Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Socjolog o PO i premierze: wkurzają mnie

"Donald Tusk jest liderem, w którym dostrzec można pewne charakterystyczne cechy dla męża stanu, choćby przewidywanie skutków własnych decyzji". Adam Chełstowski / Forum
O transferze Bartosza Arłukowicza i zamykaniu stadionów, oraz o tym, czy Donald Tusk jest już mężem stanu i w której lidze gra – mówi socjolog i politolog, prof. Jacek Wasilewski.
'Zamknięciem stadionów premier trafił w oczekiwania dużej części opinii publicznej. Polacy są społeczeństwem dość represyjnym, to znaczy lubią – mówiąc kolokwialnie - przyłożyć bandziorowi'.Bartłomiej Barczyk/Agencja Gazeta "Zamknięciem stadionów premier trafił w oczekiwania dużej części opinii publicznej. Polacy są społeczeństwem dość represyjnym, to znaczy lubią – mówiąc kolokwialnie - przyłożyć bandziorowi".
'Premier – i taki zarzut można mu postawić - nie zdołał zbudować wokół siebie silnego, profesjonalnego zaplecza ani w rządzie, ani w parlamencie'.Adam Chełstowski/Forum "Premier – i taki zarzut można mu postawić - nie zdołał zbudować wokół siebie silnego, profesjonalnego zaplecza ani w rządzie, ani w parlamencie".
Prof. Jacek Wasilewski.Mateusz Makowski/Forum Prof. Jacek Wasilewski.

Grzegorz Rzeczkowski: Po okresie milczenia premier znów przykuwa uwagę mediów. Mamy majową ofensywę?

Jacek Wasilewski: Zgadzam się z prof. Jackiem Raciborskim, który w „Gazecie Wyborczej” stwierdził, że manewr z przeciągnięciem na stronę PO Bartosza Arłukowicza przez Tuska zawęził pole PiS-owi, a wręcz wepchnął w martwe pole polityki. Bo przed wyborami gra toczy się o pozyskanie tych, którzy nie są wiernymi wyborcami partii, czyli o bardzo dużą część elektoratu, która nie ma skrystalizowanych poglądów. Pokazanie przez premiera, że potrafi współdziałać nawet z niedawnymi przeciwnikami politycznymi i przyciągać ich, może dać Platformie wiele dodatkowych głosów, zamykając jednocześnie możliwość pozyskania ich przez PiS.

Wcześniej premier uderzył pięścią w stół i pozamykał stadiony.

To była emocjonalna decyzja i moim zdaniem trochę pochopna. Krytyka tych, którzy mówią, że zamykanie stadionów jest błędem, wydaje się słuszna. Premier nie powinien w ten sposób karać klubów za przestępstwa dokonane - co prawda przez ich kibiców - ale na innym stadionie, na meczu organizowanym przez kogoś innego. Mógł być równie stanowczy zapowiadając, że jeśli jakiekolwiek naganne zachowania na stadionach się powtórzą, wtedy będzie je zamykał. Nie znaczy to, że premier postąpił zupełnie niewłaściwie, bo wiele osób jest niesłychanie zbulwersowanych zachowaniem kibiców.

Wygląda na to, że jest ich sporo. Ostatnie sondaże pokazują, że notowania Platformy po okresie spadków ruszyły do góry.

Zamknięciem stadionów premier trafił w oczekiwania dużej części opinii publicznej. Polacy są społeczeństwem dość represyjnym, to znaczy lubią – mówiąc kolokwialnie - przyłożyć bandziorowi.

Kilka lat temu na hasłach walki z przestępczością doszedł do władzy PiS

Dlatego takie ostrzejsze ruchy spotykają się z aprobatą.

Politycy opozycji wyzłośliwiają się na Tuska. Mówią, że zrezygnował z roli przywódcy i zajął się wyłącznie PR-em. Oczywiście zachowując dystans do tego typu odpowiedzi, nie sądzi pan jednak, że w ostatnich działaniach premiera dużo jest autopromocji?

Rzeczywiście koncentruje się na budowaniu wizerunku, ale z tego powodu bym się aż tak mocno nie oburzał. Po prostu takie są reguły gry na całym świecie i jak się jest politykiem, trzeba je respektować. Inaczej zostaje się Don Kichotem, który walczy z wiatrakami. Poza tym koncentrowanie się na marketingu w okresie przedwyborczym, a w taki właśnie weszliśmy, jest w gruncie rzeczy obowiązkiem szefa rządzącej partii, który by ponownie wygrać, musi chwalić się osiągnięciami.

Premier dbając o swój wizerunek od pewnego czasu wydaje się działać według schematu – jak najdalej od brudów bieżącej polityki, reagować tylko wtedy, gdy to absolutnie konieczne. Trochę jak ci policjanci, który wbiegają na stadion dopiero wtedy, gdy kibole zaczynają się bić.

Takie myślenie to jeden z błędów, który często popełniają polityczni komentatorzy w Polsce. Zalecałbym, aby wyszli poza swoją warszawocentryczność, inteligenckocentryczność, bo przy takim spojrzeniu widzą tylko niewielką część społeczeństwa. Myśli pan, że moich sąsiadów z Lachowic pod Suchą Beskidzką to obchodzi? Nie będę używał mocnego słowa, by powiedzieć, gdzie oni to mają. Oczywiście wiedzą, że Donald Tusk jest premierem, ale nie czytają „Gazety Wyborczej”, ani nie oglądają TVN 24, więc nie wiedzą, że premier debatował z artystami, czy że napisał jakieś artykuły programowe. Ludzie patrzący z perspektywy wielkich miast, mediów czy wyższych uczelni przeceniają takie działania, na ogóle społeczeństwa nie robi to wrażenia.

Przepraszam - ciemny lud wszystko kupi?

Przestańmy idealizować polskie społeczeństwo i sakralizować je w utopijnej wizji demokracji – że lud wie najlepiej. Otóż lud niewiele wie – mówiąc z przesadą w drugą stronę. Przecież w naszym społeczeństwie, które ma krótkie doświadczenia demokratyczne, ze słabą klasą średnią, o ciągle słabych kwalifikacjach zawodowych i wykształceniu, świadomość polityczna wciąż utrzymuje się na niskim poziomie. Więc czy Tusk napisze dwa sprytne artykuły w „Gazecie Wyborczej” czy w „Fakcie”, to naprawdę nie ma większego znaczenia.

Ale jak zamknie stadiony, to ma znaczenie?

Premier przemawiał tak do potencjalnych liderów opinii publicznej, do tych – jak nazwał ich pewien klasyk – urabiaczy opinii publicznej, którzy przekazują słowa lidera innym.

W jednym z ostatnich numerów „The Economist” moim zdaniem celnie scharakteryzował styl działania Donalda Tuska. Napisał, że jest powściągliwy, ale nie jest inspirujący.

Z pewnością od jakiegoś czasu nie jest inspirujący dla ogółu obywateli. Nie może robić wrażenie inspirującego ktoś, kto mówi: „działajmy powoli, małymi kroczkami”. Dobrze, że dotykamy tej sprawy. W środowisku socjologiczno–politologicznym bardzo często wiele mądrych osób, m.in. prof. Jerzy Szacki czy prof. Piotr Sztompka niezależnie od siebie, mówią, że po cudzie przełomu 1989 roku żaden polityk, żadne ugrupowanie nie było w stanie przedstawić Polakom dalekosiężnej wizji, która porwałaby ludzi. Było oczywiście wejście do Unii, ale zostało to przez wielu spłycone i ograniczone w dużej mierze do kwestii finansowych, nie dostrzegliśmy szerszych aspektów – przede wszystkim powrotu do europejskiej rodziny.

Profesor Szacki, powiedział niedawno „Gazecie Wyborczej”, że PO to partia „bez wyobraźni, bez planu na dłuższą metę, która mogłaby kogokolwiek porwać”.

Mnie też Platforma często wkurza, też wolałbym aby w wielu sprawach opowiadała się jaśniej, bardziej stanowczo, choćby w sferze obyczajowo - kulturowej. Drażni mnie ten konserwatyzm PO utrzymywany w myśl zasady, że nie możemy zrażać wobec siebie potencjalnego elektoratu, szczególnie tego o umiarkowanie prawicowych poglądach. Tusk nigdy nie wystąpi przeciwko Kościołowi, nigdy nie zgodzi się na rewizję ustawy aborcyjnej.

Kiedyś użyłem takiej metafory boiska piłkarskiego. Jak się spojrzy na polską politykę, jak na takie boisko, to zobaczymy ogromny tłok po prawej stronie, w środku podobny, ale po lewej - mimo przeciągnięcia Arłukowicza - jest pustawo. To, co profesor Szacki i duża część z kręgów intelektualno–inteligenckich ma za złe PO i premierowi, to że niewystarczająco obsadza tę stronę lewą i nie rozrzedza tłoku na prawej.

Jak pan sądzi, dlaczego?

Tusk dobrze pamięta Kongres Liberalno – Demokratyczny i Unię Wolności. Dostał wtedy w kość. Wie, że na względnie radykalnych światopoglądowo wyborców – oczywiście jak na nasze warunki, jak na tą przaśną, katolicką i chłopską Polskę - nie może liczyć. Lekcję zapamiętał i biega głównie po tej prawej stronie boiska, tylko z rzadka zapędzając się do środka.

Ale robi to dlatego bo wie, że ci, co tak na niego narzekają, nie zagłosują na nikogo innego, bo nie będą mieli na kogo. Zacisną zęby zwłaszcza, gdy zwycięstwo PiS stanie się bardziej realne. I profesor Szacki też zagłosuje na Platformę.

I taka polityczna potrawa dla wszystkich nie ma smaku?

Warto w tym momencie przypomnieć o zjawisku uniwersalizacji programów partyjnych (opisywane już w latach 20. XX wieku, obecnie nazywane „catch-all parties” – rzeczownik „catch-all” oznacza pojemnik, kontener, do którego wrzuca się wszystko, co w domu okazało się zbędne). Partie stają się takimi pojemnikami, które muszą pomieścić różne wizje państwa, dla bardzo szerokiego spektrum wyborców. Czyli wszyscy mówią prawie to samo, nikt nie chce nikogo zrazić. Tak właśnie działa Tusk, w sposób świadomy i konsekwentny.

Mimo to brak mu ostatnio jakichś, powiedziałbym, strategicznych sukcesów. A jak są, to zaraz coś się rozłazi. Autostrady – budujemy, ale niedługo przerwiemy prace, bo zabraknie pieniędzy. I zostaną rozgrzebane drogi.

Premier – i taki zarzut można mu postawić - nie zdołał zbudować wokół siebie silnego, profesjonalnego zaplecza ani w rządzie, ani w parlamencie. Lenin powiedział kiedyś, że kadry są najważniejsze. I miał rację. W Platformie brakuje profesjonalnego aparatu, realizatorów pomysłów zgłaszanych przez liderów, którzy sumiennie by nad nimi pracowali, przygotowując dobre projekty ustaw. Nieumiejętność zbudowania profesjonalnej ekipy jest czynnikiem, który osłabia przywództwo Donalda Tuska, jest istotną rysą na jego wizerunku polityka aspirującego do bycia mężem stanu.

Ale chciałbym też wziąć premiera w obronę. Co najmniej od katastrofy smoleńskiej ma sytuację niesłychanie dyskomfortową. To, co wydarzyło się po 10 kwietnia, świadczy o tym, że nasza elitę polityczną absorbują rzeczy absolutnie trzecioplanowe z punktu widzenia sprawnego działania systemu demokratycznego. Weźmy choćby te nieciągnące się debaty o odwołaniu kolejnych ministrów.

Jakie to ma znaczenie?

Myślę, że premier i jego ludzie nie mają po prostu czasu zająć się wieloma ważnymi sprawami, bo muszą gasić pożary, które wznieca opozycja. Inna rzecz, że Tusk nie potrafi się temu przeciwstawić. Dziwi mnie, że reprezentanci władz państwowych, począwszy od prezydenta i premiera wciąż uczestniczą w niekończących się rocznicach, nabożeństwach, wyjazdach do Katynia i Smoleńska. Pora powiedzieć: „Koniec. Musimy robić to, za co nam obywatele płacą. Dano już wystarczającą ilość dowodów, że katastrofa została potraktowane przez państwo wystarczająco poważnie".

A co profesor Wasilewski, badacz polskich elit politycznych, sądzi o premierze Tusku?

To dobry przykład profesjonalnego polityka.

Czyli jakiego?

By tę kwestię wyjaśnić­, sięgnę do klasyka, czyli Maksa Webera, który już na początku XX wieku stwierdził, że w działalności publicznej dominują politycy zawodowi. A więc tacy, którzy - w przeciwieństwie do polityków okazjonalnych - poświęcają się tylko tej działalności, wyłącznie ją wykonują i z niej czerpią swe główne źródło dochodów.

Tak jak Tusk i wielu innych polskich polityków. To źle?

Nie, przeciwnie, bardzo dobrze. Świat poszedł właśnie w tym kierunku. Dziś nikogo nie dziwi, że są ludzie, którzy żyją z polityki. Takie zawodowstwo to dla Tuska uczenie się przywództwa, bycia liderem, tym, kogo Max Weber nazwałby politykiem z powołania, a dziś powiedzielibyśmy – mężem stanu.

Tusk mężem stanu? To określenie, które raczej podświadomie łączymy z najwybitniejszymi postaciami światowej polityki z przeszłości, a nie z polskim premierem dziś.

Na pewno jest liderem, w którym dostrzec można pewne charakterystyczne cechy dla męża stanu, choćby przewidywanie skutków własnych decyzji. Na przykład zachowanie premiera, gdy zaczynał się kryzys finansowy. Wszyscy namawiali go, by jeszcze bardziej zadłużył państwo dla pobudzenia wzrostu gospodarczego, on jednak temu się sprzeciwił. I jak się później okazało, miał rację.

Moim zdaniem jest w połowie drogi między klasycznym, zawodowym politykiem, a mężem stanu. To ta sama liga, w której grają Angela Merkel i Nicolas Sarkozy. Bardzo ważnym testem dla Tuska będzie polska prezydencja w UE. Jeśli premier wypadnie dobrze, wejdzie do europejskiej superligi.

Uda mu się wygrać wybory?

Myślę, że tak. Nie sądzę, by w tym rozdaniu PiS udało się zbudować koalicję z inną partią. Mimo wszystko koalicja PO – PSL nieźle się sprawdziła, choć rządziła bez fajerwerków. Więc obie partię będą chciały kontynuować współpracę po wyborach. Trudno na razie powiedzieć, czy będzie to możliwe. Bardzo prawdopodobne jest, że PO zawiąże koalicję z SLD, co byłoby dobre dla politycznego zdrowia, bo wreszcie doszłoby do przełamania tego fatalnego podziału na postkomunę i postsolidarność, którego utrzymywanie nie ma już żadnego sensu.   

Jacek Wasilewski – profesor socjologii, politolog, dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama