Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Przełomowy brak zmian

Przełomowy brak zmian. Nowe rozdanie w polskiej polityce: jakie będzie?

„Obydwie rządzące dotąd partie odniosły sukces nie tylko dlatego, że zdobyły – każda na swoje konto – to, co zdobyły, ale i dlatego, że przekroczyły wspólnie sumę 230 mandatów”. „Obydwie rządzące dotąd partie odniosły sukces nie tylko dlatego, że zdobyły – każda na swoje konto – to, co zdobyły, ale i dlatego, że przekroczyły wspólnie sumę 230 mandatów”. Mirosław Gryń / Polityka
Platforma wygrała, PiS wygra „prędzej czy później”, Palikot wszedł, SLD powoli wychodzi. Po wyborach na szczycie bez zmian i to jest właśnie przełom.
„PiS udało się zbudować IV RP nie jako państwo, ale jako część społeczeństwa. I to daje siłę tej największej w końcu partii opozycyjnej”.Mirosław Gryń/Polityka „PiS udało się zbudować IV RP nie jako państwo, ale jako część społeczeństwa. I to daje siłę tej największej w końcu partii opozycyjnej”.
„Może teraz nadszedł czas dla Platformy i Tuska, aby wydobyć przynajmniej część publiczności PiS z zaklętego kręgu mitologii tej partii”.Mirosław Gryń/Polityka „Może teraz nadszedł czas dla Platformy i Tuska, aby wydobyć przynajmniej część publiczności PiS z zaklętego kręgu mitologii tej partii”.

Obydwie rządzące dotąd partie odniosły sukces nie tylko dlatego, że zdobyły – każda na swoje konto – to, co zdobyły, ale i dlatego, że przekroczyły wspólnie sumę 230 mandatów. I nie muszą szukać współpracy z nikim, ani z SLD, ani z Ruchem Palikota. Gdyby było inaczej, podchody byłyby nieuniknione. Czy to w postaci zakładania poszerzonej koalicji, czy poprzez krępujące w sumie wyciąganie posłów z innych partii, a więc zachęcanie ich do nielojalności już na samym początku. Sytuacja byłaby jakościowo inna, choć i teraz przewaga PO i PSL jest niewielka, co – jeśli koalicja powstanie – będzie wymagać dużej dyscypliny w głosowaniu. Jest jeszcze jeden głos mniejszości niemieckiej, która z reguły jest prorządowa. A poza tym, już po zawiązaniu koalicji, zapewne i tak rozpocznie się przeciąganie niektórych posłów od Palikota i z SLD.

Zachowanie starej koalicji pozycjonuje – można powiedzieć, że w sposób sprawiedliwy – tak formację Palikota, jak i Grzegorza Napieralskiego. Pierwszy niezdeprawowany nowym udziałem w nowej władzy będzie mógł pokazać, co ma w saku, poznać swój klub, a też dopracować jakąś koncepcję obecności w polityce. Palikot, mimo licznych buńczucznych zapowiedzi, sam wydaje się nieco skonfundowany własnym sukcesem. Gdyby zaś SLD stał się koniecznym elementem koalicji rządzącej, urósłby ponad miarę w stosunku do nędznego wyniku wyborczego, jaki osiągnął. Stałby się ważny, potrzebny, być może nawet na takiej koniunkturze Napieralski mógłby popłynąć dalej na czele Sojuszu. Byłoby to całkowicie niezasłużone, a dla przyszłości partii niebezpieczne.

Palikot wice-Pawlakiem

Wedle prostych rachunków, największym zwycięzcą wyborów jest oczywiście Platforma Obywatelska – blisko 40 proc. poparcia – i Donald Tusk osobiście. Wiadomo, może kontynuować współpracę z PSL, ale – i to nowy jednak element – ma na zapleczu straszak wobec Waldemara Pawlaka, czyli ewentualność dogadywania się zwłaszcza z Palikotem, który zresztą tuż po wyborach mówił, że wyobraża sobie rzeczową współpracę z rządzącymi. Nie można zatem wykluczyć i takich scenariuszy, gdy posłowie Ruchu popierają projekty Tuska wbrew oporowi Pawlaka. Lider PSL zresztą, jako już bardzo doświadczony polityk i wprawny taktyk, dobrze to wie i czuje. W wieczór wyborczy, mimo niezłego wyniku jego partii (jak na partię ludową), nie tryskał humorem.

PiS, trzeba to jasno stwierdzić, osiągnął zupełnie przyzwoity wynik, oczywiście nie na miarę ambicji i marzeń Jarosława Kaczyńskiego, ale jednak niekwestionowany. Te 30 proc. poparcia jest rezultatem utwardzonym, i jeśli nie snuje się fantasmagorycznych bajek o przejęciu władzy, a docenia się sam fakt silnej obecności w polityce, to zajęta pozycja jest pewna i jak na razie nienaruszalna. Wystarczy zobaczyć, jaki dystans dzieli partię Kaczyńskiego od następnej w kolejce. To charakterystyczne, że poniżej drugiego miejsca osiągnięcie 10 proc. poparcia jest już dużym sukcesem, a strach przed spadnięciem poniżej 5 proc., czyli progu wejścia do parlamentu, jak najbardziej uzasadniony.

Mimo że wszystkie te mniejsze partie do swoich programów wyborczych wpisały hasło przełamania wojny polsko-polskiej między PiS i PO, to ona nie tylko nie została przełamana, a wręcz się utrwaliła poprzez wyniki wyborcze. Została także utrzymana odległość między dwiema partiami (ta z 2007 r.), co jest wielkim powodem do dumy dla Donalda Tuska. Nie tylko dlatego, że jak nikt po 1989 r. pozostanie premierem na kolejną kadencję, ale też dlatego, że wytrzymał atak największego przeciwnika i krytykę innych formacji, które na atakowaniu rządu próbowały zbić kapitał bądź przynajmniej się od PO dystansowały, jak PSL.

Pas biblijny

Okazało się, że odbiorcy mają pamięć i wiedzą, na kogo oddają głosy. Zarówno ci, którzy tak licznie poparli PiS, jak i ci, którzy poszli za PO. Można powiedzieć, że ci pierwsi coraz bardziej i coraz silniej są wierni Jarosławowi Kaczyńskiemu, bez względu na to, co i jak mówi ich przywódca danego dnia i na kolejnym etapie. Geograficznie ten rodzaj myślenia i lojalności przeważa w pasie wschodnio-południowym (Podlaskie, Lubelskie, Świętokrzyskie, Małopolskie i Podkarpackie), choć trochę się kurczy przestrzennie w porównaniu z poprzednimi wyborami. To taki nasz „biblijny pas”, na wzór amerykańskiego Południa, zawsze głosującego na republikanów. Teraz nazywany też „Węgrami”.

Wyborcy PO kierowali się bardziej złożonymi, czy raczej bardziej różnorodnymi, przeświadczeniami. Oczywiście ważne było – tak jak w 2007 r. – przeciwstawienie się ideałom i kiedyś stosowanym praktykom IV RP, także ich kolejnym późniejszym mutacjom, ze specyficzną i szczególną epopeją smoleńską na czele. Ale także jako dodatek istotna była obrona ogólnej idei rządowej, stylu sprawowania władzy, skuteczności w polityce zagranicznej i gospodarczej. To była świadoma, niejako skumulowana ocena.

Można pocieszać się, że kolejna przegrana PiS osłabia szanse zrealizowania programu wielkiej sanacji Polski wedle pomysłów Kaczyńskiego i skazuje jego partię na wegetację na marginesie realnej polityki. Niemniej udało się przecież zbudować IV RP nie jako państwo, ale jako część społeczeństwa. I to daje siłę tej największej w końcu partii opozycyjnej. A znając talenty jej prezesa, to wnet przedstawi jakiś scenariusz przyspieszenia walki o władzę. Już wierni mu dziennikarze głoszą, że naród musi gotować się do działania, bo kryzys już wkrótce wyczerpie rządzących, piszą też, że teraz wolność słowa zostanie zdławiona, a wszystkie „niezależne środowiska” spacyfikowane. I chociaż takie właśnie brednie powodują, że PiS nie może się wygrzebać ze swojej odwiecznej „jednej trzeciej”, jest to myślenie głęboko zakodowane w świadomości tej politycznej wspólnoty. W tym sensie nie mamy w Polsce normalnego podziału na partie rządzące i opozycję, które w naturalnym procesie zużywania się władzy zamieniają się co jakiś czas rolami, a wyborcy nie mają zasadniczego problemu ze zmianą politycznych sympatii.

PiS i PO obsługują politycznie inne części społeczeństwa, to głęboki podział kulturowy, przepaść, której nie przeskakuje się z powodu niezadowolenia z tempa budowy autostrad i wcześniejszej edukacji sześciolatków, a nawet nie z przyczyny „drożyzny” czy „oddania śledztwa smoleńskiego”. Wybory pokazały, że to podział cywilizacyjny, a przez to trwały.

Może teraz nadszedł czas dla Platformy i Tuska, aby wydobyć przynajmniej część publiczności PiS z zaklętego kręgu mitologii tej partii. A przed PiS decyzja strategiczna i mentalna: czy Kaczyński ma zostać (choć on sam w 2008 r. twierdził, że po przegranej w 2011 r. ustąpi), czy też czas na zmianę przywództwa. Nie widać jednak w PiS żadnej ku temu gotowości, choć wielu zwolenników tego ugrupowania zaczyna się niecierpliwić: po co komu partia, nawet mająca rację, która nie ma szans wygrać?

Nastąpiło tu zapętlenie; po wszystkich rozważaniach sympatycy PiS powracają do punktu wyjścia. Winni będą więc zapewne ponownie inni; już mówi się o „rozrabiactwie” i przeszkadzaniu w kampanii Kurskiego i Ziobry.

Gdzie są młodzi z wielkich miast

Swoją drogą, ciekawe jest porównanie elektoratów partii z tych wyborów w zestawieniu z tymi z 2007 r. Wbrew danym z niektórych wcześniejszych badań, sugerującym, że PiS zdobywa najmłodszych wyborców i ma już w tej grupie więcej zwolenników niż Platforma, wyborczy wynik tego nie potwierdził.

Platforma wciąż utrzymuje znaczną przewagę nad PiS w grupie wyborców w wieku 18–25 lat (32,7 proc. do 23,8 proc.), ale jednak znaczna grupa najmłodszych ubyła Platformie na rzecz Ruchu Palikota. Cztery lata temu PO w tej grupie wiekowej była absolutnym hegemonem – zyskiwała 56,4 proc. głosów. Teraz Palikot zdobył sympatię ponad 23 proc. młodzieży, czyli niemal dokładnie tyle, ile zabrakło Platformie do wyniku z 2007 r.

Podobnie było w nieco starszej grupie wiekowej, 26–39 lat: tutaj także PO straciła blisko 10 pkt proc. w porównaniu z 2007 r. i niemal tyle samo zyskał Ruch Palikota. Tu więc przepływ jest oczywisty, z arytmetyczną dokładnością.

Platforma, także w wyniku naturalnego procesu rządzenia, stała się zapewne dla młodych ugrupowaniem establishmentu, zasiedziałym w systemie, nieodpowiadającym już tak dobrze na ich emocje.

Wśród starszych wyborców zmiany były znacznie mniejsze, choć ciekawa jest zmiana trendu wśród wyborców najstarszych (60 plus), gdzie dotąd PiS miał zagwarantowaną przewagę; teraz partia Kaczyńskiego utrzymała procentowy udział wśród seniorów, ale wyprzedziła ją Platforma, a z porównania wyników sprzed czterech lat wynika, że PO pozyskała w tej grupie wiekowej część dawnych wyborców SLD. W wielkich miastach (powyżej 500 tys. mieszkańców) Platforma utraciła niewielki odsetek zwolenników na rzecz Ruchu Palikota, a PiS nic nie stracił i nic nie zyskał.

Prawie nie drgnął układ wpływów w elektoracie wiejskim: Platforma, PiS i PSL utrzymały stan posiadania z 2007 r. Platforma straciła, znowu niemal dokładnie tylu wyborców z wyższym wykształceniem, ilu pozyskał Ruch Palikota. Można więc powiedzieć, używając znanego stereotypu, że partia Tuska nadal jest ugrupowaniem „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, ale musi się już dzielić nimi z Ruchem Palikota, który zmobilizował także sympatyków z mniejszych ośrodków.

Z tego punktu widzenia ugrupowanie Palikota wydaje się jednak bardziej komplementarne wobec Platformy niż wobec SLD, choć przy marnym ogólnym wyniku Sojuszu tendencje i przepływy przy porównaniach z tą partią mogą po prostu nie być tak wyraźne.

Klęska Sojuszu

SLD przegrał nie tylko z powodu bardzo słabej kampanii i mało charyzmatycznego lidera. Problemy tego ugrupowania mają głębszy strukturalny charakter. Po pierwsze, naturalnie odchodzi starszy elektorat tej partii, zakorzeniony jeszcze w PRL. Pojawiają się „nowi starsi”, którzy w 1989 r. mieli po czterdzieści kilka lat i już wtedy identyfikowali się raczej z solidarnościową stroną sceny politycznej, a dzisiaj jako seniorzy dają przewagę Platformie. Poza tym Sojusz staje się partią, rzec można, niepotrzebną. Nie uczestniczy w wielkiej rozgrywce pomiędzy Platformą a PiS, która skupia uwagę i budzi wielkie, niemal sportowe, emocje. Nie ma waloru świeżości i entuzjazmu Palikota. Nie reprezentuje zwartej klasy społecznej jak PSL. Treści socjalne i ekonomiczne wyssał z partii Napieralskiego PiS i to jest teraz partia ludzi pracy najemnej, sfery budżetowej, ludzi na zasiłkach. A lewicowość kulturową, obyczajową przechwycił Palikot.

SLD w wersji Napieralskiego stał się partią klasową, ale bez swojej klasy, próbującą ostrożnie głosić hasła obyczajowej rewolucji (jak na polskie realia, bo wiele z tych kwestii w innych europejskich krajach mieści się w głównym nurcie polityki), ale zderza się z konserwatyzmem tych swoich wyborców, którzy jeszcze nie przeszli do PO czy Palikota. Na kulturową tradycyjność elektoratu Sojuszu wielokrotnie zwracali uwagę politycy SLD, jak choćby Leszek Miller.

W SLD nie było zarazem cierpliwości do zmiany koncepcji politycznej, a LiD został rozwiązany jeszcze przez Wojciecha Olejniczaka, który – z obawy przed konkurującym z nim i bardziej związanym ze starym aparatem partii Napieralskim – postanowił pozbyć się z formacji dawnych ludzi z Unii Wolności. Teraz Olejniczak, zdaje się, znowu pretenduje do kierowania Sojuszem. Widać, że w partii nie ma nowych pomysłów, że sytuacja kręci się wokół tych samych osób. I dzisiaj zupełnie nie wiadomo, czy Sojusz ma rywalizować na radykalizm obyczajowy z Palikotem, czy zwalczać Platformę z socjalistycznych pozycji, czy ideologicznie ścierać się przede wszystkim z PiS. Jedynym pomysłem, jaki przez ostatnie miesiące był widoczny w działaniach Napieralskiego i jego partii, była nadzieja na wejście do rządu Platformy, ale słaby wynik Sojuszu, a dobry partii Tuska zniweczył te rachuby. Zadaniem nowego przewodniczącego będzie uczynienie z SLD partii, która budzi jakieś emocje i jest komuś potrzebna. Zacznie się tam jednak zapewne teraz okres wewnętrznych walk, rozliczeń, żalów. A przewodniczący Napieralski, deklarując, że na najbliższym kongresie partii nie będzie się ubiegał o reelekcję, stwierdził jednocześnie, że „przegrała drużyna”.

Drużyna Tuska zaś wygrała. Po prawdzie jednak nie tyle drużyna, ile sam Tusk. I ma teraz dobrą okazję, aby wewnętrzne rozgrywki w Platformie zakończyć. Platforma wozi się na Tusku od lat, a ostatnia kampania potwierdziła, że cały ciężar pozyskiwania wyborców musiał wziąć na siebie premier. Nie ma już żadnego usprawiedliwienia dla tolerowania w partii jakichś frakcji Schetyny, grupy Gowina czy spółdzielni Grabarczyka, o czym rozpisują się i czym emocjonują liczni komentatorzy; nie ma już miejsca na rozdawanie stanowisk z zachowaniem jakiegoś nieczytelnego klucza, który musi zadowolić skłóconych kolegów. Wyzwania, jakie stanęły przed Platformą po jej zwycięstwie, mają zupełnie inny wymiar.

Powyborcze ABC

Koalicja z małym zapasem: PO – 206 mandatów (w zaokrągleniu 39 proc. głosów), PiS – 158 (29 proc.), Ruch Palikota – 40 (10 proc.), PSL – 28 (8 proc.), SLD – 27 (8 proc.), 1 – mniejszość niemiecka. Koalicja ma tylko 3 mandaty zapasu ponad 231 głosów parlamentarnej większości.

Frekwencja: 48,9 proc. – o 4 proc. niższa od tej w wyborach w 2007 r.

Najniższa w okręgu opolskim – 40,95 proc.

Najwyższa w okręgu warszawskim – 69,13 proc.

Z Sejmem żegnają się m.in.: z PSL – Jolanta Fedak, Ewa Kierzkowska, z PO – Andrzej Czuma i Tadeusz Ross, z PiS – Karol Karski i Jarosław Sellin, z PJN – Paweł Poncyljusz i Elżbieta Jakubiak, z SLD Marek Wikiński, który w ławach SLD przesiedział w Sejmie 14 lat, i Marek Balicki.

Walkę o Senat przegrali m.in.: Zbigniew Chlebowski, Nelly Rokita i Zbigniew Romaszewski.

Do Sejmu po nieobecności wracają: Anna Fotyga (PiS), Leszek Miller (SLD) i Dariusz Rosati (PO).

Pojedynek liderów: Donald Tusk zdobył w Warszawie ponad 361 tys. głosów, Jarosław Kaczyński o 165 tys. mniej.

Na 41 okręgów wyborczych PiS wygrało w 14, resztę wzięła PO. Partia Jarosława Kaczyńskiego najlepszy wynik odnotowała w okręgu z siedzibą w Nowym Sączu (52 proc.), a Donalda Tuska w okręgu poznańskim (55 proc.).

Z siedmiu nowych aniołków prezesa Jarosława Kaczyńskiego, czyli pięknych dziewczyn z wyborczego plakatu, do Sejmu nie doleciał ani jeden.

Do Sejmu ze zdwojoną siłą wraca Ziobro. Jan Paweł Ziobro, startujący z 17 miejsca na liście PiS w okręgu tarnowskim, i Kazimierz Ziobro z okręgu krośnieńskiego (7 miejsce na liście PiS). Obaj niespokrewnieni ze Zbigniewem Ziobrą.

Polityka 42.2011 (2829) z dnia 12.10.2011; Polityka; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Przełomowy brak zmian"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną