Nawet u sympatyków rządu nowe stanowisko bez budżetu i zespołu ludzi budzi uśmiech politowania. Tak – mówi w radiu – wykluczonymi są ludzie pragnący in vitro i będę im pomagał. Tak, to prawa gejów i lesbijek będą w centrum zainteresowania – mówi w telewizji. Oczywiście, dodaje w innej stacji, że chodzi o ludzi starszych, którzy nie mogą liczyć na pomoc rodziny. No i jeszcze dzieci z patologicznych domów. Z pewnością też ci, którzy nie mają dostępu do Internetu. Arłukowicz zdążył już nawet zostać ofiarą szantażu. Organizatorzy konferencji o prawach osób LGTB zapowiedzieli, że nieobecność Arłukowicza na ich spotkaniu będzie oznaczała zdradę.
Arłukowicz gubi się w definicji wykluczenia a niezdecydowanie ministra odbiera powagę pełnionej przez niego funkcji.
A jest ona w Polsce niezwykle potrzebna. Podstawowym kłopotem instytucji pomagających potrzebującym jest brak koordynacji i współpracy. Jeśli ktoś jest bezrobotnym alkoholikiem, to państwo postrzega go jako dwa niezależne problemy i rozwiązuje je oddzielnie. Jakby nie było związku między piciem a utratą pracy i domu. Osobno działają tu urzędnicy podlegli Ministerstwom Pracy i Polityki Społecznej, Zdrowia i Edukacji. Jeśli dziecko ma niesprawnych społecznie rodziców i w związku z tym nie radzi sobie w szkole – jego kłopoty kwalifikuje się osobno do struktur ministerstwa Sprawiedliwości, Edukacji, Zdrowia oraz Pracy i Polityki Społecznej. Urzędnicy, którzy pracują najbliżej potrzebującego, rzadko rozmawiają ze sobą. Nie ma też pełnej komunikacji między departamentami w poszczególnych ministerstwach. Arłukowicz mógłby tu dokonać zmian.
Nawet jeśli ta nominacja była głównie przedwyborczą zagrywką, to warto, aby urząd wybory przetrwał, a nowa/stara koalicja przydzieliła mu jakieś narzędzia.