To, że Wrocław kulturą stoi, wiadomo nie od dziś. Świetne festiwale (m.in. Wratislavia Cantans, Era Nowe Horyzony, WRO), dobrze i ciekawie działające instytucje kultury (m.in. 13 teatrów i 6 muzeów), wyrobiona publiczność, wielkie tradycje awangardowe. Ale w wyścigu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury do faworytów nie należał. Mówiło się o wielkiej sile przebicia Warszawy, o Lublinie, jako „czarnym koniu”, o oryginalnych programach Gdańska i Katowic. Tymczasem Wrocław, który zbudował swój program w oparciu o dwa hasła „Metamorfozy kultur” oraz „Przestrzenie dla piękna” okazał się najbardziej przekonujący dla międzynarodowego jury. Aplikacja konkursowa była rzeczywiście perfekcyjna i przypominająca rozprawę doktorską – można było odnieść wrażenie, iż pisała ją połowa pracowników naukowych tamtejszego Uniwersytetu.
Ów wysoki poziom teorii zamiast przeszkodą, okazał się atutem. Nie siedziałem w jury, tym bardziej nie podsłuchiwałem obraz i nie wiem, jakie okoliczności ostatecznie zadecydowały. Być może precyzyjny plan obchodów, a być może okoliczności mniej wymierne, choć ważne - jak bogata historia miasta, atmosfera miejsca czy otwartość na śmiałe, niekonwencjonalne pomysły. A może i atuty geograficzne, jak bliskość i dobre połączenia z Europą. A zapewne wszystko po trochu.
Trochę żal mi Katowic, którym kibicowałem, za to cieszę się, że poległa w tej rywalizacji zbyt pewna siebie Warszawa. Trzeba uczciwie przyznać, że wybór nie jest dyskusyjny. Miasto - które jako jedyne w kraju swym najbardziej zasłużonym twórcom ofiarowuje mieszkania - nie może być pomyłką. Wrocław posiada odpowiednią bazę i kadry, by wchłonąć ogromną liczbę imprez (i turystów), odpowiedzialnego prezydenta i dużą energię społeczną.
Już we wrześniu odbędzie się pierwsza próba generalna – Europejski Kongres Kultury. Za rok – druga próba generalna, czyli Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Oj, nie będą się Wrocławianie nudzili przez najbliższe lata! Gratulacje.