Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Polityka wzruszeń

Sterujemy wzruszeniami!

Prawicowi publicyści Bronisław Wildstein i Piotr Semka - pogaduszka Prawicowi publicyści Bronisław Wildstein i Piotr Semka - pogaduszka Jacek Waszkiewicz / Reporter
Prawicowi politycy i publicyści coraz częściej mówią o konserwatywnej wrażliwości, która ich zdaniem jest rugowana z życia publicznego. Zastanowiłem się, na czym ona polega.
Jan Hartman – profesor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ.Paweł Ulatowski/Polityka Jan Hartman – profesor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ.
„Naród żył kiedyś po swojemu, a dziś musi się wzruszać, gdy mu każą. Umieją o to zadbać politycy”.Mirosław Gryń/Polityka „Naród żył kiedyś po swojemu, a dziś musi się wzruszać, gdy mu każą. Umieją o to zadbać politycy”.

Jadę przez zasobne małopolskie wsie. W jednej z nich szpaler ustrojonych krzyży przy szosie, pracowicie, setkami, stawianych przez strażaków. Może biskup przyjedzie? Prawie trafiłem. Transparent obwieszcza „Witamy Księdza Prymicjanta”. Kawałek dalej dom z powitalną bramą: „Witaj Synu-Kapłanie”. W radiu jedyna stacja, którą da się tu złapać, ostrzega: pewne sekty chcą naszego zboża, naszej ziemi i fabryk. Jadę. Piękny kraj wokół. Inna wieś, betonowy przystanek autobusowy, a na ścianie larum: „Polsko! Żydy Cię oblazły!”. Serce mi bije – a to Polska właśnie!

Wyobraźnia ludu pełna jest demonów. Z demonami walczą herosi. Dobro zwycięża. Żaden miejski klerk nie poczuje tej świętości, tej bojaźni ani tej uciechy, którą od tysiącleci zna człowiek prosty. W zamian pozostaje mu romantyczna ludomania i polityczny estetyzm. Naród, wiara, godne życie – dostarczają wzruszeń, jak różaniec, serial na Dwójce i pieśń „za rok, za dzień, za chwilę…”. I kremówka, i „spieszmy się kochać ludzi”.

Naród żył kiedyś po swojemu, a dziś musi się wzruszać, gdy mu każą. Umieją o to zadbać politycy. I to nie od dziś. Budzenie ludów i upajanie ich nektarem słów od niepamiętnych czasów było rzemiosłem władzy, a zwłaszcza do tej władzy pretendentów. Służ i walcz za króla, a w zamian dostąpisz udziału w misterium wzniosłości i chwały. Komu odebrano klechdę, a nie dano wykształcenia, temu nie sposób oprzeć się takiej wzruszającej propozycji. Wszak nie samym chlebem człowiek żyje.

Sztuka czarowania mas jest kunsztem pradawnym. Wirtuoz polityki zawsze potrafił wzniecić gniew i dumę, grozę lub błogostan, wedle potrzeby. Ważne, by wierzył w to, co robi. Wtedy się udawało. A na polityka z podziwem patrzył filozof i pod dyktando swego podziwu tworzył teorię polityki. Oczywiście odpowiednio egzaltowaną. Egzaltowany styl myślenia o polityce sięga w swej historii aż do greckiej demokracji, kiedy to polityk bardziej niż kiedykolwiek wcześniej musiał być retorem zdolnym porwać za sobą tłum. Dawał mu poczucie wspólnoty i mocy, wyznaczał cel i umiał sprawić, by miłość własną przelał na niego jako swego reprezentanta i przywódcę. Przy okazji ów charyzmatyczny mąż wzruszał się sam, co czyniło go tym bardziej wiarygodnym. Władczy Perykles swój autorytet opierał na ideach, uczuciach i wymowie, nie zaś wyłącznie na bogactwie i sile, których zresztą wcale mu nie brakowało.

Wbrew popularnemu w filozofii politycznej poglądowi nie ma dramatycznej rozbieżności pomiędzy ideami kształtującymi politykę w czasach dawnych i nowych, oddzielanych od siebie symboliczną cezurą Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Można wręcz pokusić się o stworzenie katalogu politycznych topoi, a więc idei, symboli i uczuć, które od starożytności stanowiły figury i pionki politycznej gry. Gry słów, działań i uczuć, toczonej z dobrą wolą albo i złą, lecz najczęściej z taką i taką pospołu.

„Topologia polityki” byłaby dość rozwlekła, ale jej główne punkty można wymienić bez trudu. Oto one:

• jesteśmy wspólnotą (narodem, ludem, cywilizacją, Kościołem),

• nasza wiara jest święta, a bóstwo nad nami czuwa,

• nasze obyczaje są cywilizacją jako taką (wokół nas – barbaria),

• jesteśmy wyjątkowi – mamy misję pośród narodów,

• jesteśmy silni i niepokonani (naprawdę lub tylko moralnie),

• byliśmy krzywdzeni i o cierpieniach tych nie zapomnimy,

• jesteśmy u siebie: obronimy swą ziemię i swoje bogactwa,

• musimy być godni naszych wielkich przodków,

• odwieczni wrogowie na nas czyhają,

• czeka nas wielka przyszłość po pokonaniu zdrady,

• państwo czyni z motłochu wspólnotę obywatelską,

• władza musi być silna i sprawiedliwa (jak dobry ojciec),

• bogaczom trzeba patrzeć na ręce.

Każda z tych idei to paroksyzm uczuć dumy i czystości, to uświęcenie i uniesienie. W mowach mężów stanu i pospolitych demagogów, w głowach przywódców, myślicieli i zwykłych ludzi wszystkich epok i kontynentów te właśnie idee oraz związane z nimi wzruszenia wypełniały i nadal wypełniać będą tę przedziwną przestrzeń zwaną polityką. A że codzienność politycznego działania pozostaje w bardzo napiętych stosunkach z ideałami i namiętnościami polityki, tym bardziej wydaje się konieczne ich nieustanne przypominanie.

Zdrajcy są zawsze

Tak właśnie działa retoryczne perpetuum mobile polityki: zawsze jest źle, zawsze jest kryzys, zawsze są zdrajcy, więc tym bardziej wciąż na nowo odprawiać trzeba rytuały politycznej dumy i wraz z kapłanami składać ofiary za uwolnienie ojczyzny od zaprzańców, wichrzycieli, rozpustników, ognia i wody. Ten, kto odprawia rytuał, i ten, czyj głos budzi czyste i wzniosłe uczucia, ten właśnie ucieleśnia ducha narodu i otrzymuje od ludu koronę. Bo źródłem legalnej władzy z woli ludu jest nieodmiennie wiec, czyli zgromadzenie ludowe, na którym plemię obiera sobie wodza, a kapłan potwierdza, że taka jest właśnie wola bóstw i przodków. Zmieniają się formy, ale władza symboliczna i prawna wciąż rodzi się na wiecu. Władza realna zaś niezmiennie wywodzi się z bogactwa. Łączyć obie – oto największe marzenie i największy grzech polityki.

Polityka ześrodkowana na tożsamości, ciągłości i godności, a więc na wspólnocie, której ekspresją jest państwo – jego konstytucja, symbole, tradycje i przywódcy – to republikanizm w źródłowym, pochodzącym od greckich myślicieli znaczeniu tego słowa. Potem przybierał różne konteksty, bywał sprzeciwem wobec monarchii, ale też konserwatywną odpowiedzią na nowe ideologiczne nurty.

Ale bardzo rzadko się zdarzało, żeby ktoś politycznie znaczący kwestionował republikańską topologię polityki. Również w codziennym życiu politycznym obracamy się niezmiennie pośród tych samych politycznych idei, słów i wzruszeń, z czasem coraz bardziej rytualnych i tandetnych, a ożywających z nową siłą autentyczności tylko w okresach rewolucji i przełomów. Dlatego właśnie każdy pretendent do władzy kryguje się na małego rewolucjonistę, a przynajmniej „reformatora”.

Tak naprawdę w polityce wszystko jest „państwowościowe”, czyli republikańskie. Gdyby nie anarchiści i libertarianie, polityczność można by po prostu zrównać z republikanizmem. I tak myli się, kto sądzi, że tradycja liberalna jest antyrepublikańska. Podkreślanie indywidualnej wolności bynajmniej nie stoi w sprzeczności z afirmacją państwa, bo główna idea liberalna dotyczy właśnie dobrego i silnego etycznie państwa, głosząc, że państwo ma moralny obowiązek strzec obywateli przed naturalnym dla władzy dążeniem do arbitralnego ingerowania w ich życie.

Również słowa konserwatyzm używa się często niefrasobliwie, niemalże jako synonimu republikanizmu. O ojczyźnie, wspólnocie i chwale, o tradycji, ale także o świętych i nienaruszalnych prawach konstytucyjnych mówią republikanie wszelkiej maści – od liberałów i demokratów po nacjonalistów kochających wolność, jakkolwiek tylko własną. Mało jest nierepublikanów, więc nic dziwnego, że nie są nimi również konserwatyści. Nie wyróżnia ich bynajmniej to, że dużo mówią o patriotyzmie i silnym państwie (któż by w polityce o tym nie mówił!), lecz myślenie o współczesności przez pryzmat doświadczenia historycznego. Konserwatyści myślą historią i wciąż ją przeżywają. Wiedzą, jak bywało i co może się powtórzyć. Nie należy ich jednak mylić z byle demagogiem wyciskającym tandetne łzy z oszalałej od uniesień gawiedzi. Podobnie jak z reakcjonistami, których z nadmiaru uprzejmości nazywamy czasem tradycjonalistami. To tacy, którzy domagają się autorytarnych rządów, podobnych do tych, jakie bywały w dawnych wiekach, od wszelkiej maści innowierców i odstępców żądając kornego posłuszeństwa, za które w nagrodę mogą być wielkodusznie tolerowani.

Pieśń wolności

W polityce liczy się nie tyle myśl – ta bowiem jest ograniczona przez wąski zasób definiujących wszelką polityczność kategorii – lecz styl oraz kultura.

A więc politycy różnią się stylem i kulturą. Nad ideami panować nie mogą, bo te są jak splątane sznurki – pociągasz za jeden, a wyciągasz wszystkie naraz. Z tym samym arsenałem archaicznych toposów polityk może robić rzeczy dobre bądź złe. Może być cyniczny i pyszny albo racjonalny i przyzwoity. Może używać republikańskiej frazeologii i „zarządzać wzruszeniami” w sposób inteligentny i odpowiedzialny, lecz może też upajać naród i siebie samego pychą oraz nienawiścią. Jeśli dziś w Polsce cyniczni demagodzy harcują w najlepsze, bez skrupułów stosując retorykę gniewu, pogardy i oszczerstw, wzniecając wśród ludu polityczno- religijną egzaltację, naszą rzeczą, jako ludzi odpowiedzialnych, staje się odkryć przed oświeconymi warstwami społeczeństwa wzniosłość tych ideałów polityki, a więc tych ideałów republikańskich, które stały się fundamentem wolnego świata. Mamy prawo i obowiązek na tej samej lirze zagrać naszą, o ileż piękniejszą pieśń. My też mamy prawo do polityki wzruszeń. Jeśli nie przyjmiemy wyzwania, demagodzy będą kpić, żeśmy bezideowe mydłki.

W naszej pieśni będzie mowa o obywatelu, który ufa swemu państwu, bo wie, że i ono szanuje jego, respektując prawo każdego człowieka do własnych wyborów i dyskrecji co do spraw osobistych. Takie państwo nie wtrąca się w życie prywatne obywateli, a za to własnych funkcjonariuszy pilnuje, by nie nadużyli władzy do narzucania im stylu życia, który wyborcza większość uznaje za najlepszy.

Etyczna Polska przyszłości z największą powagą traktować będzie konstytucję i konstytucją gwarantowane swobody. Nie pozwoli sobie na to, by którejś grupie obywateli, a zwłaszcza już potężnej większości, dać odczuć, że jest w Polsce bardziej u siebie niż inni – że państwo to bardziej do niej niż do pozostałych współobywateli należy. Polska będzie krajem wolnych ludzi, którzy ograniczenia swej wolności napotkają wtedy tylko, gdy zechcą z niej skorzystać dla krzywdzenia i niewolenia innych. W sprawach zaś, co do których publicznej zgody nie ma i być nie może – w kwestiach ogólnego światopoglądu, wiary i niewiary, dylematów sumienia – wolna i odpowiedzialna Polska zachowywać będzie roztropną powściągliwość, jak to jej konstytucja i dziś nakazuje.

Będzie to kraj wszystkich mieszkańców, sprawiedliwa, dumna ze swej różnorodności wspólnota, kierująca się jasnymi i jednakimi dla wszystkich regułami. Rządy prawa, jawność życia publicznego i widoczne starania władz, by zachować bezstronność, niezbędną do praktykowania równości i do ochrony autonomii jednostki, sprawią, że w miejsce nieufności – dzielącej społeczeństwo oraz oddzielającej je od rządu – pojawi się społeczne zaufanie. Różniąc się w naszych przekonaniach i obyczajach, wszyscy będziemy zgodni, że państwo nie powinno stawać po żadnej ze stron, i to nawet tylko symbolicznie. Silne zaufaniem społeczeństwo stanie się otwarte na świat, ciekawe odmienności i gościnne. Nie zniknie z niego obłuda, niesprawiedliwość, głupota ani przemoc, lecz to nie one będą w nim miały ostatnie słowo. Oto jest nasze wzruszenie.

 

Jan Hartman – profesor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ. Laureat nagrody Grand Press 2009 w kategorii publicystyka.

Polityka 27.2011 (2814) z dnia 28.06.2011; Ogląd i pogląd; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Polityka wzruszeń"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną