Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Urodzić szczęście i dobrobyt

Polki już nie chcą rodzić dzieci?

Pod względem dzietności Polska zajmuje 209 miejsce na 223 kraje świata. Pod względem dzietności Polska zajmuje 209 miejsce na 223 kraje świata. jess2284 / Flickr CC by SA
Mimo zachęt, w Polsce znów spadła liczba rodzących się dzieci. Czy naprawdę grozi nam katastrofa?
Bez wzmożonej prokreacji rozleci się nasza gospodarka oraz tożsamość.tripleigrek/Flickr CC by SA Bez wzmożonej prokreacji rozleci się nasza gospodarka oraz tożsamość.
Człowiek powinien być nie tyle dzietniejszy, ile bardziej odpowiedzialny za swoje potomstwo.Corbis Człowiek powinien być nie tyle dzietniejszy, ile bardziej odpowiedzialny za swoje potomstwo.
Polityka

Wraz z ogłoszeniem świeżych danych GUS znów uderzono w Polsce w alarmowy dzwon. W 2009 r. urodziło się 419 tys. dzieci, w ubiegłym – 413 tys. Pod względem dzietności Polska zajmuje 209 miejsce na 223 kraje świata. W ciągu 20 lat liczba ludności naszego kraju – przewiduje Eurostat – zmniejszy się o 2 mln. W 2030 r. będzie nas więc 36 mln, a w 2060 r. już tylko 31 mln. Publicyści i badacze biją na alarm, że bez wzmożonej prokreacji rozleci się nasza gospodarka oraz tożsamość.

Od lat cała Europa jest pochłonięta problemem, który sprowadza się do pytania: czy osób płacących podatki na ubezpieczenia społeczne będzie w przyszłości wystarczająco dużo, by pokryć świadczenia emerytalno-rentowe? Mówiąc językiem demografów: czy da się przywrócić zastępowalność pokoleń? Obawa przed bankructwem skłania poszczególne państwa do szukania owych kluczy do przetrwania. Wiosną 2011 r. w Budapeszcie odbyła się debata specjalistów z różnych krajów europejskich. Jeśli jej słuchaczom nasunął się ostatecznie jakiś generalny wniosek, to taki, że skłonność do rodzenia dzieci jest bardzo trudna do przewidzenia i precyzyjnego sterowania, a wysiłek państwa nie musi przynieść oczekiwanego skutku. Rozwiązania, które działają w jednych krajach, w drugich są bezużyteczne. Czy wśród rozmaitych narzędzi można jednak znaleźć takie, które można by zastosować w Polsce?

Tacierzyński? Na razie nie

Skandynawia to wzór wzmagania dzietności. Najlepiej radzi sobie z tym Norwegia, gdzie atmosfera jest tak przyjazna prokreacji, że pary decydują się na dziecko, żeby przetrwać kryzys i czasowe problemy ze znalezieniem pracy. – Jako rodzice wciąż czują się ważni i potrzebni państwu – chwali swój rząd Trude Lappegard, badaczka z Norway Statistics w Oslo. Potężnemu wspomaganiu finansowemu młodych rodziców towarzyszy tam niezwykle silnie propagowana moda na nowe ojcostwo, czyli równouprawnienie obojga rodziców w obowiązkach wychowawczych. Ostatnio na urlopy tacierzyńskie udali się tam premier i dwaj ministrowie. Również w Szwecji miesiąc urlopu przysługuje ojcu dziecka. W ubiegłym roku skorzystała z niego połowa ojców. Z takich ojcowskich wychowawczych, uchwalonych już dwa lata temu, polscy ojcowie korzystają dość ostrożnie, choć ich liczba powolutku rośnie. Wciąż jednak uważa się, że ojciec na urlopie tacierzyńskim to zwykły obciach.

Żłobki? Niechętnie

Szwecja jest liderem wśród tych państw, które stawiają na szybki powrót matek do pracy. Kobiety po urodzeniu mają prawo do rocznego płatnego urlopu, który w dodatku jest elastyczny: można go przerwać, a potem wrócić. Oddanie dziecka do żłobka nie stanowi problemu. Prawie 70 proc. dzieci do 3 lat korzysta z tej formy opieki (w Polsce 2 proc.).

Czy w Polsce można przejąć bezpośrednio szwedzki model? Pomijając dojmujący brak żłobków, na przeszkodzie stoją konserwatywne normy społeczne. Niedawna debata nad tzw. ustawą żłobkową, która ostatecznie ma ułatwić zakładanie i prowadzenie różnych form opieki nad małymi dziećmi, dowiodła, że żłobka obawia się zarówno przywiązana do konserwatywnej wizji rodziny prawica, jak i proemancypacyjna lewica. Panuje zgodne przekonanie, że niemowlakiem powinna zajmować się matka, a jeśli nie może – najlepsza jest niania, nawet jeśli nie ma wychowawczych kwalifikacji.

Toteż trudno byłoby zastosować w Polsce rozwiązania francuskie, które uchodzą za niezwykle skuteczne. Francuzi przyjmują, że do zabawy w żłobku niemowlak jest gotowy już po 4 miesiącu życia. Tamtejsi psychologowie uważają nawet, że towarzystwo innych niemowlaków pomaga wcześniej rozpocząć szczęśliwsze życie społeczne. W Polsce takie przekonanie to herezja, zadziwiająco zgodnym zdaniem naszych psychologów dziecko do trzeciego roku życia powinno mieć jednego czułego opiekuna, najlepiej matkę. Normy społeczne nakładają na polskie kobiety wyzwania niemożliwe do spełnienia: powinny one rodzić, siedzieć w domu z dzieckiem i jednocześnie dokładać do domowego budżetu.

Pieniądze? Nie zawsze

Niemcy były dla nas przez długie lata niedościgłym wzorem, jeśli chodzi o finansowe zabezpieczenie młodych matek. Od lat 70. prowadzono tam politykę prokreacyjną zgodnie z przekonaniem – równie powszechnym tam, jak i u nas – że matka powinna siedzieć z dzieckiem w domu. Różnica: Niemcy uznali, że matce należy się za to pensja. Kobiety rezygnowały więc z zatrudnienia, bo system podatkowy był tak skonstruowany, że ich praca zawodowa, nawet na część etatu, stawała się dla rodziny nieopłacalna. Szybko dzietność zaczęła w Niemczech spadać, a sfrustrowane kobiety w ogóle przestały planować macierzyństwo. Prawie 30 proc. kobiet w okolicach 40 roku życia nie ma dzieci. Zachodzi duże prawdopodobieństwo, że już nigdy nie urodzą.

W 2007 r. Niemcy uelastycznili nieco politykę: skrócili urlopy, kobieta może łączyć pracę i wychowanie. Czekają na efekt. Martin Bujard z Instytutu Nauk Społecznych na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie zauważa jednak, że na przeszkodzie podniesieniu liczby urodzeń może stać brak koordynacji między pracą poszczególnych resortów. Za właściwą opiekę nad dzieckiem i rodziną odpowiada aż siedem departamentów w różnych ministerstwach, które nie dogadują się ze sobą. Co z tego, że kobieta może wrócić do pracy, skoro godzin otwarcia przedszkoli, żłobków czy świetlic szkolnych w żaden sposób nie da się pogodzić z godzinami pracy? W większości landów czynne są one zwykle do 12 lub 13 i wciąż jest problem z wydłużeniem tego czasu.

Rodzenie pozamałżeńskie? Nie wiadomo

W Czechach kobiety mogą liczyć na niskopłatny długi urlop macierzyński, ale zaledwie 5 proc. dzieci ma szansę dostać się do żłobka. Państwo obniża Czeszkom standardowy wiek emerytalny (65 lat) w zależności od liczby dzieci, które wychowały.

Nie to jednak odróżnia Czechy na tle Europy, lecz fakt, że znaczna liczba dzieci rodzi się poza małżeństwem. Ten trend obserwowany od kilkunastu lat przypisuje się ogólnemu rozluźnieniu modelu rodziny oraz zeświecczeniu tego państwa.

Ale wśród czeskich demografów wcale nie ma zgody, co to rozluźnienie znaczy dla dzietności. Jedni, np. prof. Jana Rytkowa z Uniwersytetu Karola w Pradze, ubolewają nad obecną strukturą związków: – Brak stabilności relacji nie sprzyja rodzeniu. Rozstanie to stres, szukanie nowego partnera zabiera cenny czas, więc rośnie zagrożenie, że kobieta nie zdąży mieć drugiego czy trzeciego dziecka. Z prof. Rytkową spiera się dr Tomas Sobotka z Uniwersytetu Wiedeńskiego: – Rozwód to szansa na nowy związek, a więc na nowe dziecko. Badania dowodzą, że tam gdzie mamy popularną kohabitację (Wielka Brytania, Skandynawia), dzietność jest największa w Europie. Także człowiek stanu wolnego może mieć stałego, kochającego partnera. W Czechach pary rodzą dzieci, a potem legalizują związek.

Imigranci? Zależy skąd

Wielka Brytania, podobnie jak Francja czy Stany Zjednoczone, może się spodziewać przyrostu ludności. Według prognoz do 2060 r. liczba mieszkańców Wysp wzrośnie z obecnych 61 do 76 mln. Kłopoty demograficzne rozwiązują tam kobiety urodzone poza Wielką Brytanią, zwłaszcza Polki i Pakistanki (ich średnia dzietność, ok. 2,4, przekracza średnią brytyjską). Polki chwalą brytyjską opiekę zdrowotną, głównie porodową, i pomoc państwa dla rodzin z dziećmi: darmowe leki, dofinansowanie żywności, becikowe 500 funtów, sześć tygodni pełnopłatnego urlopu macierzyńskiego i kolejne 33 tygodnie płatne częściowo. Dalsza pomoc zależy od statusu rodziny: korzystają biedniejsi, bardzo często imigranci na dorobku.

Okazuje się jednak, że to nie dzieci Polek będą budować brytyjską ekonomię. Tak przynajmniej przewiduje prof. Jane Falkingham z Uniwersytetu Southampton, szefowa Centrum Zmian Populacji. Według badań jej zespołu polskie dzieci mieszkają na Wyspach do chwili osiągnięcia wieku szkolnego. Potem wyjeżdżają. Dlaczego tak się dzieje? – W szkołach państwowych w Wielkiej Brytanii jest znacznie niższy poziom niż w Polsce – mówi prof. Falkingham. – Rodziców nie stać na szkoły prywatne, więc z dbałości o swoje dzieci wracają do domu.

Wielka Brytania zmaga się też z wysypem nastoletnich matek i kobiet, których kolejne dzieci mają innych ojców. Te zjawiska nakładają się na siebie i kumulują w najuboższej części społeczeństwa. Także wśród imigrantów, zwłaszcza kolorowych. Amerykańscy naukowcy już w połowie lat 60. odkryli, że istnieje ścisły związek między częstą zmianą partnerów a stresem, poczuciem bezpieczeństwa i wynikami szkolnymi kolejnych dzieci. Te dzieci zwykle powtarzają życiowy wzór swojej wielorodziny. Są słabiej wykształcone, jako nastolatki wchodzą w konflikt z prawem, częściej piją i ćpają. I korzystają z pomocy państwa.

Kiedy więc jedni badacze cieszą się, że kolejny partner kobiety to szansa na dziecko, które scementuje związek, inni się obawiają, że państwo nie udźwignie obowiązku opieki i wykształcenia dzieci urodzonych w środowiskach oczekujących wsparcia społecznego. Gerda Nyer ze Szwecji ujmuje to dobitnie: „Kraje, w których mamy większą niż przeciętnie populację młodych, niewykształconych i bezrobotnych mężczyzn, są znacznie częściej narażone na bunt, wewnętrzne konflikty, akty terroryzmu i przestępczość”.

W Polsce ewentualną dyskusję nad tym, by wspomóc dzietność imigrantów, już można chyba z góry sobie wyobrazić. Tomasz Terlikowski z „Frondy” pisze: „To islam ma w tej chwili moc, by zdobywać świat. A nam w Europie odechciało się nawet robić dzieci. I to jest główny powód, dla którego przegramy. Pokona nas (...) płodność islamskich kobiet i moc seksualna islamskich mężczyzn”. Jeśli chodzi o polskie kobiety, to zwolennicy czystości rasowej i narodowej mogą mieć kłopot. Tłumaczy dr Michał Garapich, socjolog z uniwersytetu w Roehampton: – Na Wyspach mamy do czynienia z potężną falą konwersji na islam. Religię zmieniają przede wszystkim Polki, które chcą poślubić muzułmańskiego małżonka. To główny powód konwersji w tym kraju.

Katastrofa? Niekoniecznie

Gdyby demografka z warszawskiej SGH dr Anna Matysiak złapała złotą rybkę i za pomocą trzech życzeń chciała wzmóc dzietność Polek (w Polsce), poprosiłaby:
po pierwsze – o to, żeby młodzi ludzie mieli łatwiejszy start na rynku pracy (Polska próbuje to zmieniać, ale bezrobocie młodych wciąż jest wysokie);
po drugie – żeby mogli łatwiej kupić pierwsze mieszkanie (Szwecja przyznaje subsydia dla młodych na spłatę kredytu, Polska jest jeszcze za biedna);
po trzecie – żeby kobiety wiedziały, że mogą wrócić do pracy i miały zaplecze w postaci żłobka i przedszkola (budowa infrastruktury trwa, jesteśmy w ogonie Europy).

Czy cudowne jednoczesne spełnienie tych życzeń poprawiłoby jednak na pewno naszą pozycję w demograficznych statystykach? W krajach zachodnich widać coraz wyraźniej, że rodzinne decyzje wymykają się państwowemu planowaniu. Zmienia się bowiem w sposób nieprzewidywalny struktura społeczeństw, modele rodziny, relacje między partnerami. Za to coraz częściej – również wśród demografów – przebija się pogląd, że spadek liczby ludności nie musi być katastrofą. Że w gruncie rzeczy problemem poważniejszym jest przeludnienie. Prof. Andrzej Jajszczyk z AGH w Krakowie uważa, że przy 10-proc. bezrobociu narzekanie na brak rąk do pracy wydaje się niestosowne, a kluczem do dobrobytu jest edukacja i innowacyjność. Człowiek powinien być nie tyle dzietniejszy, ile bardziej odpowiedzialny za swoje potomstwo.

Gerda Nyer z Uniwersytetu Sztokholmskiego podzieliłaby zapewne zastrzeżenia prof. Jajszczyka. Uważa bowiem, że sprawa dzietności jest demonizowana we współczesnej Europie, stała się fetyszem. A Tomas Sobotka pisze w „Guardianie”: „Od końca XIX w., gdy w większości państw europejskich zaczęto odnotowywać spadek liczby urodzeń, niektórzy demografowie i dawno zapomniani futurolodzy przepowiadali nieuchronny upadek Europy i zachodniej cywilizacji. To jednak nie liczba ludności, ale dobrobyt i postęp technologiczny sprawiają, że jedne kraje są potężniejsze od innych. Ośmiomilionowa Szwajcaria jest znacznie ważniejsza w świecie niż Bangladesz z dwudziestokrotnie liczniejszą populacją”.

Zdaniem Gerdy Nyer fakt, że dziś państwa europejskie chcą większego równouprawnienia tylko po to, żeby kobieta zaczęła rodzić, jest upokarzający i niestosowny w kontekście 200-letniej walki kobiet o emancypację. Znów sprowadza kobiety do roli, z jakiej pragnęły się wyzwolić.

Polityka 26.2011 (2813) z dnia 20.06.2011; Kraj; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Urodzić szczęście i dobrobyt"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną