Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Poczet marszałków polskich

Polscy marszałkowie Sejmu w III RP

Marszałek Sejmu, choć na co dzień nieco w cieniu, jest formalnie drugą osobą w państwie. Marszałek Sejmu, choć na co dzień nieco w cieniu, jest formalnie drugą osobą w państwie. Adam Chelstowski / Forum
Ewa Kopacz będzie dwunastym marszałkiem Sejmu po 1989 r. Polityczne i osobiste losy marszałków dobrze oddają temperaturę spraw partyjnych, stosunki między władzami Rzeczpospolitej, szczególną atmosferę gmachu przy Wiejskiej.
Mikołaj Kozakiewicz (4 lipca 1989 - 24 listopada 1991).Grzegorz Jakubowski/Forum Mikołaj Kozakiewicz (4 lipca 1989 - 24 listopada 1991).
Grzegorz Schetyna (8 lipca 2010 - 8 listopada 2011).BLAWICKI PIOTR/EAST NEWS Grzegorz Schetyna (8 lipca 2010 - 8 listopada 2011).
Ewa Kopacz (8 listopada 2011 - ?)Leszek Szymański/PAP Ewa Kopacz (8 listopada 2011 - ?)

Marszałek Sejmu to formalnie druga osoba w państwie. W pełni uświadomiła nam to katastrofa smoleńska, kiedy w ciągu kilku godzin Bronisław Komorowski przejął obowiązki prezydenta. Na co dzień marszałek jest nieco w cieniu. Dość łatwo dostępny na sejmowych korytarzach, nie ma tego nimbu, jakim cieszą się przedstawiciele władzy wykonawczej, nie towarzyszy mu liczna ochrona. Owszem, przedmiotem zazdrości może być marszałkowski gabinet, największy spośród tych, jakie mają przedstawiciele najwyższych władz.

Pierwszy, kontraktowy

Trzeba przyznać, że od momentu demokratycznego przełomu funkcję marszałka Sejmu sprawowali politycy z pierwszej ligi. Ten poczet rozpoczyna prof. Mikołaj Kozakiewicz. Na funkcję marszałka Sejmu kontraktowego w 1989 r. wybrano go trochę siłą rozpędu: w PRL laskę marszałkowską – pozbawioną politycznej wagi – powierzano z reguły przedstawicielowi bratniego ZSL, a on był właśnie z tej partii.

W Sejmie kontraktowym okrągłostołowa koalicja rządowa (PZPR, ZSL, SD plus mniejsze ugrupowania), zanim się rozsypała, miała 65-proc. większość, a więc ludowiec Kozakiewicz, który w dodatku wszedł do Sejmu z tzw. listy krajowej, uzyskując ponad 8 mln głosów, był kandydatem naturalnym. Lista krajowa miała zagwarantować wskazanym osobom miejsce w Sejmie. Znalazło się na niej 35 nazwisk. W pierwszej turze, gdzie wymagano bezwzględnej większości, wybrano tylko dwie osoby: Adama Zielińskiego i właśnie Mikołaja Kozakiewicza. Przedstawiciel Biura Politycznego PZPR zażądał jednak od Kozakiewicza, aby podpisał oświadczenie, że będzie strzegł interesów koalicji, czego nie zrobił, gdyż nie był politykiem uzależnionym od swojej partii, a tym bardziej od całej koalicji.

Był też, być może, jedynym marszałkiem, który starał się, aby żaden interes partyjny nie zdominował jego pracy, co przybierało czasem formy trudne do zrozumienia. Kozakiewicz z reguły nie brał udziału w głosowaniach, chociaż jako poseł był do tego zobowiązany. Tłumaczył, że nie chciał, aby jego zachowanie było wskazówką dla posłów, jak głosować. Jego polityczny izolacjonizm szedł tak daleko, że praktycznie nie udzielał wywiadów na tematy polityczne, nie pisał artykułów, a występy publiczne ograniczał do spraw oficjalnych. Starał się ustanowić funkcję marszałka Sejmu jako ponadpartyjną, chciał być bezstronny na wzór anglosaski, gdzie spiker izby wręcz rezygnuje z partyjnej legitymacji. Ten model w Polsce słabo się jednak przyjmował.

Marszałek z pakietu

Pełnia demokracji zaowocowała w 1991 r. Sejmem, w którym partii było mnóstwo – ponad 20 wyborczych komitetów wprowadziło swoich przedstawicieli. Wybór Wiesława Chrzanowskiego, seniora polskiej prawicy, współtwórcy Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, na stanowisko marszałka wydawał się naturalny ze względu na zasługi i osobisty autorytet. Rozgrywającymi byli prezydent Lech Wałęsa i Jarosław Kaczyński, którego partia w tych wyborach wypadła słabo, ale który dążył do powołania Jana Olszewskiego na stanowisko premiera koalicyjnego gabinetu. Funkcja marszałka znalazła się w „politycznym pakiecie”, co w czasach późniejszych stało się normą.

Nowy marszałek dobrze zapisał się w historii Sejmu politycznym doświadczeniem, rozwagą i umiarem, ale okoliczności, w których pełnił funkcję, rozchybotanie życia publicznego wystawiły go na ciężkie próby. Najbardziej dramatyczną było pomówienie go przez Antoniego Macierewicza o agenturalność. Uderzenie w prezydenta Wałęsę (to wtedy kolportowano informację, że był zarejestrowany jako agent Bolek) oraz w Chrzanowskiego było częścią politycznego planu mającego zapobiec upadkowi rządu Jana Olszewskiego.

Tamten Sejm z czasów dwóch rządów, opartych na niezbornych koalicjach, zasłynął zresztą z pierwszych brutalnych targów politycznych i bezwzględnego podziału partyjnych łupów. Dość przypomnieć, że liczbę wicemarszałków rozmnożono do pięciu, aby zadowolić apetyty kolejnych partyjnych koalicji. Mimo że sam Wiesław Chrzanowski starał się utrzymywać dystans do bieżących gier politycznych, jego dwuletnia kadencja rozpoczęła proces odchodzenia od ponadpartyjnego kierowania Sejmem. Gdy do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość i marszałkowie z nadania tej partii – Marek Jurek i Ludwik Dorn – byli już jawnymi partyjnymi funkcjonariuszami.

Z marszałka premier

Jednym z pierwszych zadań, jakie brali na siebie kolejni marszałkowie Sejmu, była troska o autorytet Wysokiej Izby, do której społeczne zaufanie spadało o wiele szybciej niż do wszystkich innych instytucji. Szansę na kształtowanie dobrego obrazu Sejmu miał Józef Oleksy, który objął to stanowisko po wyborach w 1993 r., dających nieoczekiwany sukces SLD oraz PSL. Wtedy to po raz pierwszy w ordynacji wyborczej zadziałała 5-proc. gilotyna, pozbawiając reprezentacji podzieloną prawicę.

Józef Oleksy miał wszelkie osobiste przymioty, aby być dobrym marszałkiem.

Był koncyliacyjny, bezpośredni, ale majestatyczny zarazem. Stanowisko marszałka Sejmu wydawało się wręcz dla niego stworzone, jednak sytuacja polityczna, niechęć prezydenta Wałęsy i rosnące zniecierpliwienie Sojuszu rządami premiera Waldemara Pawlaka sprawiły, że Oleksy zmienił gabinet i został premierem (jego polityczną karierę na kilka lat przerwało podejrzenie o szpiegostwo w tzw. aferze Olina).

Drugie podejście Oleksego do marszałkowania w 2004 r. było już drogą przez mękę. Oleksy odchodził z rządu Marka Belki, w którym jako minister spraw wewnętrznych i administracji najwyraźniej nie czuł się najlepiej, i w partii postanowiono, że dobrym wyjściem będzie stanowisko marszałka. Powiedzieć łatwo, wykonać trudniej, zwłaszcza że SLD nie miał już większości i dosłownie ciułano głos do głosu. Oleksy nie przeszedł w pierwszym głosowaniu, w drugim pokonał Józefa Zycha jednym głosem. Zresztą ta ponowiona kadencja nie trwała długo; po kilku miesiącach zapadł wyrok w sprawie lustracyjnej i znów rozstawał się ze stanowiskiem.

Marszałek czteroletni

Zupełnie inaczej było z Maciejem Płażyńskim, który jako jedyny z marszałków został wybrany prawie jednomyślnie (przy dwóch głosach wstrzymujących się). Akcja Wyborcza Solidarność (formalnie w jej skład wchodziło ponad 40 podmiotów) wygrała wybory w roku 1997, Płażyński odniósł w nich swój indywidualny sukces, zdobywając rekordową, jak na tamte czasy, liczbę 124 tys. głosów.

Jako marszałek szybko stał się przedmiotem żartów. Długo nosił przydomek Maciej Przerwa Płażyński nie tylko dlatego, że polityka toczyła się coraz ostrzej, a marszałek ciągle przerywał obrady. Również dlatego, że brak doświadczenia uniemożliwiał mu radzenie sobie w wielu trudnych momentach; także (o czym nie wiedziano) miał poważne kłopoty ze wzrokiem, co uniemożliwiało mu odczytywanie wyników głosowań z tablicy.

Płażyński był jedynym marszałkiem, który na tym stanowisku wytrwał całą czteroletnią kadencję i bardzo politycznie dojrzał. Ten były wojewoda gdański, mianowany przez Tadeusza Mazowieckiego i odwołany dopiero w 1996 r., był nawet poważnie rozważany jako kandydat na prezydenta, który stanie naprzeciwko Aleksandra Kwaśniewskiego. Ostatecznie kres jego ambicjom położył szef AWS Marian Krzaklewski, a Płażyński został jednym z założycieli Platformy Obywatelskiej.

Jako marszałek był członkiem Ruchu Społecznego AWS, ale w swych decyzjach okazał się samodzielny, z czasem radził sobie zupełnie dobrze w sytuacjach konfliktowych, a tych nie brakowało. Jeśli można podać przykład dobrze wykorzystanej marszałkowskiej szansy, to właśnie przypadek Macieja Płażyńskiego.

Trzeba też zauważyć, że został marszałkiem o znacznie poszerzonych kompetencjach. Z wygraniem wyborów przez AWS nastąpiła bowiem znacząca zmiana regulaminu Sejmu wzmacniająca pozycję marszałka. Posłowie SLD mówili nawet o wprowadzeniu dyktatury marszałka, który od tego czasu miał decydujący wpływ na układanie porządku obrad. Był to rezultat wcześniejszego bałaganu, kiedy porządek obrad praktycznie układano na sali plenarnej.

Walka z okupacją

Regulamin obrad był zarzewiem wielu konfliktów, które najostrzej dotknęły marszałka Marka Borowskiego, który tę funkcję pełnił prawie dwa i pół roku (od października 2001 r.), najdłużej z marszałków wywodzących się z lewicy. W tym czasie Sejm pracował intensywnie nad dostosowaniem prawa polskiego i unijnego. Obrady trwały do rana do północy, a nawet dłużej, i posłanka Zyta Gilowska skarżyła się, że marszałek nie przestrzega elementarnych zasad BHP.

Największy kryzys spowodowała jednak nie ciężka praca, ale awantura o prywatyzację stołecznego STOEN, przedsiębiorstwa zajmującego się dystrybucją energii. Wtedy to sejmową mównicę przez ponad 20 godzin okupował ekscentryczny poseł najpierw z AWS, potem z LPR, Gabriel Janowski, aż nad ranem został, na polecenie Borowskiego, wyniesiony przez Straż Marszałkowską. Wkrótce potem sejmową mównicę zaczęła okupować Samoobrona i obrady trzeba było przerwać.

Wówczas opozycja, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, powołała sztab antykryzysowy mający walczyć o zmianę regulaminu, osłabienie władzy marszałka oraz o usunięcie samego Borowskiego (przetrzymał trzy wnioski o odwołanie i w końcu sam podał się do dymisji, kiedy wystąpił z SLD i założył Socjaldemokrację RP).

Marek Borowski przeszedł do historii jako marszałek sprawny, nieco kostyczny, zdystansowany, od swej partii niezależny, czego czasem doświadczał Krzysztof Janik, gdy chciał coś szybciej przepchnąć w imieniu partii. Borowskiemu Sejm zawdzięcza też takie nowinki jak przycisk umożliwiający marszałkowi wyłączenie mikrofonu na trybunie czy monitor na biurku, na którym można szybko znaleźć niezbędną informację, ale też obejrzeć na przykład mecz w trakcie nudnawej debaty.

Pokusy drugiej osoby

Gdy jest się drugą osobą w państwie, pokusa, aby zostać pierwszą, jest bardzo silna, ulegali jej także marszałkowie Sejmu. Maciej Płażyński nie ukrywał prezydenckich ambicji. Józef Zych, ludowiec, jeden z najsprawniejszych marszałków, też długo się wahał. Zych zresztą był wcześniej wielokrotnie wicemarszałkiem i do dziś cieszy się opinią tego, który najlepiej zna regulamin, w kwestiach merytorycznych potrafi słuchać argumentów różnych stron i na dodatek je przyjmować.

Najbardziej odporny na wizję prezydentury wydawał się do czasu Włodzimierz Cimoszewicz, który zastąpił Oleksego na stanowisku marszałka. Taka to już była rola Cimoszewicza, że gdy pojawiał się kłopot z Oleksym, sięgano po niego.

Kiedy pojawiła się wizja prezydentury po Aleksandrze Kwaśniewskim, a Cimoszewicz notowania miał wtedy znakomite, zapewniał, że kandydowania nie bierze pod uwagę. Ale później do tej decyzji dojrzał.

Z pewnością zamiar kandydowania wpłynął na jego zachowanie, gdy jako marszałek przeżył najpoważniejszą inwazję górników na Sejm, zorganizowaną w obronie przywilejów emerytalnych. Zdecydowany i uparcie trzymający się raz wypowiedzianej opinii, Cimoszewicz odmówił wprowadzenia pod obrady projektu ustawy zachowującej emerytalne przywileje górnicze. Jednak pod wpływem manifestacji, a także ewentualnych politycznych kosztów ugiął się i ustawę uchwalono. Pod wpływem ataków komisji orlenowskiej niespodziewanie wycofał się z kandydowania na prezydenta.

Wierni funkcjonariusze

Marek Jurek w 2005 r. podjął wspólnie z prezydentem Lechem Kaczyńskim i szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim grę o rozwiązanie Sejmu, pod pozorem nieuchwalenia na czas budżetu. Nie miało to nic wspólnego ze stanem rzeczywistym, Sejm pracował bowiem nad projektem budżetu szybko i sprawnie, uchwalił go w terminie, co zgodnie orzekli konstytucjonaliści.

Przy innej okazji, uchwalania ustawy o radiofonii i telewizji po przegranym przez ówczesną koalicję (PiS, Samoobrona, LPR) głosowaniu na posiedzeniu połączonych komisji, Marek Jurek w godzinę później zwołał powtórne posiedzenie komisji, by przy niższej frekwencji opozycji uchwalić projekt w wersji oczekiwanej przez rządzących. Było to bardzo znaczące obejście regulaminu Sejmu, którego strażnikiem jest marszałek.

Prestiż marszałka Sejmu został wówczas bardzo nadwerężony, a wraz z nim słabnący i tak autorytet Sejmu. Nie przyczynił się do jego wzmocnienia następca Marka Jurka Ludwik Dorn, będący wówczas jeszcze tzw. trzecim bliźniakiem, jednym z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, polityk doświadczony, błyskotliwy, czasem nadmiernie złośliwy (zapowiadał, że nie będzie rządził Sejmem ani ręką żelazną, ani miedzianą, bo to bardzo delikatna maszyneria).

Rzeczywiście, Dorn próbował różnych sejmowych reform; postulował zwiększenie budżetu na biura poselskie, aby można było zatrudniać lepiej wykwalifikowanych pracowników. Jednak jego inicjatywa wywołała atak tabloidów: oto władza znów daje pieniądze sama sobie. Próbował też uporządkować relacje między posłami a dziennikarzami czy wprowadzić zasadę, że w trakcie obrad plenarnych nie odbywają się posiedzenia komisji sejmowych, by posłowie mieli czas na udział w debatach na forum całego Sejmu. Żadna z tych reform nie powiodła się, natomiast decyzja o lustrowaniu sędziów Trybunału Konstytucyjnego (Dorn zwrócił się do prezesa IPN o materiały dotyczące sędziów TK, w czasie gdy Trybunał obradował nad niekonstytucyjnością ustawy lustracyjnej) przeszła do historii jako mocno wstydliwe, ale w pełni zgodne z linią partii, dzieło marszałka Dorna.

Sami swoi

Kończąca się szósta kadencja Sejmu to czas marszałków PO, Bronisława Komorowskiego i Grzegorza Schetyny. To czas, kiedy ostatecznie ugruntowało się przekonanie, że dla sprawnego rządzenia trzeba mieć „swojego” marszałka. Co nie oznacza, że bezwzględnie posłusznego władzy wykonawczej. Marszałek to bowiem taka funkcja, która pewną dozę niezależności ma w sobie zakodowaną, podobnie jak konieczność rozmowy z opozycją i szukanie kompromisów. Zarówno Komorowski, jak i Schetyna tę umiejętność mieli. Czasem tylko nie mogli z niej korzystać ze względu na napięcie w debacie publicznej (zwłaszcza po tragedii w Smoleńsku). PiS coraz częściej stawało się opozycją pozasystemową, a SLD utonęło w wewnętrznych grach. Tym trudniejsza stawała się rola marszałka.

Ewa Kopacz wkracza wręcz w sytuacji trudniejszej – została wskazana przez premiera w opozycji do Grzegorza Schetyny, który nie ukrywał, że chce na tym stanowisku pozostać. Premier ma do niej pełne zaufanie, co dość powszechnie jest odczytywane, że będzie posłuszna władzy wykonawczej. Od tego, czy potrafi się zdystansować, zależeć będzie, w jaki nurt marszałkowania się wpisze – partyjnej lojalności czy też samodzielności ułatwiającej organizację pracy całej Izby.

Marszałkowie od 1989 r.

Mikołaj Kozakiewicz 4 lipca 1989 – 24 listopada 1991

Wiesław Chrzanowski 25 listopada 1991 – 14 października 1993

Józef Oleksy 14 października 1993 – 3 marca 1995
21 kwietnia 2004 – 5 stycznia 2005

Józef Zych 3 marca 1995 – 19 października 1997

Maciej Płażyński 20 października 1997 – 18 października 2001

Marek Borowski 19 października 2001 – 20 kwietnia 2004

Włodzimierz Cimoszewicz 5 stycznia 2005 – 18 października 2005

Marek Jurek 26 października 2005 – 27 kwietnia 2007

Ludwik Dorn 27 kwietnia 2007 – 4 listopada 2007

Bronisław Komorowski 5 listopada 2007 – 8 lipca 2010

Grzegorz Schetyna 8 lipca 2010 – 8 listopada 2011

Ewa Kopacz?

Polityka 46.2011 (2833) z dnia 08.11.2011; Polityka; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Poczet marszałków polskich"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną