Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wojny w wojsku

Armia podzielona, armia sfrustrowana

„Z raportów Najwyższej Izby Kontroli wynika, że wojsko jest strukturą słabo zarządzaną, o dużej skłonności do niegospodarnego wydawania pieniędzy”. „Z raportów Najwyższej Izby Kontroli wynika, że wojsko jest strukturą słabo zarządzaną, o dużej skłonności do niegospodarnego wydawania pieniędzy”. Grzegorz Jakubowski / Forum
Strzał prokuratora Mikołaja Przybyła był przypadkiem jednostkowym. Ale mógł też wynikać z sumy napięć, konfliktów i atmosfery zagrożenia, panujących w całym środowisku wojskowych.
„Wojsko czuje się osaczone, ograniczane w możliwościach przez polityków, zaatakowane przez cywilów”.mashleymorgan/Flickr CC by SA „Wojsko czuje się osaczone, ograniczane w możliwościach przez polityków, zaatakowane przez cywilów”.
„Z armii odpływa właśnie rekordowa fala – ponad 7 tys. żołnierzy. To prawie 9 proc. realnego stanu w szeregach”.Donat Brykczyński/Reporter „Z armii odpływa właśnie rekordowa fala – ponad 7 tys. żołnierzy. To prawie 9 proc. realnego stanu w szeregach”.

Dramatyczna próba samobójcza płk. Mikołaja Przybyła, zastępcy wojskowego prokuratora okręgowego w Poznaniu, była zapewne gestem rozpaczy nawiązującym do tradycji żołnierskiego poczucia honoru, ale miała też wydźwięk nieco teatralny. Prokurator wszystko rozegrał z rozmysłem: zorganizował konferencję prasową, przeczytał oświadczenie, wyprosił na pięć minut dziennikarzy, przeładował broń i strzelił do siebie. Z komunikatów lekarskich wynika, że na szczęście odniósł stosunkowo niegroźne obrażenia.

Pretekst: inwigilacja dziennikarzy

Prok. Przybył – jak wynikało z odczytanego oświadczenia – zaprotestował przeciwko działaniom Prokuratury Generalnej, kierowanej przez Andrzeja Seremeta, oraz – jak to określił – nagonce medialnej i nieprawdziwym informacjom, które podważały wiarygodność jego i podległych mu prokuratorów. Rzecz dotyczyła inwigilacji dziennikarzy, jak ochrzciły to media.

W listopadzie 2010 r. poznańska Prokuratura Wojskowa zaczęła sprawdzać, w jaki sposób dochodziło do przecieków do prasy w sprawie śledztwa smoleńskiego. Podejrzewano m.in. prok. Marka Pasionka, nadzorującego to śledztwo z ramienia Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Sprawdzano telefony Cezarego Gmyza z „Rzeczpospolitej” i Macieja Dudy z portalu TVN24.pl – podejrzewano bowiem, że to im prok. Pasionek przekazuje informacje.

Jeszcze przed zakończeniem postępowania „przeciekowego” prok. Pasionka odsunięto od trwającego wciąż śledztwa smoleńskiego, zawieszono w czynnościach i skierowano wniosek o ukaranie go do sądu dyscyplinarnego. Ale powodem tych restrykcji były nie tyle jego kontakty z mediami, ile spotkanie, jakie odbył z pewnym agentem FBI. Podejrzewano, że ujawnił amerykańskiemu funkcjonariuszowi tajemnice śledztwa smoleńskiego. (Prok. Przybył w swoim poniedziałkowym oświadczeniu stwierdził, że Marek Pasionek spotykając się z agentem FBI złamał zasady, nie miał zgody przełożonych, ochrony kontrwywiadowczej, a nawet pewności, że osoba, z którą rozmawia, jest faktycznie agentem FBI, a nie innych, wrogich Polsce służb).

Decyzją Prokuratury Generalnej śledztwo w sprawie przecieków do prasy przejęła w 2011 r. warszawska cywilna Prokuratura Okręgowa. I umorzyła je pod koniec roku. Bo nie znalazła dowodów, by Pasionek cokolwiek ujawniał amerykańskiemu agentowi i polskim dziennikarzom. Przy okazji ujawniła jednak, że wojskowi śledczy występowali o billingi i treść esemesów wysyłanych z telefonów dziennikarzy.

Prok. Mikołaj Przybył w swoim emocjonalnym wystąpieniu mówił, że w tej sprawie media były manipulowane. Próbował wyjaśnić, że dziennikarzy nie inwigilowano, lecz tylko sprawdzano, do kogo należą telefony, z którymi łączyły się aparaty prok. Pasionka; złożyło się, że byli to Gmyz i Duda. Tymczasem w grudniu media zawiązały oryginalny sojusz; z ustaleń „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” wynika, że od początku świadomie inwigilowano tych właśnie dziennikarzy.

Żądanie poznańskich prokuratorów ujawnienia treści esemesów – według analizy przeprowadzonej przez warszawską Prokuraturę Apelacyjną – było nadużyciem prawa. Z tą opinią prok. Mikołaj Przybył nie chciał się zgodzić. Mówił, że być może doszło do uchybień, ale prawa nie złamano. Od kilkunastu dni był poddawany nieustannej presji. Krytykowali go warszawscy prokuratorzy cywilni, Prokuratura Generalna oraz dziennikarze. Wciąż odbierał telefony od reporterów i tłumaczył, jakie były prawdziwe intencje. Za każdym razem powtarzał: nie śledziliśmy dziennikarzy.

Prokurator: twardy i ambitny

Uważano go za człowieka twardego i trzymającego nerwy na wodzy. W końcu jednak nie wytrzymał, wykrzyczał wszystko i spróbował wyjścia honorowego. Ambitny, przebojowy – tak o płk. Mikołaju Przybyle mówi jeden z jego kolegów. Do Prokuratury Wojskowej przyszedł prawie 10 lat temu. Długo się o to starał. Szybko się okazało, że był to udany transfer. Prokuratura Wojskowa, która w 2002 r. prowadziła zaledwie 59 spraw z wątkiem korupcyjnym, coraz częściej zaczęła stawiać zarzuty w tych trudnych do udowodnienia przypadkach. W 2007 r. w Naczelnej Prokuratorze Wojskowej stworzono Wydział Przestępczości Zorganizowanej. Płk Przybył, choć nie miał jeszcze nawet 40 lat, dość szybko został jego szefem. – Pamiętam go z czasów, kiedy byłem szefem Żandarmerii Wojskowej. Bezkompromisowy człowiek. Bardzo skrupulatny – wspomina gen. Bogusław Pacek, doradca ministra obrony narodowej.

Pod koniec grudnia 2011 r. płk Przybył przygotował raport na temat efektu pracy swego wydziału. Wnioski były bolesne: wojsko jest okradane na setki milionów złotych. Najczęściej przez złodziei w mundurach. – Poznań sięgał wysoko. Nie bał się stawiać zarzutów oficerom z mocnym pagonem, jak określa się najwyższych dowódców – mówi jeden z wojskowych.

Tylko w sprawie nieprawidłowości przy programie „Żeglarek” straty wyliczono na ponad 17 mln zł. Prawomocnym wyrokiem skazany został szef Logistyki Marynarki Wojennej kontradmirał Zbigniew P. Prokuratura zarzuciła, że remont i doposażenie trzech okrętów klasy Orkan w Stoczni Marynarki Wojennej było ukrytą formą finansowania stoczni i naraziło Marynarkę Wojenną na milionowe straty. (Stocznia zresztą przyjmowała zlecenia, choć na pewne prace nie miała certyfikatu; musiała transferować część zleceń. Skarb Państwa kosztowało to 30 mln zł).

Sprawy łapówkarskie są bardzo trudne do udowodnienia. To trochę jak z tym słynnym przykładem „lub czasopisma”. Wystarczy wpisać do warunków danego przetargu jedną cechę, która automatycznie wykluczy z niego wszystkich innych poza upatrzonym kontrahentem. W wojsku przez lata panowała zmowa milczenia wokół pewnych praktyk – mówi emerytowany komandor porucznik Maksymilian Dura.

Kiedy poznańscy prokuratorzy zajęli się pozornie błahą historią łapówek w Rejonowym Zarządzie Infrastruktury w Zielonej Górze, okazało się, że trafili na cały łapowniczy układ. Według zeznań jednego ze świadków, zawiązał się on jeszcze w latach 80. Sprawa była tak rozwojowa, że płk Przybył zaczął chodzić ze służbową bronią. – Żalił mi się, że otruli mu psa. Mówił też o poluzowanych kołach w samochodzie. Do tragedii nie doszło, bo jechał wolno, kiedy coś go zaniepokoiło – wspomina jeden z poznańskich dziennikarzy. W sprawie korupcji w RZI w Zielonej Górze zapadło 13 wyroków skazujących. Przy okazji okazało się, że nie wszystko w porządku jest również w innych RZI. Dla jednych nieprzyjemnym szokiem była skala nieprawidłowości. Dla innych nagła skuteczność prokuratury w ich zwalczaniu.

Na trwającej 14 minut i zakończonej strzałem w głowę konferencji płk Przybył apelował, żeby jakości jego pracy nie oceniać wedle liczby spraw, ale po efektach. A te rzeczywiście były imponujące. Od 2007 r., czyli powstania Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej w Poznaniu, sądy wojskowe skazały 98 osób. Materiały były zbierane tak starannie, że żaden z oskarżonych nie został uniewinniony.

Rzeczy, które wcześniej uchodziły na sucho, zaczęły kończyć się sprawami w sądzie i – co najważniejsze – wyrokami. Grudniowe podsumowanie, przygotowane przez płk. Przybyła, nie było zwykłym zamknięciem roku, ale dramatyczną formą obrony własnych dokonań. Zaledwie dwa miesiące wcześniej prok. Ryszard Tłuczkiewicz, dyrektor Biura Prokuratora Generalnego, stwierdził, że całą Prokuraturę Wojskową można by zredukować do 15 osób, bo zajmuje się tak małą liczbą spraw. Z wyliczeń zespołu, który miał zająć się zmianą struktury Prokuratury Wojskowej, wynikało, że na jednego prokuratora w mundurze przypada 15 spraw rocznie. Cywilny prokurator „robi” 22 sprawy miesięcznie.

Po wprowadzeniu w życie reformy Prokuratury Wojskowej – którą we wrześniu 2011 r. zapowiedział prokurator generalny, a którą poparł również nowy minister sprawiedliwości Jarosław Gowin – na jakiś czas działania prokuratorów byłyby zamrożone. Budowanie nowej struktury zajmuje miesiące. Trudno oczekiwać, że złodzieje będą czekać, aż wszystko się poukłada. To jeden z powodów frustracji prok. Przybyła.

Politycy: kto tu przeciw komu

Postrzelenie się przez prokuratora wzbudziło polityczne emocje, ale ich kierunek jeszcze się krystalizuje, gdyż nie wszystkie interesy i propagandowe motywy się zgadzają i współgrają. Ruch Palikota na wszelki wypadek wykonał rutynowy manewr, czyli zapowiedział starania o powołanie sejmowej komisji śledczej. PiS natomiast ma tu pewien kłopot. Co prawda od dawna lansował tezę, że wojsko za rządów Platformy uległo zupełnemu rozkładowi, że praktycznie kraj został pozbawiony armii, że dochodzi tam do nieprawidłowości i afer, że wciąż mają tam wpływy dawni oficerowie WSI, czyli samo zło. Wystąpienie prokuratora w jakiejś mierze potwierdziło te hipotezy. Przybył sugerował, że ktoś chce ugodzić w jego śledztwa, chociaż prokurator generalny, a więc formalnie zwierzchnik także Przybyła, Andrzej Seremet wyraził w tej kwestii wątpliwości.

Jednak niejako „nie zgadza” się sama osoba Przybyła, który prowadził śledztwo w sprawie przecieku do mediów pewnych informacji dotyczących tzw. śledztwa smoleńskiego. Podejrzewany o przecieki prok. Pasionek zaczął funkcjonować w prasie prawicowej jako symbol niezłomności w walce o prawdę o katastrofie. W dodatku płk Przybył bronił badania przez Prokuraturę Wojskową treści esemesów dziennikarzy (w tej samej sprawie), wśród których byli również ci pracujący w prawicowych, sympatyzujących z PiS mediach.

Słowem, sprawa wygląda na politycznie ponętną, tyle że jej eksploatacja wymaga czasu na precyzyjne ustalenie, kto jest ostatecznie „dobry”, a kto „zły” i kogo przeciwko komu wykorzystać. W takiej sytuacji, na razie, polityk PiS Joachim Brudziński zażądał dymisji zwierzchnika Przybyła, szefa Prokuratury Wojskowej Krzysztofa Parulskiego, który naraził się partii Kaczyńskiego już wcześniej podczas śledztwa smoleńskiego. I właśnie wątek smoleński (oraz sprawę prok. Pasionka) podniósł Brudziński jako główny argument dla swojego postulatu, stwierdzając, że „skala kompromitacji sięgnęła dna”.

Z kolei jednak sam Parulski mocno wziął stronę Przybyła, twierdząc, że zgadza się z jego wszystkimi tezami, jakby na kontrze wobec Seremeta, który część z nich zakwestionował. Parulski więc mocno zawistował i teraz atakowanie go będzie pośrednio kwestionowaniem atrakcyjnych z punktu widzenia PiS tez o przekrętach w armii, co jeszcze powiększa polityczny chaos w tej sprawie. Ale PiS trudno też opowiedzieć się na przykład po stronie wojskowej prokuratury przeciwko cywilnej (elementy rywalizacji czy wręcz konfliktu widać coraz wyraźniej), bo partia ma zastrzeżenia do obu. Sytuacja moralna i polityczna musi się tu więc jeszcze wyklarować, a ocena zdarzenia przez PiS – z reguły w takich sprawach bardzo szybka – tu nieprzypadkowo szła opornie. Bez wątpienia jednak samo wydarzenie będzie dla partii Kaczyńskiego kolejnym dowodem, że „państwo nie działa”, że wielkim konstytucyjnym błędem było rozdzielenie Prokuratury Generalnej od stanowiska ministra sprawiedliwości i że winny tak czy inaczej jest Tusk, szef całości. PiS już zażądało informacji od premiera. Solidarna Polska zaś poszła na całość: „Polska za czasów PO może być nazywana »państwem samobójczym«, zaś dzisiejsza prokuratura jest w stanie zapaści”.

Reakcje Platformy były ostrożne. Prokuratura nie podlega rządowi – tym stwierdzeniem politycy PO wielokrotnie odpierali zarzuty, kiedy była mowa o błędach czy niepowodzeniach urzędów prokuratorskich. Ma się zebrać sejmowa komisja obrony, co zapowiedział jej przewodniczący Stefan Niesiołowski, który sam jednak sugeruje niezrównoważenie Przybyła i raczej umniejsza znaczenie wydarzenia.

Sądownictwo wojskowe: stan spoczynku

W tle jednak pojawiają się sprawy systemowe, za które odpowiada zarówno Seremet, jak i rząd: jak ma być ulokowana w przyszłości Prokuratura Wojskowa, czy jako oddzielna instytucja, czy też wojskowy pion w cywilnej prokuraturze. Jednak wojsko ma swoją specyfikę, sprawy dotyczące obronności są zazwyczaj tajne, często o specjalistycznym charakterze; prokuratorzy wyjeżdżają do krajów, gdzie działają polscy żołnierze, a więc ogarniętych wojną, niebezpiecznych. Za utrzymaniem oddzielnej struktury są więc argumenty, pytanie tylko, czy nie jest ona zbyt duża, jak na malejącą od lat i uzawodowioną armię i czy musi być to oddzielna instytucja. Imperium wojskowe stale się w Polsce zmniejsza, a więc także wojskowe sądownictwo i prokuratura muszą się do tego dostosować.

Ale to dostosowanie idzie kiepsko: psując stare, nie buduje się nic nowego. – Likwidacja części sądów wojskowych udowodniła, że wiele zmian wprowadzanych jest bez odpowiedniego przygotowania prawnego i ze szkodą nie tylko dla interesu publicznego, ale i prywatnego – mówi Artur Piątek, sędzia sądu wojskowego w stanie spoczynku. Kiedy w ramach oszczędności likwidowano wojskowe sądy garnizonowe w Bydgoszczy, Zielonej Górze i Krakowie, nie przemyślano, co zrobić z sędziami tych sądów. Propozycje zmuszały ich do całkowitej zmiany życia. – Mnie zaproponowano przeniesienie z sądu w Krakowie do Olsztyna – mówi sędzia Piątek. W efekcie na 13 sędziów z propozycji zmiany pracy skorzystał jeden. Pozostałych 12 zostało przeniesionych w stan spoczynku. – 12 młodych i pełnych sił ludzi, którzy pomogliby rozładowywać tłok w sądach, nie podjęło pracy, bo ktoś nie napisał na czas przepisów. Sygnalizowaliśmy problem prawie na rok przed zaplanowaną likwidacją, ale wtedy nikt nas nie słuchał. Trudno się dziwić, że nauczeni naszym przykładem prokuratorzy wojskowi bronią się przed tak przeprowadzanymi reformami – komentuje sędzia Piątek.

W myśl obecnie obowiązujących przepisów prokurator wojskowy, którego jednostka organizacyjna została rozwiązana – jeśli zdecyduje się przejść do prokuratury powszechnej – musi liczyć się z tym, że może otrzymać niższe stanowisko służbowe niż to, które zajmował, a jeśli go nie przyjmie, może pożegnać się z zawodem. Szczęście mają tylko ci po 60 albo schorowani. Im przysługuje przejście w stan spoczynku.

Armia: frustracja i osaczenie

Kilkanaście dni temu prok. Przybył mówił mi, że mają teraz trzy wielkie sprawy i w wojsku będzie małe trzęsienie ziemi – twierdzi jeden z poznańskich dziennikarzy. Przybył – formalista – szczegółów nie zdradził. Podczas konferencji prasowej wspominał, że prowadzone są sprawy, które mogły narazić Skarb Państwa na milionowe straty, a życie żołnierzy na niebezpieczeństwo.

Łapówkarstwo w wojsku zaczyna być czymś więcej niż problemem – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, doradca ministra obrony narodowej. – Zakupy bez przetargów, zmienianie planów zakupów bez wiedzy ministra. Tak nie może być.

MON po samobójczym zamachu prokuratora robi wszystko, żeby zejść z linii ognia. – Większość sytuacji, które piętnował płk Przybył, to sprawy, które są poza kompetencjami MON. A w walce z korupcją w wojsku zawsze wspieraliśmy prokuraturę. Zdajemy sobie sprawę, że nieprawidłowości są – mówi gen. Bogusław Pacek, doradca ministra. Dla świeżo mianowanego ministra Tomasza Siemoniaka dużym zaskoczeniem był fakt, że rzeczy wymienione w planach zakupów nie zawsze są kupowane. Za to w ich miejsce wojsko może kupować inny sprzęt. Decyzje te nie wymagają nawet akceptacji szefa MON. W taki sposób wojsko kupiło np. samochody Honker za ponad 140 tys. zł za sztukę. Jedną z pierwszych decyzji ministra Siemoniaka było polecenie zmiany tych przepisów. Kilka przetargów zostało odwołanych. Walka z nieprzejrzystym wydawaniem pieniędzy to tylko jeden z frontów wewnątrz armii.

Z raportów Najwyższej Izby Kontroli wynika, że wojsko jest strukturą słabo zarządzaną, o dużej skłonności do niegospodarnego wydawania pieniędzy. NIK wziął na tapetę inwestycje z lat 2007–10: wiele odbieranych było na papierze. Warte 19 mln zł przetargi przyjmował urzędnik oddalony od placu budowy dziesiątki kilometrów. Trudno oczekiwać, by zadbał o jak najlepsze wykonanie każdego szczegółu. Po ujawnieniu raportu szef MON ograniczył się do krótkiego komentarza: patologia.

Podlegli mu wojskowi również chętnie używają tego słowa. – Od 20 lat jesteśmy obiektem nieustannego eksperymentu, który głównie polega na obieraniu nas z przywilejów, tak jak obiera się cebulę z łupin – żali się jeden z pułkowników. – Formalnie nie możemy należeć do partii, a jednocześnie jesteśmy maksymalnie uzależnieni od polityków. Trudno się dziwić, że ludzie masowo ściągają mundury. Z armii odpływa właśnie rekordowa fala – ponad 7 tys. żołnierzy. To prawie 9 proc. realnego stanu w szeregach. Długo tłumaczono to obawami przed utratą przywilejów emerytalnych. Jednak po szczegółowej analizie okazało się, że wśród odchodzących nie brakuje i takich, którzy nie nabyli jeszcze praw emerytalnych. – Ludzie są maksymalnie sfrustrowani. Atmosfera jest fatalna. Najbardziej męczy niepewność i wzajemny brak szacunku. Nie miałem już siły dłużej w tym tkwić – tłumaczy oficer, który po likwidacji dywizji idzie na emeryturę.

Frustracja dotyka zarówno górę, jak i dół wojskowej struktury. W połowie kadencji trzeba było obsadzać stanowiska dowódców w dwóch z trzech istniejących w Polsce dywizji. Jeden dowódca złożył dymisję (ostatecznie został doradcą szefa MON). Drugi przeszedł na szefa szkolenia Dowództwa Wojsk Lądowych. Poszedł zastąpić gen. Pawła Lamlę, który również nie dokończył swojej kadencji i postanowił odejść z wojska (oficjalny powód: sytuacja rodzinna). – Podstawowym zadaniem kierownictwa MON powinno być uspokojenie tej łódki, która, choć fala nie jest wysoka, to jednak mocna buja. Na razie za burtę wypadło sporo wartościowych ludzi. Ale za chwilę może się okazać, że cała łódka się wywróci – ostrzega jeden z byłych szefów resortu.

Sytuacja w Prokuraturze Wojskowej – choć ta formalnie nie jest częścią resortu obrony – i jej relacje z cywilną dobrze oddają stan wewnętrznych napięć, konfliktów w całej armii, poziom frustracji w tym środowisku, które czuje się osaczone, ograniczane w możliwościach przez polityków, zaatakowane przez cywilów. Stąd może ten gest samoobrony przypartego do muru płk. Przybyła.

Współpraca: Mariusz Janicki, Piotr Pytlakowski

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Temat tygodnia; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Wojny w wojsku"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną