Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kandydat Ewangelią mierzony

Nergal, Kościół i biskupi w kampanii

„Nad przestrzenią publiczną panują katolicy zamknięci w dogmatycznej pewności wiary i ideologii katolickiej”. „Nad przestrzenią publiczną panują katolicy zamknięci w dogmatycznej pewności wiary i ideologii katolickiej”. Adam Chełstowski / Forum
Im bliżej wyborów, tym głośniej słychać głos Kościoła. Jak z nieba spadła biskupom sprawa skandalisty Nergala. Ma dowodzić, że w Polsce można obrażać uczucia religijne.
„W Polsce biskupi straszą swe owce na potęgę. Satanizmem i eutanazją, in vitro i upadkiem rodziny i narodu wskutek spisku gejów”.Piotr Guzik/Fotorzepa „W Polsce biskupi straszą swe owce na potęgę. Satanizmem i eutanazją, in vitro i upadkiem rodziny i narodu wskutek spisku gejów”.
„Włodarze Kościoła podkreślają, że zarówno duchowni, jak i katolicy świeccy mają prawo, a nawet obowiązek uczestnictwa w życiu społecznym i politycznym”.Bartłomiej Sadowski/Fotorzepa „Włodarze Kościoła podkreślają, że zarówno duchowni, jak i katolicy świeccy mają prawo, a nawet obowiązek uczestnictwa w życiu społecznym i politycznym”.

Na domiar złego Adam Nergal Darski został zaproszony do udziału w programie TVP, a ta ma obowiązek krzewić wartości chrześcijańskie. Bp Wiesław Mering w liście do prezesa TVP Juliusza Brauna uznał, że „satanista i bluźnierca” w telewizji publicznej to przekroczenie wszelkich granic przyzwoitości. Wielokrotne piętnowanie wybryku to leitmotiv w aktualnym przekazie kościelnym. Nie zmieściła się w nim ani profanacja memoriału w Jedwabnem, ani szarganie pamięci abp. Życińskiego przez prelegenta zaproszonego na KUL. A to przecież znacznie poważniejsze tematy do rekolekcji o tym, jakimi jesteśmy chrześcijanami.

Z Jasnej Góry oznajmiono Polakom, że Kościół nie będzie milczał podczas kampanii wyborczej. Oznajmili to biskupi diecezjalni, którzy obradowali w Częstochowie pod koniec sierpnia. Ich głos ma wagę, bo jako gospodarze diecezji są wysokimi funkcjonariuszami aparatu kościelnego. Wydali obszerny komunikat. Istotny politycznie jest w nim punkt 4. Tam pada zdanie, które obiegło polskie media: „Oczekiwanie, że Kościół stanie się »wielkim milczącym« na czas kampanii wyborczej, nie ma uzasadnienia w nauce społecznej Kościoła”. Z komunikatu nie wynika, kto mianowicie „oczekuje”, że Kościół będzie „wielkim milczącym”. Trzeba się domyślać. To trud raczej daremny. Poetyka oficjalnych dokumentów kościelnych jest zwykle taka, by niczego nie powiedzieć wprost. Mówi się aluzjami, daje się do zrozumienia, jak jest i jak ma być. Może to wpływ mowy pisowskiej, a może efekt wewnętrznych tarć w Kościele.

W cytowanym punkcie włodarze Kościoła podkreślają, że zarówno duchowni, jak i katolicy świeccy mają prawo, a nawet obowiązek uczestnictwa w życiu społecznym i politycznym. Przypominają, że „Kościół nie identyfikuje się z żadną konkretną partią”, bo jego przekaz kieruje się do „wszystkich, niezależnie od przekonań politycznych”.

Przyjaźń ołtarza z tronem

To akurat jest jasne i słuszne. Biskupi nie chcą upartyjniać Kościoła, przynajmniej oficjalnie. – Kościół skupi się na funkcji krytycznej z perspektywy etycznej – komentuje komunikat ks. dr Robert Nęcek, rzecznik prasowy kardynała Stanisława Dziwisza. – Gdy siedzę w konfesjonale, to nie pytam o poglądy polityczne, tylko spowiadam i zwolenników PiS, i PO. Nastawienie na jedną opcję przekreśla uniwersalność. Przynajmniej my, tu w diecezji krakowskiej, tak uważamy. Im bardziej ołtarz przyjaźni się z tronem, tym większą czkawką to się odbija ołtarzowi.

Lecz zaraz potem dokument przypomina, że katolik ma też obowiązki. Ma wybierać obrońców życia od poczęcia do naturalnej śmierci, polityków troszczących się o rodzinę, zdolnych do podejmowania trudnych spraw i koniecznych reform, słowem „ludzi sumienia”, gotowych służyć ojczyźnie i dobru wspólnemu. Polak katolik otrzymał więc od biskupów busolę wyborczą. Ale nadal może nie wiedzieć, kto konkretnie jest „człowiekiem sumienia”, w jakiej partii go szukać. No chyba że ma wprawę w czytaniu między wierszami.

Ks. Nęcek podaje argumenty za tym, by Kościół darował sobie jednak wyborcze suflowanie: – Po pierwsze, Kościół jest dla wszystkich; po drugie, żaden duchowny nie jest w stanie zagwarantować, że wskazani politycy spełnią obietnice; po trzecie, w grę wchodzi kwestia wiarygodności Kościoła.

Mniej powściągliwi są publicyści „Gościa Niedzielnego”, największego katolickiego tygodnika opinii. Andrzej Grajewski żałuje, że Prawicy Rzeczpospolitej, formacji Marka Jurka, nie udało się wystartować w wyborach do Sejmu. To wiadomość „tym bardziej bolesna”, że listy we wszystkich okręgach udało się zarejestrować Ruchowi Palikota, „czyli formacji politycznego błazna”.

Z kolei Bogumił Łoziński rozszyfrowuje komunikat biskupów następująco. Dwie trzecie klubu PO i cały klub SLD głosował za odrzuceniem projektu totalnego zakazu aborcji. Łoziński nie ma więc wątpliwości, jak interpretować głos biskupów: „katolik nie powinien głosować za ludźmi, którzy zajmują w kwestii życia takie stanowisko”. Za to wyborcza piątka należy się wszystkim posłom z klubu PiS i większości z PJN i PSL oraz jednej trzeciej z PO, „która opowiedziała się za życiem”. Według kryterium pro life, na czoło peletonu wyborczego wysuwa się więc Prawo i Sprawiedliwość. „Panie premierze – pisze Małgorzata Rutkowska w radiomaryjnym „Naszym Dzienniku” – za sprawą pańskiej partii osuwamy się w stronę współczesnego państwa totalitarnego, gdzie silni arbitralnie decydują o losie słabych”. Parlamentarzyści PO nie są wiarygodni, bo przyłożyli rękę do „depenalizacji dzieciobójstwa”. Wyborcy powinni pytać kandydatów Tuska, jakim prawem przystępują do komunii, skoro nie odwołują swego błędu? Czyli PO na pewno nie zasługuje na głos katolika.

Ale do PiS Rutkowska też ma uwagi: na tak ważnym głosowaniu zabrakło aż 10 posłów tego stronnictwa. Czy dlatego, że partia Jarosława Kaczyńskiego podąża „w stronę modelu zachodnioeuropejskiej chadecji”, która zgadza się na „zbrodnicze ustawy” w imię pluralizmu?

Rozumni barbarzyńcy

W katolicyzmie radiomaryjnym testem jest kwestia aborcji. Konkretnie: czy jesteś za całkowitym zakazem przerywania ciąży? Tylko odpowiedź „tak” czyni cię kandydatem godnym poparcia. „Boję się ludzi bez sumienia. Boję się ludzi rozumnych, a bezbożnych barbarzyńców” – mówił w Kaliszu 1 września bp Józef Zawitkowski. Jeśli wolność zamienimy na „swawolę”, wywodził, popadniemy w nowe zniewolenie, bo demokracja „bez przykazań” prowadzi do nowego totalitaryzmu. Przywołał słowa Jana Pawła II, że naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości: „Będą wybory – wybierajcie!”.

Kim są „rozumni, lecz bezbożni barbarzyńcy”, których boi się bp Zawitkowski? Oto pytanie. Jak najbardziej wyborcze. Jasne, że nie ma ich w PiS, ale co z innymi partiami? – W Kościele panuje dziś zamęt pojęciowy – mówi Zbigniew Nosowski, naczelny ważnego katolickiego miesięcznika warszawskiego „Więź” – nie ma zgody, jak rozumieć politykę i aktywność publiczną. To zapętlenie media odczytują jako wspieranie PiS i to trwa już od dłuższego czasu przy bierności Kościoła. Nie spodziewam się tu po Kościele niczego nowego w tej kampanii. Dziś widać, jak bardzo brakuje abp. Życińskiego czy bp. Chrapka. Oni mieli mocną świadomość, że chodzi o wypracowanie jasnej wizji publicznej obecności Kościoła w dzisiejszej Polsce, a nie o politykowanie.

Komentatorzy zauważają wyraźny wzrost wpływów PiS w Kościele, słabną pozycje PO, i tak zawsze słabsze. Ostatni atak na kardynała Dziwisza za rzekome sprzyjanie Tuskowi pokazał, że jeśli można tak ostro atakować, to znaczy, że układ się zmienił.

Jeszcze dalej idzie publicysta Jarosław Makowski, obecnie szef Instytutu Obywatelskiego, think tanku PO. – W Kościele kac po przegranej batalii prezydenckiej trwa. Wtedy po raz pierwszy na taką skalę zignorowano głos biskupów. Wygrał Komorowski. Potem zignorowano głos Kościoła w sprawie krzyża pod Pałacem Prezydenckim. Do trzech razy sztuka. Jeśli w tych wyborach wyborcze sugestie kościelne znów nie przełożą się na wygraną, politycy zaczną się zastanawiać, czy mają dalej liczyć się z Kościołem. Makowski jako publicysta broni chrześcijańskiego liberalizmu. Tak, taka opcja istnieje, choć w polskim katolicyzmie to rzadkość (pamiętacie ks. Tischnera?). Katolickie ataki na idee liberalne to u nas jazda obowiązkowa.

Garść świeżych przykładów (za Katolicką Agencją Informacyjną). Wszystkie zbudowane na schemacie: ignorować stan faktyczny, insynuować, demonizować, potępić i żadnych dyskusji (znów kłania się mowa PiS).

Ks. Zbigniew Wróbel we Włocławku: „Co to za prawo, które w imię rzekomej litości zgadza się na zabicie starszej osoby? (jak wiadomo w Polsce nie ma legalnej eutanazji – red.). Co to za prawo, które parom homoseksualnym pozwala na zakładanie rodzinnych domów dziecka, chyba po to, żeby deprawować, bo przecież nie po to, by wychowywać? Co to za prawo, które uniewinnia obrażającego uczucia religijne, drącego na koncercie Biblię artystę?”.

Antyliberalne pomruki słychać z ust niektórych biskupów. Bp Roman Marcinkowski w kazaniu na inaugurację dożynek w Płocku: „Gdy dla Boga nie ma już miejsca w życiu, tworzy się jego zaprzeczenie – bóstwo. Wtedy zamiast rodziny są związki homoseksualne, zamiast leczenia – eutanazja, zamiast sztuki – pornografia, zamiast prawa – pogarda dla słabych”.

Bp Piotr Libera na odpuście w Rostkowie: „Dzisiejsi decydenci czynią wszystko, by usunąć Boga z otaczającej nas rzeczywistości. Ośmiesza się Boga obecnego w Eucharystii niesionej w procesji ulicami miasta; niektórzy nadal kwestionują nauczanie religii i posługę kapłanów w szpitalach czy więzieniach. Oto pokusa budowania świata bez Boga. Siły wrogie chrześcijaństwu na Wschodzie i Zachodzie, siły agresywnego laicyzmu, grzechu i kłamstwa wydają się niezwyciężone, a jednak przyszłość jest w rękach Boga”.

No dobrze, ale może Kościół nie może mówić inaczej? Otóż może. Przykład biorę z wywiadu z europejskim odpowiednikiem abp. Michalika, węgierskim kardynałem Peterem Erdo, przewodniczącym Rady Konferencji Episkopatów Europy: „Myślę, że obecność wiary chrześcijańskiej czy chrześcijańskie korzenie Europy nie są największym problemem społeczeństw europejskich. Przeciwnie, są problemy takie jak kryzys finansowy i inne rzeczy, które stanowią dla świata świeckiego wyzwania o wiele silniejsze. Obecność katolików nie jest absolutnie rzeczą negatywną, ale bogactwem”. Jak zatem bronić dziś wartości chrześcijańskich? „Na tysiąc sposobów: w środkach przekazu i za pomocą języków kultury, muzyki, tańca, widowisk, ale także wprost przez głoszenie kazań, czemu nie?” – odpowiada kardynał.

On też chce, by Kościół był obecny i mówił, ale dając świadectwo, że jest zarazem gotów do współpracy z laickim państwem i wszystkimi ludźmi dobrej woli.

Miłośnik wcielonego zła

Tymczasem w Polsce biskupi straszą swe owce na potęgę. Satanizmem i eutanazją, in vitro i upadkiem rodziny i narodu wskutek spisku gejów i proaborcjonistów. Odgrzewają nawet strach przed wykupem polskiej ziemi i naszego majątku narodowego przez obcokrajowców (bp Stanisław Napierała na dożynkach w Pólku pod Bralinem; cytował go bp Ignacy Dec w obecności prezydenta Komorowskiego podczas dożynek na Jasnej Górze). Ostrzegają, że toczy się zażarty bój o oblicze Europy: chrześcijańskie czy „pogańskie, to znaczy ateistyczne” (abp Edward Ozorowski w Białymstoku w rocznicę 1 września).

Pewno, że są inni, mówiący o dobrym Bogu, ale w przekazie medialnym się nie przebijają. To jest wielki paradoks wizerunku Kościoła. Chrześcijanie mówiący językiem Tischnera zostali wyparci z przestrzeni publicznej. Panują nad nią katolicy zamknięci w dogmatycznej pewności wiary i ideologii katolickiej. Tischner mówił, że Kościół nie powinien zwalczać demokracji liberalnej, „bo ona jest bliższa Ewangelii niż jakikolwiek inny ustrój polityczny”, a przesłanie Kościoła (miłość zamiast nienawiści, wolność i solidarność społeczna) jest w istocie liberalne. Niegodzący się milczeć Kościół AD 2011 o tej akurat prawdzie milczy nieugięcie. Te przemilczenia są wymowne.

U progu kampanii Kościół oficjalny nie milczy o aborcji, „ludziach sumienia” i wspomnianej sprawie muzyka Nergala. Potępili go m.in. biskupi: Edward Frankowski („w naszej ojczyźnie rozpoczęła się publiczna promocja sekt i satanizmu – nie głosujcie na popierających satanistów demoralizatorów narodu”), cytowany już Wiesław Mering (zachęca do podpisywania się pod protestem przeciwko udziałowi Nergala w programie TVP, do którego zaprosiły go zresztą poprzednie władze telewizji, te spod znaku PiS i SLD: „miłośnik wcielonego zła dostanie do dyspozycji ekran, by łatwiej mógł głosić swoje trucicielskie nauki”), Henryk Tomasik („nie wyobrażam sobie, aby czegoś takiego dokonano wobec Koranu, wobec symboli judaizmu; smutne, że ten akt zaakceptowało nawet prawo”).

Biskup radomski ma na myśli orzeczenie sądu oczyszczające muzyka z zarzutu obrazy uczuć religijnych. „Podczas koncertu był zakaz jego rejestracji i upubliczniania – stwierdził sąd – a świadkowie zeznawali, że zachowania oskarżonego nie obrażały ich uczuć”. Że hierarchom nie podoba się darcie Biblii, to zrozumiałe. Nie podoba się to też wielu niewierzącym, którzy w ogóle nie tolerują niszczenia książek, nie tylko Biblii. Ale są rzeczy, o których Kościół milczy.

Jest część społeczeństwa, która ma inne testy na jakość polskiej demokracji niż niektórzy biskupi. Kościół jest elementem polskiej demokracji, więc i on podlega testom. Testem wiarygodności Kościoła jest kwestia pedofilska. Innym – reakcja na zdarzenia, takie jak ostatnio właśnie w Jedwabnem i Białymstoku. Ten test wypada dla hierarchii katolickiej negatywnie. A akurat milczenie w tych sprawach wydaje się moralnie gorszące. Co warte jest prawienie o ludziach sumienia, wartościach chrześcijańskich i odmowie milczenia, gdy w momencie próby Kościół ogarnia niemota?

Getto dla katolików

Abp Michalik wołał niedawno na Jasnej Górze o „odważnych i odpowiedzialnych chrześcijan, uczestniczących we wszystkich sektorach życia społecznego i narodowego”. Okazało się, że w sprawie profanacji jedwabieńskiej odważny i odpowiedzialny okazał się chyba tylko jeden publicysta fundamentalnie katolicki: Tomasz Terlikowski. Zaraz po profanacji jedwabieńskiej napisał w swoim blogu: „Jest hańbą dla mojego narodu malowanie swastyki na grobie ofiar hitleryzmu, zabitych rękami Polaków. Jest mi cholernie wstyd, że w Polsce można robić takie rzeczy i że nie wywołują one żalu i poczucia hańby także we wszystkich tych, którzy uznają się za konserwatystów czy chrześcijan”.

Abp Michalik zasłynął też ostatnio powiedzeniem, że katolicy w Polsce są spychani do getta, i wezwał, aby przy głosowaniu w nadchodzących wyborach „przykładać Ewangelię do kandydatów”. W jednym zdaniu o „getcie katolickim” aż dwie naładowane wyborczo insynuacje. Pierwsza, że istnieje w Polsce jakieś getto dla katolików, czyli że są dyskryminowani. Druga, że państwo polskie to toleruje. Tyle że to „getto” ma swoje możliwości. Pojawiła się informacja, że kandydaci PiS w wyborach zamawiają na niedzielę 9 października msze w swoich okręgach, gdzie będą wymieniane nazwiska zamawiających. Politycy kierujący kampanią tej partii zaprzeczyli, aby taka akcja była specjalnie organizowana, ale jednocześnie stwierdzili, że nie widzą w tym nic niewłaściwego.

Czym tłumaczyć tę obecną linię Kościoła? Przecież gołym okiem widać jej chaotyczność i dryfowanie, maskowane pompatycznym wielosłowiem hierarchów. Jak w kraju, w którym prezydent i premier publicznie przyjmują komunię, a na każdym szczeblu władzy obok notabli świeckich spotyka się notabli Kościoła, można mówić o katolickim getcie? Trzeba mieć bardzo złe zdanie o rozumie Polaków, by wbijać im z ambony do głów, że katolicyzmowi coś dziś w Polsce grozi ze strony państwa czy społeczeństwa. Jeśli ktoś się zamyka u nas w getcie, to ludzie Kościoła myślący kategoriami Michalika.

Zdrowsze wydaje się podejście red. Nosowskiego, publicysty i działacza katolickiego. Nosowski jest za obecnością chrześcijan w życiu publicznym, lecz za wzór stawia tu włoską wspólnotę św. Idziego troszczącą się o wykluczonych społecznie i włączającą się w rozładowywanie konfliktów międzynarodowych. Nosowski nie spodziewa się w tym roku niczego ciekawego w Polsce i Kościele, ale: – Może w przyszłym, kiedy minie siedem chudych lat po śmierci Jana Pawła II? Natomiast Makowski jest radykalny: – Ależ Kościół idzie va banque! Czuje, że tracił władzę duchową, więc walczy o władzę nad ciałem, nad polityką, stąd to odklejenie wielu biskupów od rzeczywistości, w której żyją młodzi od Hiszpanii, przez Anglię, po Polskę.

W tym sensie kryzys idący przez świat zapuka i do drzwi Kościoła. Może to jest największy temat, o którym Kościół milczy w zgiełku kampanii.

Polityka 39.2011 (2826) z dnia 21.09.2011; Polityka; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Kandydat Ewangelią mierzony"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną