Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Rzeczpospolita obojga honorów

Honor polski, homor europejski. Jaki jest?

Heinrich Laube Heinrich Laube "Pojedynek Heinego". The Bridgeman Art Library / Materiały prywatne
Honor jako cnota podnoszony jest do wartości najwyższych. Ale często bywał używany i nadużywany do celów mało honorowych.
James Edwin McConnell „Bitwa pod Termopilami”.The Bridgeman Art Library/Materiały prywatne James Edwin McConnell „Bitwa pod Termopilami”.
Jerzy Kossak 'Cud nad Wisłą'.The Bridgeman Art Library/Materiały prywatne Jerzy Kossak "Cud nad Wisłą".

Politycy lubią mówić o honorze, szacunku lub – przeciwnie – upokorzeniu i godzeniu w dumę. Z reguły niehonorowi są ich przeciwnicy. W Polsce tymi pojęciami szafuje się zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej, której symboliczny wymiar spowodował sięgnięcie po nieco zarchaizowany zasób pojęć, słabo dziś zdefiniowany.

Honor to według znanego francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu część kapitału symbolicznego, jaki każda społeczność stara się zgromadzić na równi z kapitałem materialnym. Zwykle jest kojarzony z etosem rycerskim, poczuciem własnej wartości i wiarą w zasady moralne. Honorowa jest obrona ojczyzny i opieka nad słabszym, przyznanie się do błędu i dotrzymanie słowa. Niehonorowa natomiast – zdrada, kłamstwo, wypieranie się przegranej, znęcanie nad słabszym.

W krytycznej sytuacji dziejowej odwołanie się do honoru jest chyba w każdej kulturze akordem ostatecznym. My od niemal 200 lat powtarzamy słowa Józefa Poniatowskiego o honorze, który nie pozwalał mu zdradzić Napoleona. Choć gdyby jednak zdradził, to może wespół z Adamem Czartoryskim wytargowałby na Kongresie Wiedeńskim lepsze warunki dla ponapoleońskiej Polski. Niejednego też nadal porusza mowa sejmowa Józefa Becka z maja 1939 r., że w dziejach państw i narodów honor bywa ważniejszy od pokoju za wszelką cenę. Choć przecież, uczestnicząc kilka miesięcy wcześniej w rozbiorze Czechosłowacji, nasz minister sam postąpił niezbyt honorowo.

Jednak dzieje honoru są o wiele bardziej zawiłe niż mity kultury masowej. I niewykluczone, że się na naszych oczach ostatecznie rozmywają. Choć Francis Fukuyama uważał, że motorem historii jest nie tyle pęd do władzy, ile poczucie godności.

Antropologowie zwracają uwagę, że kultura honoru zrodziła się wśród ludów koczowniczych, które cały swój majątek miały przy sobie i z braku instytucji wymiaru sprawiedliwości musiały złodziei karać szybko i drastycznie, by odstraszyć naśladowców. Dla wczesnych Greków honor był wiązany ze statusem wojownika, dopiero od Arystotelesa jest cnotą cywilną, wewnętrzną, za którą należy się zewnętrzne uznanie i szacunek. Dla Cycerona podstawą honoru było poczucie własnej wartości, mądrości, sprawiedliwości, dzielności i roztropności. Działanie honorowe, pisał, wymaga prawdomówności, odpowiedzialności za wspólnotę, dochowania traktatów; wielkoduszności i hartu oraz ładu i umiaru w słowach i czynach… Natomiast niehonorowa jest hipokryzja, samochwalstwo i popisywanie się przed tłumem.

Niemniej jeszcze w średniowiecznej Anglii zarzekanie się On honour (Na honor!) wcale nie znaczyło jakiejś wyższej wrażliwości moralnej, a jedynie, że wygłaszający te słowa jest w stanie dać materialny zastaw – wioskę lub zamek – jako gwarancję dotrzymania umowy.

Od reformacji i oświecenia feudalna kultura honoru znajduje konkurenta w mieszczańskiej kulturze prawa, a etos rycerski – w mieszczańskiej dumie z własnego dorobku, a nie dworskich zaszczytów. W klasycznej rozprawie barona Adolpha von Knigge z 1788 r. „O właściwym zachowaniu się” – to do dziś w Niemczech wyrocznia dobrych manier – pojęcie honoru jest, całkowicie w duchu Kanta, zastąpione pojęciem godności.

Niwelowanie różnic stanowych, pisał Tocqueville w swej analizie demokracji amerykańskiej, niweluje także pojęcie honoru. Kodeks honorowy zastępują zwykle kodeksy, a pojedynki zaczynają być zakazane – niekiedy nawet pod karą śmierci. Mimo to w latach 1882–1936 za pojedynki skazano w Niemczech aż 4222 osoby, zresztą w większości mieszczan, którzy imitując arystokrację, chcieli zwiększyć swój własny „kapitał symboliczny”.

Pojęcie honoru – przypomina Winfried Speitkamp, autor „Pewnej historii honoru” – było też sercem ludobójczej ideologii hitleryzmu. W swoim mętnym „Micie XX wieku” główny ideolog III Rzeszy Alfred Rosenberg nordycki honor krwi – nakaz krwawego odwetu – przeciwstawiał judeochrześcijańskiej, jak twierdził, zasadzie pokory i miłości bliźniego oraz masońskiej, jego zdaniem, regule równości wobec prawa. A rasistowskie ustawy norymberskie miały bronić honoru niemieckiej krwi. Za jej zhańbienie – kontakty seksualne z Niemką – słowiańscy „podludzie” szli w czasie wojny na szubienicę…

Upolitycznienie honoru przez organizacje totalitarne było skutkiem wojny światowej. Jej zmistyfikowany obraz jako „doznania wewnętrznego” (Ernst Jünger) przesłaniał zgrozę wojny jako „maszynki do mielenia mięsa” (Remarque). Honorowa walka dwóch myśliwców, odczekanie przez dowódcę U-Boota na ewakuację brytyjskiej załogi statku przed jego zatopieniem czy strzelecki pojedynek niemieckiego i brytyjskiego oficera twarzą w twarz miały być dowodem, że nawet w wojnie materiałowej, gdzie żołnierz jest anonimową masą, prawdziwy wojownik potrafi zachować honor, który go różni od „cywilbandy”, składającej się z anonimowej masy małych egoistów, niezdolnych do ofiary dla prawdziwie wielkich celów.

Do honoru narodowego odwoływali się także: włoscy squadri, litewskie Żelazne Wilki, węgierscy Strzałokrzyżowcy czy nasi oenerowcy. Kult cnót wojennych, elitaryzm i gotowość użycia przemocy miały być odpowiedzią na zgniliznę demokracji i jej fałszywe zasady równych praw dla wszystkich.

W demokracji nikt nie wie, co to honor, pisał w 1965 r. jezuita Wilhelm Korff w klasycznej już pracy „Honor, prestiż, sumienie”. Miejsce honoru zajmuje prestiż nieodwołujący się zbytnio do sumienia. Jednak gorycz księdza profesora z powodu zaniku etosu rycerskiego była umiarkowana. Powiązania gospodarcze i równowaga strachu wobec nagromadzonych środków masowej zagłady powodują, że jedynym sposobem zachowania wolności i utrzymania życia na ziemi jest niestosowanie przemocy. Honor wojenny został skompromitowany, pozostaje chrześcijańska etyka miłości bliźniego, nawet wroga, kończył Korff, powołując się zresztą na ówczesnych katolickich filozofów dialogu – Karla Rahnera i młodego Josepha Ratzingera.

Inaczej w ówczesnym PRL. Przy słabej tradycji rządów prawa i niesuwerennej władzy oparcia szukano w narodowych mitach i kulcie narodowego honoru. To nie traktaty Tadeusza Kotarbińskiego o etyce niezależnej i dobrej robocie były w Polsce lat 60. tekstami kultowymi dla studentów, lecz studium Marii Ossowskiej o etosie rycerskim.

Kultura honoru, można przeczytać w brytyjskiej Wikipedii, utrzymuje się głównie w regionach o niskiej kulturze prawnej: na południu Włoch, w Polsce, Iranie, Turcji, Arabii, Hiszpanii czy na południu USA, ale także w środowiskach mafijnych. Tam gangsterzy mają duże pieniądze, ale nie mogą się odwołać do wymiaru sprawiedliwości. Związana jest też z archaicznym wyobrażeniem, że tylko krwią można zmazać obrazę. Ta logika jeszcze do dziś pokutuje w nieformalnej instytucji wendetty czy morderstw honorowych popełnianych na kobietach w kulturach muzułmańskich.

W tej tradycji honor uchodzi za najwyższą wartość symboliczną. Ale honor honorowi nierówny. Gdy w Londynie ktoś mnie obraża – opowiadał w latach dwudziestych bywały w świecie pisarz czarnogórski – to nawet się nie odwracam. Ale w Berlinie wytaczam proces. W Paryżu posyłam wiąchę. W Belgradzie wybijam zęby. A w Czarnogórze – zabijam. Takie tu zwyczaje, że kto nie chwyta za rewolwer, ten jest stracony.

I tak w jednej kulturze honor narodowy wymaga obrony straconej placówki do ostatniej kropli krwi i obwiniania za klęskę sąsiadów, obcych i zdrajców. Ale już w sąsiedniej może wymagać chronienia narodowej substancji ludzkiej i materialnej przez zaniechanie beznadziejnej walki i wybór „mniejszego zła”. Czeskie bierne poddanie się najeźdźcom w 1938 r. czy 1968 r. może na pierwszy rzut oka wydawać się mniej honorowe niż polskie Termopile pod Wizną w 1939 r. czy węgierskie powstanie 1956 r., ale było racjonalne i moralnie zasadne.

I odwrotnie. Ten sam mit może mieć kompletnie przeciwstawne interpretacje. Od ponad 2 tys. lat Leonidas jest symbolem żołnierskiego honoru. Słowacki w „Grobie Agamemnona” 300 Spartan spod Termopil czyni sędziami polskiej małoduszności w czasie powstania listopadowego. Ale – wskazują historycy – europejski mit Termopil jest naciągany, bo słynny epigram o synach Sparty do ostatniej godziny wiernych jej prawom w greckim oryginale mówi jedynie o wierności rozkazom, a ta – wbrew dewizie SS – wcale nie jest miarą honoru. Czasami jest nią właśnie odmowa ich wykonania. W końcu miarą honoru nie jest ślepe posłuszeństwo, lecz wolny (i często trudny) wybór między postępowaniem właściwym i niewłaściwym.

Bywa, że honorowa jest właśnie zdrada, a nie wierność do końca, przykładem obalenie Mussoliniego w 1943 r. we Włoszech czy zamach na Hitlera w 1944 r. Ale zdarzają się też sytuacje bez wyjścia, wymagające – jak to nazywa Speitkamp – czynów agonalnych. Powstańcy w getcie warszawskim wiedzieli, że nie mają szans. Zbrojny opór miał jedynie przywrócić godność skazanym na zagładę. Inaczej Powstanie Warszawskie. Było demonstracją istnienia suwerennego państwa polskiego, ale również wynikiem politycznej kalkulacji. Miało wpłynąć na postępowanie aliantów. Było częścią polityki, a nie tylko gromadzenia kapitału symbolicznego, i dlatego też musi podlegać chłodnym ocenom w kategoriach polityki realnej: strat i zysków, błędów i odpowiedzialności za klęskę.

Honor to naczynie – pisał Hegel – a nie treść, która zawsze zależy od kontekstu. W dzisiejszych czasach medialnej poppolityki odwołanie się przez polityków do honoru często bywa jedynie zaklinaniem mało honorowej rzeczywistości. Bill Clinton przysięgał w aferze rozporkowej, że nic nie było, a było. Helmut Kohl w aferze czarnych kont CDU za słowem honoru krył nielegalnych sponsorów partii. Berlusconi z miedzianym czołem podbija sobie delię pozwami.

W debacie smoleńskiej narodowo-konserwatywni sięgnęli do plemiennego pojmowania honoru, zgodnie z etyką Kalego. Przyznanie się do własnych błędów jest utratą twarzy, więc trzeba wywodzić, że winni są „oni”: Moskwa oraz „zaprzańcy”, jej polscy zausznicy. Według PiS celem śledztwa nie powinno być dociekanie, dlaczego piloci złamali wszelkie procedury, i jak wywierano na nich nacisk, lecz przeciwstawianie się Rosjanom, którzy swoim raportem „dali nam w pysk” (Anna Fotyga).

Według archaicznego kodeksu honorowego policzek wymaga satysfakcji krwi, pojedynku. I rzeczywiście, w debacie sejmowej Jarosław Kaczyński wyzwał Rosję na pojedynek, mówiąc, że nie ma co się obawiać – oczywiście symbolicznej – wojny polsko-rosyjskiej, bo Rosja przecież jest słaba.

Larum grają! Wojna polsko-rosyjska, wojna polsko-niemiecka, wojna polsko-polska. Sztandary, msze polowe, kurhany, cienie poległych przodków sadzane w Brukseli przy unijnym stole. To jedna kultura honoru.

Ale jest też druga. Przebaczenia, a przynajmniej pożegnania z bronią symbolicznie uosabiana w naszej najnowszej historii przez Adama Michnika, za co autor „Z dziejów honoru w Polsce” był odsądzany od czci i wiary przez radykałów uznających dotrzymanie umów Okrągłego Stołu za akt zdrady, nie honoru.

I nie wydaje się, by trudne losy i wybory wojennej i powojennej generacji mogły być matrycą honoru narodowego na wiek XXI. Żołnierzy w afgańskiej misji – ze wszystkich krajów NATO – niewiele łączy z antycznymi mitami czy z ich narodowymi legendami. Grom to nie Parasol. Cała Europa odchodzi od wojskowego pospolitego ruszenia. Etos Unii Europejskiej budowany jest na cywilnych cnotach społeczeństwa obywatelskiego, zdolności do kompromisu i empatii wobec partnera i sąsiada, a przede wszystkim wpisania własnych aspiracji i ambicji w realne możliwości ponadnarodowej wspólnoty. Dzisiaj powoływanie się na honor oznacza najczęściej jakąś moralną uzurpację, ma kogoś zdezawuować, ukazać jako gorszego i niegodnego, nieposiadającego zdolności honorowej. W efekcie kwestia honoru ma dzielić i wykluczać.

Konserwatyści pewnie nadal będą narzekać, że w demokracji nikt nie wie, co to honor, że jego rozmywanie się to przejaw upadku Zachodu. Mogą jednak znaleźć pociechę u księdza profesora Korffa, który mówi, że godność jednostki i prawa człowieka nie są gorsze niż honor. Społeczeństwo cywilne, bez sztywnych hierarchii stanowych, może znaleźć moralne oparcie w kantowskim imperatywie kategorycznym, a jeśli to formuła zbyt abstrakcyjna, to zawsze można ją przełożyć na swojskie: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe, bo to niegodne.

Tak by wyglądała kwestia honoru na czasy spokojnego słońca.

Polityka 19.2011 (2806) z dnia 03.05.2011; Esej; s. 23
Oryginalny tytuł tekstu: "Rzeczpospolita obojga honorów"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną