Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Litwo, ojczyzno nie moja

Litwa bez polskich znaków

Dla Polski Litwa to bliski kraj, z którym łączą nas wieki wspólnej historii, bohaterowie literaccy, obecna wspólnota europejskich interesów i polityka obronna w NATO. Dla Polski Litwa to bliski kraj, z którym łączą nas wieki wspólnej historii, bohaterowie literaccy, obecna wspólnota europejskich interesów i polityka obronna w NATO. Valdemar Doveiko / Forum
W Wilnie ma powstać ulica Kačinskio. Porządek w nazwiskach musi być, bez wyjątku dla zmarłego polskiego prezydenta.
Z badań wynika, że Polacy są jedną z najbardziej nielubianych nacji (nieufność wobec nas wskazuje ok. 80 proc. respondentów).Andrzej Sidor/Forum Z badań wynika, że Polacy są jedną z najbardziej nielubianych nacji (nieufność wobec nas wskazuje ok. 80 proc. respondentów).

Jurgis Jurkevičius tłumaczy dziennikarzom, że jako pełnomocnik rządu na okręg wileński jest po to, by pilnować porządku. Porządek zaś nakazuje, by nie zaśmiecać przestrzeni publicznej polskimi literami typu: „W”, „Ł”, „Ż”, które nie występują w alfabecie litewskim. Dlatego Jurkevičius w najgorszym pod tym względem rejonie wileńskim ma pełne ręce roboty, ale też dużo sukcesów. To właśnie on wytropił, że aż w 8 podwileńskich miejscowościach, zamieszkiwanych przez mniejszość etniczną, wiszą dwujęzyczne tabliczki z nazwami ulic, co jest niezgodne z ustawą o języku państwowym.

Pordzewiałe tablice

Edyta Maksymowicz, dziennikarka z Wilna, mówi, że stosunki Polaków z litewską administracją nigdy nie były dobre, a zaostrzają się zwykle, gdy do władzy dochodzi narodowa prawica. Od trzech lat Litwą rządzą konserwatyści i mniej więcej od tego czasu toczy się spór o polskie tabliczki.

W Ejszyszkach sprawę tę uregulowano ponad 20 lat temu. Gdy rozsypywał się Związek Radziecki, powieszono trójjęzyczne tablice: rosyjsko-litewsko-polskie. Choć pordzewiały, wiszą jeszcze na kilku drewnianych chałupach. Wraz z odzyskaniem niepodległości przez Litwę zamieniono tablice na dwujęzyczne, litewsko-polskie.

Trzy lata temu rządowej administracji dwujęzyczne napisy zaczęły przeszkadzać. Do akcji wkroczył Jurkevičius i zażądał od samorządów, w których są głównie Polacy, by usunęły tabliczki.

Gdy Jurkevičius nic nie wskórał, z odsieczą przyszła inspekcja języka państwowego – skrzyżowanie cenzury z językowym sanepidem. Inspektorzy IJP tropią lingwistyczne zarazki, rozsiewane przez mniejszości na całej Litwie. Szczególnie dotyczy to cudzoziemskich imion, nazwisk, szyldów i reklam sklepowych. Inspekcja karze grzywną za każdy przejaw niesubordynacji językowej.

Od trzech lat językoznawcy z Wilna próbują złamać Bolesława Daszkiewicza, szefa lokalnej administracji w rejonie solecznickim. – Wszystkie nazwy ulic muszą być pisane po litewsku – tłumaczył „Kurierowi Wileńskiemu” dyrektor Arūnas Dambrauskas z inspekcji języka państwowego. – Nie rozumiem, dlaczego powstaje tu problem i dlaczego ktoś nie chce się dostosować.

Więc Dambrauskas systematycznie wysyła pod Soleczniki inspektorów, którzy tropiąc przestępstwa językowe, karzą wciąż tę samą osobę – Daszkiewicza, który tłumaczy, że nie ma żadnego wpływu, kto i jakie tabliczki wywiesza na prywatnych domach. A im więcej kar spada na Daszkiewicza, tym więcej tabliczek Polacy wywieszają, czym jeszcze bardziej rozwścieczają inspektorów.

Że nie zawsze tak było, pamięta Czesław Okińczyc, wileński prawnik, założyciel Związku Polaków na Litwie i doradca do spraw mniejszości dwóch prezydentów (Adamkusa i Paksasa) oraz obecnego premiera Andriusa Kubiliusa. Okińczyc był jednym z czterech polskich posłów, którzy w 1990 r. opowiedzieli się za niepodległością Litwy. A gdy rok później radzieckie czołgi próbowały przywrócić porządek, mając pełnomocnictwa marszałka Sejmu, pojechał zabiegać o wolność w krajach Europy Środkowej. Gdyby zwyciężyli Rosjanie, miał przygotować grunt na przyjęcie rządu na uchodźstwie.

Argument zawsze jest ten sam – tłumaczy Okińczyc – że tu jest Litwa i litewski jest językiem państwowym. Jak się to komuś nie podoba, może wyjechać do Polski. – Tego nie mówi ulica, ale elita – moi koledzy – profesorowie i politycy. Wszystko ze strachu, że istnieją zakusy polonizacji tych terenów.

Polacy są przecież największą mniejszością zamieszkującą Litwę, stanowią ok. 7 proc. populacji kraju, a Litwinów z roku na rok ubywa (szacuje się, że z 3,7 mln obywateli, po otwarciu unijnych granic, wyjechało za pracą ok. 1 mln).

Dla Polski Litwa to bliski kraj, z którym łączą nas wieki wspólnej historii, bohaterowie literaccy, obecna wspólnota europejskich interesów i polityka obronna w NATO. Dla Litwinów jesteśmy głównie agresorami i okupantami, dybiącymi, by połknąć Wileńszczyznę lub co najmniej ją spolonizować. Przez wieki, wchłaniając i wykorzystując tutejsze dziedzictwo, staliśmy się europejskim mocarstwem. Jeśli Polska pretenduje dziś do roli europejskiego lidera, zawdzięcza to Litwie.

Tak właśnie uważa lider narodowców Gintar Songaila, wileński odpowiednik Romana Giertycha. Songaila twierdzi, że współczesna Polska nie pogodziła się z litewskim odrodzeniem narodowym i tylko czeka, aż Litwa odrzuci swoją historię i tradycję narodową. Dziś tak jak przed wiekami toczy się walka o dominację języka. Wygra ten, kto narzuci swój język przeciwnikowi. Songaila twierdzi, że odrzucenie litewskiej etnolingwistyki jest zasłoną dymną, skrywającą projekty dominacji Polski.

Aby do tej dominacji nigdy nie doszło, pilnuje właśnie inspekcja języka państwowego. Według patriotycznego litewsko-lingwistycznego klucza ma powstać w Wilnie ulica Kačinskio, przeciwko czemu protestuje polska ambasada, tłumacząc, jak trudno będzie się domyślić, że chodzi o hołd złożony Lechowi Kaczyńskiemu.

Próbę walki o swoje polskie nazwisko podjął kilka lat temu prawnik Łukasz Wardyn, pozbawiony przez litewskie prawodawstwo litery „W” w nazwisku. Ale już w przypadku Swedbanku – największej instytucji finansowej na Litwie – te same władze poszły na ustępstwa. Podobnie niekonsekwentnie postępują inspektorzy językowi z właścicielami publicznych toalet, nadużywających zakazanej litery „W”. Nikt im nie każe wymieniać tabliczek na VC.

– Kiedyś tę nadmierną drażliwość tłumaczyliśmy sobie młodą państwowością – mówi Okińczyc. – Myślałem, że wystarczy kilkanaście lat, by naród poczuł się bezpiecznie. Bez przeszkód mogą dziś rozwijać język, kulturę, biznes, a uprzedzenia pozostały. Niestety, szybko się to nie zmieni, bo za językiem Litwini stoją murem, niezależnie od wyznawanych poglądów politycznych.

Obietnice na wyrost

Przez lata zdawało się, że jesteśmy strategicznym partnerem, a stosunki z Litwą były wzorcowe. Polska dyplomacja wspierała Bałtów w przystąpieniu do NATO, oferowała pomoc wojskową i wspólny most energetyczny. Choć już na początku, w latach 90., prezydent Vytautas Landsbergis twierdził, że droga Litwy do Europy wcale nie wiedzie przez Polskę, tylko przez Skandynawię. Dziś ten scenariusz jest właśnie realizowany.

W 1994 r. Polska podpisała z Litwą traktat o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy, gdzie zapewniono polskiej mniejszości pełnię praw. Z tym że sprawa pisowni nazwisk miała zostać uregulowana osobną umową.

– My wypełniliśmy wszystkie postanowienia traktatu, a Litwini nie, przeciągając sprawę umowy w nieskończoność – mówi jeden z urzędników MSZ.

Gdy negocjacje wciąż trwały, litewski sąd konstytucyjny w 1999 r. wydał orzeczenie, że nazwiska można zapisywać wyłącznie po litewsku. Trzy lata później premier Litwy Algirdas Brazauskas odmówił podpisania kolejnej umowy, obiecując, że sprawa zostanie uregulowana wewnętrznymi przepisami. Od tamtej pory wszystkie projekty grzęzną jednak w parlamencie, a Wilno sugeruje, że składane wcześniej obietnice były na wyrost.

– Przez te wszystkie lata politycy litewscy w czasie dwustronnych spotkań cały czas obiecywali załatwienie sprawy, a my braliśmy to za dobrą monetę – mówi urzędnik MSZ. – Często powracał w tych rozmowach jeden temat: że nie istnieje problem Polaków na Litwie, bo to przecież są faktycznie spolonizowani Litwini.

Do tego Litwa nie ma ustawy o mniejszościach narodowych, bo ta uchwalona w 1989 r. przestała obowiązywać rok temu, a nowej parlament nie przyjął.

Pisownia nazwisk to niejedyny zgrzyt. Od 20 lat toczy się walka o ziemię. Dzięki polityce państwowej udało się rozproszyć zwarte skupiska Polaków pod Wilnem. Osiągnięto to dzięki ustawie reprywatyzacyjnej, która zakładała, że były właściciel ziemi może ją odzyskać w dowolnym miejscu. Przepis ten doprowadził do korupcji na wielką skalę. Za łapówki najdroższe podwileńskie grunty, zamiast do prawowitych właścicieli, czyli Polaków, trafiły do Litwinów z głębi kraju.

Ostatnim punktem spornym jest szkolnictwo. Do niedawna polskim szkołom na Litwie mogła zazdrościć Polonia z całego świata. Było ich 120 i wpleciono je w litewski system oświatowy. Wszystkie lekcje prowadzono w języku polskim. Litewscy nacjonaliści przeforsowali jednak ustawę, dzięki której w szkołach mniejszości narodowych historia, geografia i wychowanie obywatelskie będą wkrótce wykładane w języku litewskim. Ujednolicono także egzamin maturalny z języka litewskiego. Ustawa zakłada też przyłączanie klas polskich do litewskich.

Dlaczego to tak ważne, wyjaśnia pochodzący z Niemenczyna Artur Ludkowski, były wicemer Wilna i dyrektor domu kultury polskiej w Wilnie: – My nie czujemy się ludnością napływową, bo byliśmy tu zawsze. Pierwszy Litwin pojawił się w Niemenczynie dopiero w 1967 r., bo ożenił się z polską lekarką.

Polacy, którzy uznali nową ustawę za próbę lituanizacji, zebrali ponad 60 tys. podpisów pod protestem. Z Warszawy pohukiwało też polskie MSZ, bezskutecznie wysyłając do Wilna noty protestacyjne.

Stosunki są na tyle napięte, że Polska zignorowała w styczniu zaproszenie na hucznie obchodzoną na Litwie 20 rocznicę odzyskania niepodległości. Na tę uroczystość nie pojechał żaden znaczący polityk z Warszawy. Minister Radosław Sikorski, który kilkanaście dni temu odwiedził Wilno, mówił o cierpliwym oczekiwaniu na zmianę polityki wobec polskiej mniejszości. Zamiast obietnic, oczekuje konkretów.

Jednak do przyszłorocznych wyborów nie ma co liczyć, by któryś z drażliwych problemów został załatwiony.

Antypolskie nastroje

Z sondażu dziennika „Lietuvos Rytas” wynika, że aż 63 proc. Litwinów opowiada się za jak najszybszym usunięciem polskich tablic informacyjnych na Wileńszczyźnie. Natomiast z ankiet internetowych, prowadzonych przez gazetę, można się dowiedzieć, że połowa czytelników w ogóle zamknęłaby polskie szkoły, by zademonstrować, że Wileńszczyzna jest częścią Litwy. Jeszcze więcej jest przeciwników pisania nazwisk po polsku. Tylko co dziesiąty respondent by się na to zgodził. Z badań wynika, że Polacy są jedną z najbardziej nielubianych nacji (nieufność wobec nas wskazuje ok. 80 proc. respondentów).

Tematy polskie budzą niebywałe emocje. Widać to na największym portalu delfi.lt, gdzie internauci komentują bieżące wydarzenia. W ciągu kilku godzin sprawy polskie zbierają zwykle ponad tysiąc postów, 10 razy więcej niż pozostałe. Ostatnio delfi.lt poinformował, że Związek Polaków chciałby upamiętnić rocznicę próby odbicia Wilna przez AK z rąk faszystów i pod tekstem od razu się zagotowało:

„Miejscowi Polacy chcą upamiętnić honor morderców. Zaraz zażądają podziału Litwy i autonomii Kraju Wileńskiego” (Lučis); „Litwie grozi większe niebezpieczeństwo ze strony Polski niż Rosji” (svarbus klausimas); „Litwa musi ogłosić świętem dzień, w którym wymordowano Polaczków w Katyniu” (sat); „Świętować próbę zajęcia litewskiego terytorium? Po takiej deklaracji chce się tylko wziąć do ręki kałasznikowa”.

– Obwinia się nas o wszystko co najgorsze – mówi Maksymowicz. – Z litewskich gazet dowiaduję się, że chcemy autonomii dla Wileńszczyzny i już nawet zaczęliśmy zbierać podpisy. Tego boi się przecież każdy Litwin.

Sytuacja pogorszyła się jeszcze po lutowych wyborach samorządowych, w których Akcja Wyborcza Polaków na Litwie odniosła sukces, dający partii piąty wynik w kraju. Media jeszcze częściej wykorzystują obecne od wielu lat antypolskie nastroje. – Tak podsyca się strach – mówi Edyta Maksymowicz i dodaje, że spór, który toczył się przed laty na szczytach władzy, wypełza na ulicę. – Coraz częściej stawia się mnie przed wyborem: albo się podporządkuję, albo mogę sobie wyjechać. A ja przecież jestem stąd.

Polityka 31.2011 (2818) z dnia 26.07.2011; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Litwo, ojczyzno nie moja"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną