To symbol – dla jednych święty z racji religijnych, a dla wielu ważny jako symbol kulturowy. Tyle że w przypadku krzyża wiszącego w głównej Sali obrad Sejmu obie strony traktują go jako przedmiot właśnie. Świadczy o tym i czas, w jakim wybuchł spór (tak, jakby nie było do załatwienia spraw pilniejszych), i wysokie C używanych argumentów.
Tym bardziej warto dziś zapytać, jaki sens miała operacja podjęta przed kilkunastu laty przez grupę ówczesnych parlamentarzystów, którzy – pod osłoną nocy! – obok godła państwa powiesili krzyż. Bo podobnym bezsensem byłoby teraz jego usuwanie. Takie akcje nakręcają tylko i tak już w Polsce złą atmosferę.
Wbrew pozorom, nie mają natomiast wiele wspólnego ani z respektowaniem świeckości państwa, ani z poszanowaniem uczuć religijnych. Obie te kwestie są zbyt poważne, by mieli je rozstrzygać w świetle kamer Palikot z Kaczyńskim, czy też partyjne deklaracje i uchwały. To, czy krzyż wisi w sali parlamentu, czy też nie wisi, nie wpływa również – jak uczy zwłaszcza polskie doświadczenie – na wartość uchwalanych w nim praw – ani aksjologiczną, ani merytoryczną.
Krzysztof Kozłowski, zasłużony senator RP, wspominał niedawno w Krakowie, że kiedy w parlamencie pierwszy raz wywiązał się spór wokół wprowadzania do ustaw zwrotu o poszanowaniu wartości chrześcijańskich, zapytał o to ks. prof. Józefa Tischnera. Ten odparł, że jeśli wartości chrześcijańskie są gdzieś zapisane, to tylko w jednym miejscu: w ewangelicznym Kazaniu na Górze i w Ośmiu Błogosławieństwach. A z nich jedno odnosi się szczególnie do życia publicznego: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi”.
Faktycznie, najważniejszą dla demokracji cechą polityków nie jest zdolność do pokonywania przeciwników, ani też nieugiętość i bezkompromisowość. Wartościowy polityk to taki, który potrafi zaprowadzić w życiu publicznym pokój. Ani więc Palikot, ani Kaczyński.