Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Bąk Polski

Gadżet promujący polską prezydencję i jego twórcy

Bączki wymyśliła para studentów warszawskiej ASP, Monika Wilczyńska i Krzysiek Smaga. Bączki wymyśliła para studentów warszawskiej ASP, Monika Wilczyńska i Krzysiek Smaga. Leszek Zych / Polityka
Produkcja bączka, gadżetu promującego polską prezydencję, była pierwszą dorosłą pracą domową Moniki i Krzyśka, twórców bąka. I lekcją o Polsce.
Według feministek bączki są szowinistyczne. Przedstawiają wizerunek kobiety, którą mężczyzna może chwycić za kark i zakręcićLeszek Zych/Polityka Według feministek bączki są szowinistyczne. Przedstawiają wizerunek kobiety, którą mężczyzna może chwycić za kark i zakręcić

Podczas wizyt wyższego szczebla zagraniczni dyplomaci dostają na wieczną pamiątkę po polskiej prezydencji drewniane bąki, pakowane po dwa, ubrane w ludowe zapaski, z podstawką na biurko. Z suplementu do Dziennika Urzędowego Unii Europejskiej: „[Bączki] dystrybuowane zarówno w kraju, jak i za granicą (...), dają przekaz, że Polska to młody duch Europy (...). Projekt realizuje cele komunikacyjne, które wyrażają dążenie do przedstawienia wizerunku Polski jako inicjatora pozytywnych zmian i państwa z pozytywną energią”.

Zanim uzyskały swój status, bączki obracał w rękach sam minister Radosław Sikorski, naradzając się ze spin doktorami od dyplomatycznych protokołów, czy są one gadżetem adekwatnym.

Wymyśliła je para studentów Instytutu Wzornictwa Przemysłowego na warszawskiej ASP. Historia bąka i jego autorów pokazuje walkę starego z nowym.

Bąk a wyższe szkoły niczego

Pięć lat temu Monika Wilczyńska przyjeżdża z Człuchowa studiować architekturę wnętrz na ASP. Krzysiek Smaga, starszy o dwa lata, jest na wzornictwie przemysłowym, w drugim skrzydle tego samego budynku. Poznają się na ławce w parku, popijając studencką go coffee w tekturowym kubku. Zahaczają w rozmowie o życiowe plany. On twierdzi, że architektura kształci kaleki. Profesorowie snują się po korytarzach w czarnych golfach, za dużych marynarkach, a na głowie mają berety, bo kreują się na indywidualności. Uczelnia to ich jedyne źródło utrzymania, nigdy nic nie zaprojektowali na zewnątrz. Ona przytakuje. Jest na pierwszym roku. Kiedy zaproponowała, że swój semestralny projekt przyniesie w fotoshopie, panowie w marynarkach zrobili pogadankę na temat współczesnej płytkiej młodzieży. Z pogadanki: sztuka wyższa to nie laptop, ale piórko, atrament i makieta zrobiona chałupniczo, z pianki. A te makiety wyglądają jak domki lalki Barbie.

U niej na wydziale nie puszczają studentów na wymiany zagraniczne. Dziekan powiedział dziewczynie z samorządu, że wracają z zagranicy kłopotliwi, z zadartymi nosami, nieadekwatnie nowatorscy do polskich realiów.

On i ona zostają parą. Uzupełniającą się – ona lubi linie proste, minimalizm, on kształty bardziej płynne, miękkie. Oboje nie lubią pseudoartystycznych happeningów typu: weźmy kawałek pomarańczowego kabla od przedłużacza, wsadźmy to do słoika i zróbmy z tego sztukę.

Ona przenosi się na wzornictwo. Tu przynajmniej są zewnętrzne konkursy. Średnio co semestr przychodzą na wydział panowie w dobrych garniturach. Studenci mówią wtedy: Fucha idzie! Superfirmy: radio Trójka, Muzeum Chopina, Nokia, Samsung, ci od Euro, z Biura Miasta Stołecznego Warszawa. Zbierają wszystkich w auli i uroczyście ogłaszają konkurs, np. na stojak rowerowy. Mówią o życiowych szansach i otwartych drzwiach. Polska wypuszcza rocznie 130 absolwentów instytutów wzornictwa. Choć konkursy są obowiązkowe, a studenci wiedzą, że to lipa, nie transakcje, chętnie w to idą. Nikt nie chce skończyć, projektując etykiety na puszki z pasztetem.

Fucha prosi zawsze o to samo: pokażcie świeży gadżet, jakiś sposobik, nową łapę Heyah. Główna nagroda to 3 tys. zł, druga – 2,5 tys., trzecia – 1,5 tys. zł. Fucha myśli: wyłożymy 7 tys. zł, podpiszemy z dzieciakami umowę o zrzeknięciu się praw i niech mają satysfakcję, że ich stojak na rowery stanie przed centrum handlowym.

Ona wpada na bąka dwa lata temu. Tym razem fucha przyszła z Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Obowiązkowy konkurs dotyczył gadżetu promującego muzeum. Szczęśliwie nie weszła do pierwszej trójki nagrodzonych, a tym samym nie musiała zrzec się praw do własności intelektualnej. Ale bączka odnotowano w konkursowych protokołach, do których dotarła grupa poszukiwaczy najfajniejszych gadżetów z MSZ.

Bąk a młodość

Na spotkanie w sprawie bąka z komitetem odpowiedzialnym za wybór gadżetów przy Departamencie Przewodnictwa Polski w Radzie UE on przyczesał dredy, ona włożyła obcasy. Pierwsze zaskoczenie było takie, że w skład komitetu zainteresowanego bąkiem na poważnie też wchodzili ludzie przed trzydziestką. Z luźnych rozmów wynikło, że młodość po obu stronach jest celową polityką bączkobiorców, czyli urzędników odpowiedzialnych za polską prezydencję, którzy – uwzględniwszy smoleński patos – wybrali młodych, chcąc uniknąć nawiązań do polityki, martyrologicznej historii, husara z wąsami, wallenrodów, zdradzonych o świcie itp. Chodziło raczej o to, by potraktować kraj jako produkt. Ale niebanalnie. Żadne USB, kubek termiczny, długopis, latarka dynamo. I żeby nie kompromitować się jak gadżetodawca węgierski, który podczas swojej prezydencji rozdawał krawaty z metką Made in China na rewersie.

Przyjęto zamówienie MSZ na „wytworzenie i dostarczenie bączków – upominków artystycznych promujących Polskę podczas przewodnictwa Polski w Radzie UE w II połowie 2011 w ilości 12 400”. Koszt zestawu – 160 zł. Razem prawie milion złotych. Płatne przy odbiorze bączków.

Warunek: Monika i Krzysiek wszystko mają zrobić sami (już nie ma czasu na procedury przetargowe, które trwałyby pół roku), z ojczystych materiałów (drewno, nie metal, gdyż te gwiżdżące metalicznie bąki robią fabryki w Czechach i Niemczech, w Polsce plastikowe wychodzą z Częstochowy, ale plastik jest kojarzony z Chinami). Wykonać ręcznie, od wycięcia drzewa po toczenie, przez malowanie wirujących regionalnych zapasek, po pudełka (produkcja ma symbolizować niemakdonaldyzację polską). Start – 15 lutego. Do 26 maja bączki muszą być w magazynach MSZ pod groźbą kar finansowych za niedotrzymanie terminu.

To trzy miesiące na stworzenie i zamknięcie linii produkcyjnej. A oni są tylko parą zakochanych wynajmujących kawalerkę.

 

 

Bąk a kobiety niepracujące

On ją uspokaja. Dadzą radę. Przecież są studentami dorabiającymi. On ma doświadczenie w reklamie, przy mokapowaniu (z ang. mock up – udawać, makieta). Chodzi o to, że nigdy nie reklamuje się produktów realnych. Takie batoniki. Do reklamy nie wyjmuje się ich z taśmy produkcyjnej, tylko robi się z silikonu. Są wtedy idealnie błyszczące i nie roztapiają się pod światłem. On przy pracy w mock upach nauczył się kombinowania, googlowania odpowiednich adresów, np. gdzie o godz. 22. kupić brązowy barwnik do silikonu na batony, bo jest zlecenie na rano.

Na bączki biorą po rodzinie kilkaset tysięcy kredytu. Jej ojciec, weterynarz w Człuchowie, siada przy stole w dużym pokoju, opiera głowę na łokciach i długo zastanawia się, z racji wieku nieprzywykły do ryzyka.

Trzeba założyć firmę. Jak ją nazwać? On ma na nazwisko Smaga, ona Wilczyńska. Wilczyńska Smaga to marketingowo za długo. Ona zgadza się na logo Smaga Projektanci. Przecież się kochają, jeszcze przed bączkami chcieli wziąć ślub, tylko nie mieli za co.

60 proc. kraju jest pokryte Internetem. Googlują. Przejmujący schedę po ojcu Maciej, stolarz z Bochni, też ma Internet. Dogadują się. On ma warsztat na trzy hale, dostęp do polskiej brzozy, której atutem jest fakt, że miękko się toczy, i artystycznie uzdolnione kobiety do malowania. Oni jadą, widzą, że Maciej też jest młody, nie boi się. W czasie, gdy obgadują temat, jego ospała gospodarska żona milcząco podaje kawę i ciasto, bujając dwójkę dzieci.

Stolarz Maciej puszcza ustnie po wsi, że szuka pań do malowania bączków po godzinach. Zaczyna się ferment. Na casting przychodzą woźne, nauczycielki plastyki, sklepowe, gospodynie, przynosząc swoje cacka na dowód, że są utalentowane: bożonarodzeniowe bombki, stroiki, wielkanocne jajka, palemki, wyszywane beciki. Zakwalifikowano 30 pań z pewną ręką i zdolnością umajenia do 30 bączków dziennie.

Kiedy on i ona wywiązali się z umowy, a po 1 lipca bączek zaczął hulać po UE, pojechali odpocząć na Mazury. Wtedy zaczęły dzwonić śniadaniowe telewizje i zapraszać ich (pojedynczo) na swoje kanapy. Oni stawiają warunek: oboje albo żadne. Zapraszający, że to niemożliwe. Kanapy śniadaniowe i wieczorne mają góra trzy miejsca. Musi się na niej zmieścić zwolennik i adwersarz, czegokolwiek, żeby była temperatura dyskusji, do tego neutralny socjolog dla ostudzenia. Nie jadą.

Bąk a nadwrażliwość

Okazało się, że liczni kanapowi goście wyżyli się na bączku, odczytując w nim swoje fobie. Antysemici, że to żydowska zabawka, niezalezni.pl, że to puszczanie oka do zagranicznego biznesu, iż u nas można kręcić lewe interesy albo że Polska od 1989 r. kręci się w kółko. Bąka skrytykowała na swoim blogu Marta Kaczyńska, jako „ot, zabaweczkę o dwuznacznej nazwie”. Pytała: „Jak to się ma do budowania autorytetu naszego kraju jako poważnego, liczącego się gracza? Być może pomysłodawcom chodziło o pokazanie obcokrajowcom, że nas, Polaków, cechuje zdolność do autoironii. Nie sądzę jednak, by był to właściwy moment do tego rodzaju żartów”. Marta niedawno była w Warszawie i wybrała się z córeczkami do Muzeum Etnograficznego, akurat odbywały się tam targi Etno Design. Córeczki były zachwycone. Najbardziej podobały im się filcowe broszki, a jej torebki wykonane z filcu i okraszone wzorami nawiązującymi do ludowych haftów: „Okazuje się, że pamiątką z Polski niekoniecznie musi być archaiczny kurzołap rodem ze starej cepelii. Promować piękno i różnorodność naszej kultury można także za pośrednictwem eleganckich i stylowych dodatków”.

W ich obronie stanął poliglota, przypominający Marcie, że słowo bąk jest kłopotliwe jedynie w kontekście naszego języka, a jako że jest przeznaczony dla obcokrajowców, nie będzie wywoływać negatywnych skojarzeń. Ktoś zauważył, że PiS to po francusku „wymię”, a po angielsku „sikać”. Przeciwko poliglocie wystąpiły feministki. Otóż bączki są szowinistyczne. Przedstawiają wizerunek kobiety, Polki, którą okrutny mężczyzna może w każdym momencie chwycić za kark i nią zakręcić, pobawić się tą kobietą.

Bąk a marzenia

Urzędnicy unijni stawiają sobie bąki na regałach, a Monika i Krzysiek w wynajmowanej kawalerce w Warszawie żyją z bąkami z odrzutów. Żeby weszły do obiegu, musieli je pozytywnie pogłaskać kontrolerzy jakości z ministerstwa. Nie wchodziła w grę zapaska kujawianki wychodząca za linię pasków, zmatowiona, z bąbelkami powietrza na spódnicy.

Za miesiąc biorą ślub. Starczyło z bąków na wesele i rozkręcenie dalszej produkcji, gdyż dostają dużo zapytań od Polaków, że skoro bączkiem będą bawić się dzieci zagranicznych dyplomatów, dlaczego nie mogą nasze?

Dyrektor Urzędu Pracy w Człuchowie, gdzie jest zarejestrowana Smaga Projektanci, chce kilka na pamiątkę, żeby się chwalić dobrze wykorzystaną unijną dotacją w kwocie 19 tys., którą im ofiarował. Naczelnik Urzędu Skarbowego z Człuchowa pisze, że jest dumny, gdyż oddali w terminie podatek od bączka (23 proc. VAT plus 19 proc. dochodowego). Ma niedługo dzień skarbowca i chciałby rozdać bąki pracownikom.

Na razie jest ustna umowa z MSZ, że wstrzymają się ze sprzedażą, niech bąk będzie kojarzony z prezydencją.

Maciej, stolarz z Bochni, też wypłynął na bąkach. Wcześniej zrobił parę podłóg, gdzieś jakieś schody i tak się żyło. Obecnie toczy z brzozy drewniane meble ogrodowe i stawia nową halę na lakiernię. Jego apatyczna żona też chce od życia więcej. Przez bąki zaktywizowała się, musiała rano rozwozić po kobietach partie do malowania, a wieczorem zbierać bąki. Teraz, wskoczywszy w garsonki, nie wyobraża sobie tamtego życia. Szuka przedszkola dla dzieci.

Tato Moniki, weterynarz z Człuchowa, jest przekonany, że oni mogą wszystko. Małe mieszkanko na kredyt? O co chodzi, przecież dacie sobie radę!

Polityka 34.2011 (2821) z dnia 16.08.2011; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Bąk Polski"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną