Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zespół śmierci serialowej

Ku pamięci Hanki Mostowiak

Historia Hanki przypomina o setkach postaci umierających tylko dlatego, że aktorowi przestało się chcieć. A mnie – o tysiącach Polaków podchodzących do seriali w perfidny sposób.

„Co tak długo? Spóźnię się na śmierć Hanki!” – powiedziała moja żona. Fakt, czytałem bajkę dziecku jeszcze bardziej opieszale niż scenarzyści „M jak miłość” uśmiercali w tym sezonie Hankę Mostowiak. Próbując zdążyć na ostatni (w sensie: najnowszy, chociaż trudno sobie wyobrazić kontynuację) odcinek serialu byliśmy jak tysiące, może nawet setki tysięcy Polaków – spośród tych milionów, co rzecz oglądają na co dzień. Zasiedliśmy przed telewizorem nie po to, żeby podglądać, co tam dobrego słychać u Mostowiaków. Przeciwnie. Nasi znajomi umawiali się, żeby obejrzeć zaplanowaną śmierć. Nawet ci, co nie mieli odbiorników, szukali ich z przejęciem wśród najbliższych. Snobistyczni przeciwnicy telewizji niby przypadkiem zatrzymywali się z kawą na wynos przed witrynami Media Marktów. Zdesperowany kolega na Facebooku szukał towarzystwa do wspólnego oglądania śmierci Hanki.

W takich chwilach miłośnicy serialowego kampu – ci traktujący telenowelę jak jedną wielką zgrywę – czują się jak jedna wielka rodzina. Aż dziw bierze, że śmierć kluczowej bohaterki – zapowiadana od miesięcy i wynikająca z decyzji Małgorzaty Kożuchowskiej o opuszczeniu serialu – nie wypadła w naszym świecie dokładnie we Wszystkich Świętych, tylko tydzień później. Chociaż w samym „M jak miłość” przypadła na Wielkanoc, co dla aktorki związanej z serialem przez 11 lat może być pewnie symbolem nowego życia.

„Marzę o aromatycznej kawie” - powiedziała Hanka, siedząc za kierownicą auta. Czyżby lokowanie produktu? Nie, wobec grozy zbliżającej się śmierci nawet twórcy serialu nie zdecydowali się aktorek przegonić do sieci kawowej Orlenu ani BP, a samochodowe logo było zręcznie i profesjonalnie odłupane. To znak, że będą kłopoty na trasie. Przebitka na dom rodzinny: „Dla mnie ten wyjazd Hanki jest podejrzany” – stwierdza pani Basia, teściowa. Kto śledził poprzednie odcinki, wie, że bohaterka zostawiła w domu prezent-talizman od męża, zdążyła mu wybaczyć wcześniejsze zdrady i powiedzieć, jak bardzo go kocha, a dzieciom w kilku słowach wyjaśniła, jak powinny dalej żyć. Nawet gdyby nie było z góry wiadomo, że zginie, doszlibyśmy do tego sami. My, czyli ta część widzów, która – przyzwyczajona do kiczu, sztuczności i przesady w telewizji – zaczęła czerpać przewrotną przyjemność z miernoty i banału, mieliśmy swoje uzasadnienie dla śmierci Hanki.

To była śmierć mrzonek o tym, że sierotka, dziewczyna ze wsi, może urodzić dziecko, dwójkę adoptować, po czym żyć godnie z nauczycielskiej pensji, wyglądać jak modelka i mieć szczęśliwe życie. Symboliczne dziesięciocentymetrowe szpilki za kilkaset złotych, w których wsiadła do samochodu, nie były przecież ostrzeżeniem przed jazdą w złym obuwiu, tylko zupełnie jawnym symbolem kampu. Fakt, że Hanka w drodze na tamten świat zatrzymała się na zakupy w konstancińskiej Starej Papierni – jednym z bardziej ekskluzywnych centrów handlowych w Polsce – żeby kupić w tutejszych butikach prezenty dla całej pogrążonej w długach (co wiemy z product placement firmy windykacyjnej tydzień wcześniej) rodziny, nawet dla najgorętszych fanów kampu był pewnie przesadą. Tym bardziej, że chwilę wcześniej i chwilę później przysypiała za kierownicą. Pominę kilka ckliwych klisz, które w tej sytuacji było widać jeszcze wyraźniej niż zwykle, i przejdę wreszcie do tego, co nieuchronne, a co tabloidowa prasa opisywała już wiele tygodni temu – wypadku. Jakiego tam zresztą wypadku! Samochód nie ucierpiał („Pewnie chcą go jeszcze użyć w serialu” – skomentowała moja żona) po uderzeniu w stertę pustych kartonów na poboczu drogi. Prawdę mówiąc, nawet kartony zbytnio nie ucierpiały. Siostrze Hanki wykwitło na czole dość poważne krwawe rozcięcie, takie od kierownicy, chociaż siedziała po stronie pasażera. Hanka wyszła pozornie bez szwanku. I gdy wydawało się, że wszystko się jednak skończy szczęśliwie („A może tylko nas oszukali z tą śmiercią? Może to marketing?” - zastanawialiśmy się w domu), bohaterka Kożuchowskiej nagle stwierdziła, że kręci jej się w głowie i straciła przytomność, jak gdyby pękło jej coś w środku, jakby – tak jak my wszyscy przed telewizorami – w sposób ostateczny, krańcowy, wręcz terminalny straciła cierpliwość. I wszystkim nam, Polakom przed telewizorami – i tym rozkochanym w kampie, i tym lubiącym Hankę tak po prostu – otworzyły się oczy. Nie poszło przecież o żaden wypadek.

Ta cała historia to był encyklopedyczny przypadek zespołu nagłej śmierci serialowej.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną