Teraz liczą się prognozy wyników. Nie ma co wracać do kampanii, bo ważne jest tylko jedno. Że Donald Tusk poprowadził Platformę do wygranej i jako pierwszy w historii politycznej nie tylko III, ale i II RP, może zostać premierem na drugą kadencję. I to prawdopodobnie – znów rzecz bez precedensu – z tym samym koalicjantem, ludowcami. Będzie miał wciąż tego samego oponenta. Ale PiS - po szóstej z rzędu przegranej - staje się ,,kulawą kaczką’’.
Prezes Kaczyński pocieszył swój żelazny elektorat cytatem - a jakże - z Piłsudskiego, że przegrać, a nie ulec, to zwycięstwo. Pal sześć megalomanię. Pytanie, czy tym cytatem Kaczyński zamknie też usta partyjnemu aparatowi.
Politycznie show należy do Tuska. Jest obecnie najwybitniejszym czynnym liderem z potencjałem prezydenckim. To Tusk wygrał te wybory, właściwie w pojedynkę. Ale też do Janusza Palikota. Nie wróżyłem jego Ruchowi przyszłości. Nie miałem racji – przynajmniej na krótką metę, bo godzina prawdy przyjdzie dopiero w sejmowym praniu, kiedy Palikot sam się przekona, ile warte są jego szable w grze parlamentarnej. Tak czy owak, wynik Palikota oznacza dwie ważne rzeczy: że scena partyjna się zmieniła i że zmieniła się dzięki wyraziście antyklerykalnej, oddolnej kampanii.
To dobra wiadomość. Polska demokracja nie potrzebuje wojny religijnej, ale potrzebuje odkościelnienia. Grupa Palikota może się okazać pomocna dla Tuska bez wchodzenia z nim w formalny alians. Choćby jako straszak na upartych koalicjantów z PSL.
Wybory za nami. Przed nami proza polityki na co dzień. Złożenie nowego rządu, opowiedzenie Polski na nowo, już bez uników i gładzenia kantów, druga fala modernizacji. Kiedy, jeśli nie teraz?