Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Lud Palikota

Palikot i jego drużyna

Przeciwnicy polityczni często mówią o ludziach Palikota, że są znikąd. Nikt o nich nigdy nie słyszał, nie udzielali się ani w samorządzie, ani w radach dzielnicowych, ani nawet we wspólnotach mieszkaniowych. Przeciwnicy polityczni często mówią o ludziach Palikota, że są znikąd. Nikt o nich nigdy nie słyszał, nie udzielali się ani w samorządzie, ani w radach dzielnicowych, ani nawet we wspólnotach mieszkaniowych. Tadeusz Późniak / Polityka
Kim są posłowie Palikota? To ludzie nowocześni i wierni zasadom – przedstawił ich w wieczór wyborczy sam szef. Ale i on, i my będziemy musieli ich dopiero poznać. Co może przynieść sporo zaskoczeń.
Anna Grodzka, czyli lokomotywa z Małopolski.Tadeusz Późniak/Polityka Anna Grodzka, czyli lokomotywa z Małopolski.
W ubiegłym roku Lucjan Masłowiec pierwszy raz w życiu zobaczył polski Sejm, ale tylko z wierzchu.Tadeusz Późniak/Polityka W ubiegłym roku Lucjan Masłowiec pierwszy raz w życiu zobaczył polski Sejm, ale tylko z wierzchu.

Kilka minut przed ogłoszeniem wyników wyborów kandydujący z list Ruchu Palikota dziennikarz muzyczny Rober Leszczyński prosił kandydatów zebranych w Reducie Banku Polskiego, by uśmiechali się do kamer i byli dla dziennikarzy bardzo mili. „Pokażą was wszystkie telewizje w Polsce, Europie i świecie – mówił. – Bo tu jest dziś centrum wydarzeń”.

Wiadomo było, że po wielkiej sali kręcą się przyszli posłowie. Dziennikarze próbowali ich wyłowić z tłumu, ale było to trudne, bo ich nazwiska i twarze są dotąd nieznane. Ktoś rozpoznał byłego księdza z Łodzi, przysadzistą szatynkę w okularach po transformacji płciowej i dziennikarza „Nie” z Warszawy. Większość ujawniła się dopiero wtedy, gdy Palikot kazał im unieść rękę w górę i przysiąc, że będą służyć idei nowoczesnego, świeckiego, obywatelskiego i społecznego państwa. Gdy las rąk uniósł się w górę, Janusz Palikot uśmiechnął się ze sceny: „To jest lud Palikota – powiedział – Polska ich jeszcze nie zna. Ale wkrótce pozna”.

Kandydat do usług

W ubiegłym roku Lucjan Masłowiec pierwszy raz w życiu zobaczył polski Sejm, ale tylko z wierzchu. Stało się to dzięki Januszowi Palikotowi, który wezwał go z Krakowa, by zaprotestował przeciwko wojnie w Afganistanie. Spod pomnika polskiego państwa podziemnego widać było tylko mało imponujący kawałek rotundy i szklane sklepienia sali plenarnej. Tym, którzy nigdy nie byli wewnątrz, Janusz tłumaczył, że tam jest bagno, dno i upadek. Wtedy Lucjan poczuł, że trzeba wejść do środka i wszystko zmienić.

Chcę zastąpić ludzi, którzy siedzą tam od 20 lat i nie są w stanie rozwiązać naszych problemów – mówi 34-letni Masłowiec. Przed poznaniem Janusza nie interesował się polityką. Zanim został liderem Ruchu w Krakowie, miał niewielki serwis sprzętu AGD, gdzie reperował telewizory, kamery i odtwarzacze DVD. To było jego życie i pasja. Jego sierpień ’80 zaczął się w październiku ubiegłego roku, gdy zobaczył w telewizorze zjazd ludzi Palikota. Wtedy nastąpiło przebudzenie. Do biura poselskiego w Lublinie wysłał krótki faks: „Nazywam się Masłowiec. Jestem gorącym zwolennikiem. Oferuję swoje usługi”. Szybko przyszła odpowiedź: „Zacznijcie się organizować”. Skrzyknęli się na Facebooku. Przyjechał Janusz i powiedział, że w Polsce jest bardzo źle, a będzie lepiej, gdy zlikwiduje się PiS i zalegalizuje marihuanę.

Kiedy Masłowca wybrano na lidera, spadł na niego obowiązek znalezienia posłów. A nie jest łatwo ułożyć listę wyborczą, gdy się tworzy coś z niczego. Ogłosił więc, że każdy, kto chce, może zgłaszać się na posła. Masłowiec osobiście przesłuchał wszystkich, by sprawdzić, czy poglądy kandydata odpowiadają programowi partii. Listę przedstawił w Warszawie do akceptacji. Tam też zapadła decyzja, że do zbioru anonimowych nazwisk trzeba dołączyć lokomotywę, która pociągnie całą listę. – Chodziło o kogoś, kto byłby bardziej rozpoznawalny niż ja – mówi Lucjan Masłowiec, który zgodził się przesunąć na „dwójkę”.

Palikot uznał, że Małopolską lokomotywą będzie Anna Grodzka. Przez ponad 20 lat była uwięziona w ciele mężczyzny – Krzysztofa. Po uwolnieniu się zeń, co nastąpiło w Bangkoku, Anna stała się bardzo medialna.

Wyjście z cienia

Przeciwnicy polityczni często mówią o ludziach Palikota, że są znikąd. Nikt o nich nigdy nie słyszał, nie udzielali się ani w samorządzie, ani w radach dzielnicowych, ani nawet we wspólnotach mieszkaniowych. A kiedy mieli to robić?

Katarzyna Bartosz ma dopiero 31 lat. Wcześniej studiowała, wychowywała trzy córki, a do dziś prowadziła osiedlowy sklepik. Z codzienności otrząsnęła się dopiero w marcu. Zobaczyła, że jest Ruch, że chce zmieniać Polskę – to się zaangażowała. W prawyborach wskoczyła na drugie miejsce. A teraz okazuje się, że ma poważne szanse na mandat.

Jeśli ktoś może ją przeskoczyć, to tylko Roman Kotliński, były ksiądz i właściciel antyklerykalnego tygodnika „Fakty i mity”. Kotliński po zrzuceniu habitu napisał książkę „Byłem księdzem”, zarobił miliony złotych i postanowił walczyć z Kościołem zakładając antyklerykalną partię Racja. Od tej pory wiele razy próbował bezskutecznie zostać posłem i dopiero teraz, dzięki Palikotowi, może mu się to udać.

Podobnie jak pani Kasia, dotąd nigdzie niewidoczny był Marcin Ostrowski z Koszalina. Dotychczas prowadził z rodzicami firmę zajmującą się konserwacją elektronicznych układów wtryskowych. Próbuje sobie teraz przypomnieć jakąś swoją wcześniejszą społeczną aktywność. Długo nic mu nie przychodzi do głowy, aż w końcu mówi: – Przecież, jak byłem na studiach, to grałem w koszykówkę w drużynie politechniki.

Liderem koszalińskiej listy jest były starosta powiatu sławieńskiego Andrzej Lewandowski. W ubiegłym roku, tuż przed wyborami samorządowymi, dowiedział się od swojej macierzystej partii Platformy Obywatelskiej, że nie sprawdził się na swoim stanowisku i nie uzyska ponownie rekomendacji. Wtedy wystartował do powiatu pod własnym szyldem, ale wybory z kretesem przegrał, potem trafił nawet na bezrobocie. Próbował wystartować z list PiS, ale odrodził się dopiero po spotkaniu z Palikotem.

Z Januszem w herbie

Z badań zleconych na początku roku przez Ruch Poparcia Palikota wynikało, że potencjalny wyborca Ruchu to młody, słabo wykształcony człowiek, mieszkający w mieście poniżej 200 tys. mieszkańców. Palikot mógł liczyć na poparcie w granicach 3,5 proc. To wystarczająco dużo, by rozpocząć budowanie zasięgu. (Z późniejszych badań wyszło, że trzeba walczyć o głosy elektoratu Samoobrony, więc w kampanii ruchu pojawiła się szybko była zgrabna posłanka Samoobrony Sandra Lewandowska).

W styczniu, po pierwszym zjeździe Ruchu Poparcia Palikota, zaczęło się budowanie struktur na wybory. W każdym z 41 okręgów wyborczych Janusz Palikot wyznaczył swojego pełnomocnika, był on jego namiestnikiem w terenie. Zadaniem pełnomocnika było organizowanie kadr i mobilizowanie elektoratu.

Trudna próba, bo Ruch przypominał wówczas tramwaj, do którego ciągle wsiadają i wysiadają pasażerowie. Kierownictwo się tym nie przejmowało. Od samego początku było wiadomo, że liczy się tylko jedna osoba – Janusz Palikot. To on jest partią i znakiem rozpoznawczym. Reszta miała pełnić rolę massa tabulettae, wypełniającej w okręgach swoimi nazwiskami listy wyborcze.

 

Do informatyka Wincentego Elsnera, jedynki na wrocławskich listach RPP, już podczas wieczoru wyborczego koledzy zwracali się per „panie pośle”. Jego zdaniem, największym początkowo problemem była mała rozpoznawalność partii. – Wtedy Janusz wpadł na genialny pomysł, by zmienić nazwę.

Do słów Ruch Poparcia dołączono nazwisko lidera. Dzięki tej niewielkiej zmianie rozpoznawalność nowej partii skoczyła z kilkunastu do prawie stu procent.

Zabieg ten sprawił jeszcze jedno, że wraz ze zmianą nazwy przestała się liczyć największa słabość Ruchu, czyli brak znanych nazwisk. – Nie potrzebowaliśmy już wyborczych lokomotyw, bo największym naszym atutem była nazwa i Janusz – mówi Elsler. – To tak, jakbyśmy w 41 okręgach wyborczych wystawili na pierwszym miejscu Janusza Palikota.

Dla wyborcy nazwisko kandydata na liście było rzeczą drugorzędną. Miał za to przekonanie, że bez względu na to, czy jest z Wrocławia, Koszalina, Gniezna czy Krakowa, oddaje swój głos na Palikota, obojętnie jakie wskaże nazwisko.

Janusz Palikot po ogłoszeniu swojego świetnego wyniku najbardziej dziękował 28-letniemu prawnikowi z Lublina Łukaszowi Piłasiewiczowi. On właśnie, choć sam w wyborach nie startował, pomógł je wygrać, nadzorując przez ostatni rok tworzenie struktur i łączność między nimi.

Odnaleźć siebie

Andrzej Piątak, lider listy RPP w Szczecinie, rok temu spontanicznie pojechał na pierwszy kongres do Warszawy. Spodobało mu się, że Janusz sprzeciwił się zawłaszczaniu państwa przez Kościół. Kilka tygodni później sam przez moment stał się gwiazdą lokalnej telewizji, gdy pod okiem kamery zdejmował krzyż w szczecińskim ratuszu. Nikt go wcześniej nie widział i nie znał, więc musiał wyjaśnić dziennikarzom, że w polityce wziął się z fermy zwierząt futerkowych pod Nowogardem. Przez 40 lat życia nie było takiego wydarzenia politycznego czy społecznego, które by go oderwało od codziennych zajęć. Janusz przekonał go jednak, że Polska go potrzebuje. Gdyby wstąpił do innej partii, to pewnie latami musiałby się starać o miejsce w radzie miejskiej, sejmiku, a potem w Sejmie. W Ruchu wszystko uzyskał od ręki po kilku miesiącach i kilkudziesięciu rozklejonych w województwie plakatach.

Jeśli ktoś mógł pozbawić go miejsca w Sejmie, to tylko kandydująca z drugiego miejsca 51-letnia Małgorzata Prokop-Paczkowska, rzeczniczka Ruchu i była dziennikarka szczecińskiej TVP, zajmująca się tam publicystyką kulturalną. Mówi, że cztery lata temu Kaczyńscy wyrzucili ją z pracy. – Wtedy zainteresowałam się czynnie polityką – wspomina. Pisała listy do sejmowej komisji kultury i nawet posłowie zainteresowali się jej sprawą.

Jedyną osobą na szczecińskiej liście, która ma jakiekolwiek polityczne doświadczenie, jest Grek z pochodzenia Stelios Alewras. Działał trochę w młodzieżówce PO, ale szybko się zraził i związał z ruchem Wolnych Konopi. Domaga się dziś legalizacji marihuany. Startując z trzeciego miejsca listy ma raczej niewielkie szanse na zdobycie mandatu poselskiego, choć kipi pomysłami, jak ratować budżet. Alewras zaproponował np. stworzenie eksperymentalnej farmy narkotykowej, gdzie każdy mógłby starać się o koncesję na hodowanie marihuany. Na tym państwo mogłoby podwójnie zarobić: raz z wpływów z podatków, drugi raz, oszczędzając na policji, która musi dziś ścigać palaczy trawy takich jak on.

Minister z potrzeby

Wicenaczelny tygodnika „Nie” Andrzej Rozenek był jednym z nielicznych, którym Janusz Palikot zaproponował ekskluzywne pierwsze miejsce na liście. Początkowo chciał startować z list SLD, ale gdy zorientował się, że kierownictwo wycięło bliskich mu kandydatów – Jana Widackiego, Roberta Biedronia i Włodzimierza Czarzastego – poprosił, by i jego nazwisko wykreślono.

Pod koniec sierpnia zadzwonił Janusz i zapytał, czy nie wystartuję u niego – opowiada Rozenek. Problem w tym, że proponował miejsce, ale nie w Warszawie, tylko w Katowicach. – Pojawiłem się tam jako spadochroniarz z Warszawy – mówi. – Ale nie do końca, bo przed laty mój dziadek był dyrektorem browaru w Tychach.

Z pierwszych obliczeń wynika, że w Sejmie znajdzie się m.in. działacz gejowski Robert Biedroń, który zrezygnował ze startu z list SLD, były ksiądz i naczelny antyklerykalnych „Faktów i Mitów” Roman Kotliński oraz biznesmen z Elbląga Wojciech Penkalski, któremu podczas wieczoru wyborczego Palikot podziękował ze sceny za wsparcie. Penkalski mógł wystartować do Sejmu tylko dlatego, że zatarto mu dwuletni wyrok więzienia za pobicie kijem bejsbolowym. Zresztą – jak twierdzi rzeczniczka Małgorzata Prokop-Paczkowska – nie ukrywał przed nikim, że ma taką czarną kartę w przeszłości. – Udowodnił, że można się zmienić – dodaje rzeczniczka. Według szacunków Marcina Ostrowskiego z Koszalinia, Ruch może wziąć w okręgu 41 nawet dwa mandaty poselskie, z czego jeden powinien przypaść właśnie jemu. Jako poseł Ostrowski chciałby być przy planowaniu budżetu, by wyrwać więcej pieniędzy dla Koszalina. Bo jego rodzinne miasto, jak mu się wydaje, powinno dostawać znacznie więcej pieniędzy od państwa niż teraz.

Poseł Ostrowski, jeśli zostanie posłem, nie wyklucza wejścia do koalicji rządowej, a nawet pod pewnymi warunkami zgodziłby się zostać jakimś ministrem.

Jeśli będzie taka potrzeba – zastrzega kandydat. Na razie jednak jeszcze mu się mylą uchwały z ustawami. Ale na pewno się w Sejmie nauczy.

Polityka 42.2011 (2829) z dnia 12.10.2011; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Lud Palikota"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną