Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Będzie pod górę

Nowy - stary rząd, czyli szok kontynuacji

„Tusk zdobył władzę, teraz chce ją potwierdzić, skonsolidować, dopełnić, nabrać wysokości. To naturalny proces przetwarzania wyników wyborów w praktyczną siłę”. „Tusk zdobył władzę, teraz chce ją potwierdzić, skonsolidować, dopełnić, nabrać wysokości. To naturalny proces przetwarzania wyników wyborów w praktyczną siłę”. Mirosław Gryń / Polityka
Startuje nowa kadencja starej władzy. Dziwne doświadczenie dla wyborców i polityków.
„Tak w Platformie, jak i w PiS na początku nowej kadencji władzy pojawiają się tendencje wynikające z podobnych przyczyn: z poczucia przejściowości, tymczasowości”.Mirosław Gryń/Polityka „Tak w Platformie, jak i w PiS na początku nowej kadencji władzy pojawiają się tendencje wynikające z podobnych przyczyn: z poczucia przejściowości, tymczasowości”.

Medycyna zna pojęcie objawów nieswoistych, które mogą zwodzić lekarzy, zamazywać rzeczywisty obraz kliniczny. I kiedy wszyscy zajmują się błahymi syndromami, istota problemu leży gdzie indziej. Tak jest dzisiaj z polską polityką i napięciami, które w niej występują. Konflikt Donalda Tuska z Grzegorzem Schetyną – któremu poświęcono setki artykułów i programów telewizyjnych – nie ma żadnego merytorycznego znaczenia, bo za hipotezą, że Schetyna jest zapalonym reformatorem, a Tusk kluczącym, małostkowym kunktatorem, nie przemawiają żadne twarde fakty.

Ten spór wyraża zupełnie inne napięcie. Tusk zdobył władzę, teraz chce ją potwierdzić, skonsolidować, dopełnić, nabrać wysokości. To naturalny proces przetwarzania wyników wyborów w praktyczną siłę. Towarzyszy temu wiele nieistotnych zjawisk i fantomów, które zasłaniają istotę problemu w tym sensie, że nie oddają samotności Tuska, jego dramatu zwycięzcy.

Jak zatem nie popsuć tego zwycięstwa, jak przeprowadzać zmiany, których obywatele nie pragną i ich potrzeby zapewne nie rozumieją? Przy tak niestabilnej sytuacji ekonomicznej na świecie dobre zdawałoby się rozwiązanie nagle może się okazać koszmarną pomyłką; jeszcze bardziej rośnie więc pokusa, aby nie podejmować ryzykownych działań, reagować na bieg zdarzeń. Skoro tkwi się w grząskim bagnie niepewności, czy nie lepiej zaprzestać gwałtownych ruchów i raczej trzymać się kępek stałego gruntu?

Zwłaszcza że – jak uczy doświadczenie – niewiele istotnych systemowych zmian da się wprowadzić w ramach współczesnych, rozdyskutowanych czy wręcz rozhisteryzowanych demokracji. Tusk wprowadził dwie przez cztery lata: skorygowanie emerytur pomostowych i reformę OFE. Być może w nadchodzących czterech latach udadzą mu się dwa podobne ruchy i nie więcej. Może wymęczy zmiany w emeryturach mundurowych i to będziemy pamiętać z tej rozpoczynającej się kadencji? Tak zwana niepokorna opozycja żąda wielkości, suwerenności, satysfakcji, świadectwa, wartości, gdy problemem na razie są głównie papiery dłużne Grecji.

I w tej skali musi się odnaleźć Tusk. Jeśli gra na przyszłą prezydenturę, nie może sobie pozwolić na „straceńczą” politykę radykalnych cięć budżetowych, na zasadzie: już nie muszę być popularny, zrobię zatem, co trzeba, i odejdę. Zresztą nie wiadomo, czy te cięcia, duszące w jakiejś mierze popyt, byłyby racjonalne. Ten stan napięcia między tym, co konieczne a co możliwe, między aktywnością a świadomą biernością może być politycznie dość komfortowo podtrzymywany dzięki trwaniu w kolejnej koalicji z Waldemarem Pawlakiem. Chyba niedościgłym mistrzem w przeczekiwaniu kłopotów.

Tusk ma także dylemat z rządem. Czy zmienić go w znacznej części, licząc na efekt świeżości, nowego otwarcia, czy raczej zachować trzon dotychczasowej Rady Ministrów, pokazując, że jest z niej zadowolony, jak i z całej pierwszej kadencji? To pytanie, które nie stało jeszcze przed żadnym premierem, bo nikt nie rządził dwa razy pod rząd. Ponadto Tusk musiał zauważyć to, co dostrzegają inni – niską skłonność polskiego społeczeństwa do reagowania i wysoki próg buntu. To ewenement w skali europejskiej, potwierdzany mizerną frekwencją wyborczą, praktycznym brakiem strajków od kilku lat, tym, jak się muszą umordować związkowcy, żeby sklecić jakąś demonstrację, która nie zakończy się kompletną klapą. Jak gdyby Polacy jeszcze lepiej niż Tusk czuli ograniczenia rządu, a zgoda na kontynuację była też pogodzeniem się z tymi ograniczeniami.

Trwa szok kontynuacji. Ta nowa w III RP sytuacja wprowadza myślowy zamęt, chaos, żądania przyspieszenia w nieokreślonych kierunkach. Gdzie jest premier, dlaczego nie ma jeszcze nowego rządu, budżetu, gdzie projekty reform, to skandal – słychać ze wszystkich stron. Mówi się o konflikcie Tuska z prezydentem Komorowskim, ale to też jest objaw nieswoisty, bo ten prawdziwy czy wyimaginowany spór między ośrodkami władzy jest kompletnie bez znaczenia, nie niesie żadnej istotnej treści. Komorowski nie ma własnej wizji ominięcia kryzysu, która byłaby istotnie różna od widzenia spraw przez Tuska. Wszystkie recepty dzisiaj przypominają rady trenera, który nie bardzo wie, co poradzić swojej drużynie, i mówi wtedy: ruszać się, chłopcy.

Zastępczą treścią polskiej polityki stała się walka o umacnianie wpływów, o dominację, o pacyfikację rywali. Kiedy nie bardzo wiadomo, w jakim kierunku atakować i gdzie znajduje się przeciwnik, tworzy się okopy i umacnia linie obrony. Wiele z tych walk i gier jest planowanych już pod następne wybory, co wydaje się perspektywą dość bajkową, bo przecież bardzo odległą.

Widać to wyraźnie w PiS. Konflikt pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Zbigniewem Ziobrą jest tak samo nieprawdziwy jak przepychanki w Platformie. Ziobro w niczym nie będzie lepszy niż Kaczyński, ani wewnątrz partii, ani na zewnątrz. Jako jeszcze bardziej ortodoksyjny pisowiec niż prezes nie stworzy żadnych szans na wyjście PiS z politycznego getta. A jeszcze do tego jest całkowicie pozbawiony talentu Kaczyńskiego do nieustannego formowania wizji, ideologii, wielkich planów historii. To jest więc czysta walka o władzę w sytuacji, gdy nie wiadomo, o co innego walczyć.

Ten konflikt ma jednak znaczenie w innym planie, takim, który określa przyszłą pozycję Jarosława Kaczyńskiego. Mimo przegranych wyborów wciąż pozostaje on najważniejszą postacią polskiej polityki, nawet jeśli w funkcji już dzisiaj biernej. Chociaż staje się figurą mniej groźną, a coraz bardziej dziwaczną, to on politycznie napędza Platformę, określa jej znaczenie, definiuje rolę samego Tuska, decyduje o charakterze i jakości opozycji.

Zdjęcie tej figury z szachownicy zmieni całkowicie polską politykę. PiS się rozpadnie, podzieli, straci znaczenie, prawicowe puzzle ułożą się inaczej, być może przekomponuje się Platforma. Do głosu dojdą inne ideowe trendy, ujawnią się inne koligacje, podziały, sympatie, dotąd stłumione przez plemienną walkę ludu pisowskiego z platformerskim. Kaczyński jest jak korek, po jego wyjęciu wszystko zacznie płynąć, szumieć, pienić się i zmieniać. Niewykluczone, że Tusk umacnia się także na okoliczność ewentualnego odejścia prezesa PiS. Bo wtedy siłę lidera PO będą wyznaczać zupełnie inne czynniki i warunki.

Rewolta w PiS ma swoją wewnętrzną treść. Codzienne media emocjonują się starciem zakonu PC z ziobrystami (w końcu z partii wyrzuconymi) przy asyście frakcji Rydzyka. Ale przecież rzeczywiste znaczenie tej ruchawki jest zupełnie inne – chodzi o to, czy napięcia w PiS doprowadzą do zmierzchu Kaczyńskiego, po którym polska polityka obudzi się do innego życia.

Dzisiaj nawet wierni dotąd akolici prezesa zaczęli w niego wątpić. Widać to w częstej ostatnio formule: po co nam taki przywódca, który nie potrafi, po raz kolejny, wygrać i zrealizować swojego ideowego planu. A także zapewnić stanowisk we władzy, programów w telewizji, silnych prawicowych mediów, znaczenia i wpływu na rzeczywistość. „Niepokorni” mieszkańcy „antysalonu” zaczęli się w końcu niecierpliwić, tracą stoicki spokój, charakterystyczny dla wytrwałych „prostych” wyborców Kaczyńskiego, którzy są gotowi czekać na sukces prezesa do końca świata. Konserwatywna elita medialna, jak się wydaje, zaczyna wypowiadać posłuszeństwo Kaczyńskiemu, a Ziobro jest tylko eksponentem tej tendencji, choć też jakoś specjalnego entuzjazmu nie budzi. Wygląda to tak, jakby pojawiło się pragnienie zmiany, nawet jeśli jej efekty nie są ani pewne, ani znane. Ale tak jak jest, też jest nie do przyjęcia.

Zatem i w Platformie, i w PiS na początku tej kolejnej kadencji władzy pojawiają się tendencje wynikające z podobnych przyczyn: z poczucia przejściowości, tymczasowości. Dziwne to odczucie w sytuacji, gdy w wyborach objawiła się akurat społeczna tęsknota za kontynuacją i stabilizacją. Ale, paradoksalnie, właśnie ta kontynuacja odsłoniła wszystkie napięcia polskiej polityki. Wyborcy zażądali, aby było mniej więcej tak, jak jest, tyle że sami politycy zdają się już tego nie wytrzymywać. Także dlatego, że w usankcjonowanej przez mocne vox populi kontynuacji ważni dotąd stają się jeszcze ważniejsi, a mało ważni jeszcze mniej ważni. Polska polityka jest ofiarą nieznanego dotąd fenomenu – początku starego, zmiany bez zmiany, konieczności wykrzesania energii z tego samego zmęczonego już układu.

Dysponujący setkami badań opinii publicznej politycy i tak nie bardzo wiedzą, czego naprawdę oczekują od nich wyborcy. Czy chcą, aby Kaczyński nadal był tylko solidnym dostawcą godności dla swoich klientów, bez szansy na zdobycie władzy? Czy Tusk ma nie zawracać głowy „bolesnymi reformami”, dopóki pieniądze ludzi w bankach są bezpieczne, a bezrobocie trzyma się poniżej unijnej średniej? Czy Palikot jest rzeczywiście zwiastunem wielkiej przemiany polskiego społeczeństwa i trzeba się już z nim i liczyć, i powoli zacząć układać?

Nikt nie ma nic nowego i świeżego do zaproponowania, wszystko już było, w nowym przegląda się stare, co najwyżej można mówić o nowej formie, na pewno nie o treści. Ani Palikot, ani Napieralski (czy ktokolwiek, kto obejmie jego stanowisko) nie mają żadnej opowieści o Polsce, o polskiej gospodarce, która by jakoś zasadniczo zmieniała recepturę naszej polityki. Podobnie Kaczyński, oprócz coraz bardziej anachronicznej i kuriozalnej ideologii, nie ma żadnych wartościowych dla gospodarki i polityki recept. A Tusk wie, że może być ukarany za każdy ruch wyprzedzający zagrożenie, którego skutków obywatele na razie nie odczuwają. Premier naturalnie wygłosi w końcu mniej lub bardziej płomienne exposé, ale zapewne nie będzie tam wizji, która wykracza ponad ogólnoświatowe i europejskie finansowe realia.

Przy braku wielkich, suwerennych, narodowych planów, które są teraz po prostu niemożliwe, trwa zacięta walka o władzę w czekaniu na lepsze czasy. Przywódcy szykują się do wielkości, na którą być może nigdy nie będą mieli szansy. Tusk znalazł swoją niszę sprawności i umiarkowania. Stał się solidnym zawodnikiem środka pola. W jakimś sensie wyrósł ponad całą klasę polityczną, paradoksalnie dlatego, że zrozumiał swoje ograniczenia jako przywódcy kraju średniej wielkości, z produktem narodowym brutto takim, jaki jest. Pokazuje zatem opinii publicznej, że chce grać dobrze w Lidze Europejskiej, nawet jeśli wie, że do Ligii Mistrzów trochę mu brakuje. Kaczyński na obniżenie rangi swojej wielkości wciąż się nie godzi, co też manifestuje. Czeka na takie zawody, które będzie mógł wygrać.

Ale obaj polscy liderzy, i władzy, i opozycji, na progu kolejnej kadencji III RP muszą zdawać sobie sprawę, że proch został już wymyślony, że wszystkie chwyty są ogólnie znane i wykorzystane, że teraz liczą się głównie zręczność, ulotne odczucia wyborców, ich subiektywne, choć być może głęboko niesłuszne, poczucie zadowolenia i nadziei. Że jednak nie chodzi o to, aby ludzi wyprowadzać na ulice, ale żeby zostali w pracy i w domu. Ta nasza pierwsza historyczna kontynuacja rządów ma trochę gorzki smak. Nuda demokracji, stałości, przeplata się ze skalą wyzwań. Nasze wrażenie, że jesteśmy „z kraja”, że wystarczy naśladować Zachód, a będzie dobrze, tak jeszcze silne w latach 90., stało się nieaktualne, bo teraz wszyscy chcieliby kogoś naśladować, tylko nie wiadomo kogo.

A w dodatku trzeba zasiąść w tych samych sejmowych ławach, w tych samych rolach, z tymi samymi uprzedzeniami i jednocześnie rozpocząć nową czteroletnią grę, której ani początek nie jest jasny, ani koniec wyobrażony. To koszmar, a zarazem wielkie wyzwanie kontynuacji. To czasy nie wielkich wizjonerów, lecz zdolnych księgowych, negocjatorów i pragmatyków, którzy staną się wielcy, jeśli im się uda. Dwa kroki do przodu, jeden w tył. Brzmi to fatalnie. Ale przecież w istocie taki był nasz wybór.

Polityka 46.2011 (2833) z dnia 08.11.2011; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Będzie pod górę"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną