli PlayStation 3.
Bardziej prawdopodobna jest jednak wersja mówiąca o tym, że włamania do systemu PSN dokonała po prostu jakaś przestępcza grupa handlująca danymi internautów i numerami kart kredytowych, najprawdopodobniej z przodującej w tej dziedzinie Europy Wschodniej.
Nie to jest jednak najciekawsze. Jeśli to jest zwykła kradzież, nie różni się zasadniczo od ataków na systemy ewidencji danych czy sieci bankowe. Trudno zresztą określić w tej chwili konsekwencje samego włamania. Znacznie ciekawsze mogą być skutki ponadtygodniowego już zamknięcia bardzo popularnego serwisu. Przedstawiciele Sony mówili o możliwości powtórnego uruchomienia usług PSN w okolicach 3 maja – to da przynajmniej dwutygodniową przerwę. Po czymś takim spora grupa użytkowników może się odwrócić od PlayStation Network i od samej konsoli.
Trudno przewidzieć inne skutki – odszkodowania dla firm produkujących oprogramowanie, których straty mogą sięgnąć zawrotnych rozmiarów, a nawet osłabienia potężnego przemysłu, który stoi za sieciowymi grami wideo. Trudno wreszcie wyobrazić sobie, co zrobią nałogowi gracze internetowi, którzy stracili dostęp do ulubionej rozrywki. Choćby miłośnicy futbolu – przerwa w usłudze zastała ich przecież w szczycie sezonu rozgrywek Champions League, które PlayStation od lat już sponsoruje, reklamując się podczas meczowych transmisji.
Sam – również jako użytkownik PSN – patrzę na sytuację z zaniepokojeniem niezwiązanym tylko z brakiem dostępu do rozrywkowych funkcji sieci firmy Sony. To, co się wydarzyło, jest bowiem ciekawą symulacją ogólnointernetowego krachu, który nie wydarzył się dotąd, ale którego nie można wykluczyć. Katastrofy, w wyniku której na dłużej niż parę godzin przestaje działać serwis, który ma jeszcze szersze zastosowanie i znacznie większe grono użytkowników.
Na przykład Wikipedia czy YouTube. A wreszcie Facebook. Może nawet Google. Po raz kolejny widać, że nie ma bezpiecznych sieci i w pełni chronionych stron. Jeszcze ciekawsze będzie natomiast to, w jaki sposób wielki koncern multimedialny będzie odbudowywał wizerunek po tej wpadce. Dwa lata temu porównywalny kryzys przeżywała Toyota, ściągająca wtedy do serwisów ponad osiem milionów samochodów z potencjalną usterką techniczną. Tutaj grono poszkodowanych ma pewnie trochę inny przekrój społeczny, ale za to jest dziesięciokrotnie większe.