Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Misja zakończona

Dymisja Edmunda Klicha

Edmund Klich przestał być przewodniczącym Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Sławomir Nowak, minister transportu, przy którego urzędzie ta komisja działa, dopełnił jedynie formalności.

Skoro wszyscy członkowie komisji byli przeciwko swemu przewodniczącemu i nie było możliwości polubownego rozładowania konfliktu, musiał przeciąć niezdrową sytuację. Dlaczego komisja stanęła murem przeciwko Klichowi, nie jest całkowicie jasne. To ciało ma generalnie zasadę utajniania swoich poczynań. Ogólne stwierdzenia, że czegoś nie wydostał od Rosjan, lub, że jego praca nie przyczyniła się do uwzględnienia przynajmniej większości polskich krytycznych wniosków do raportu MAK, niewiele nam w gruncie rzeczy mówią.

Sam Klich daje do zrozumienia, że członkowie komisji nie nawykli do ciężkiej pracy, a jego zasługą jest przyspieszenia prac badania przyczyn wielu lotniczych katastrof. W takim środowisku nie da się pracować – powiedział na koniec. W jakim? Czyżby był jedynym sprawiedliwym w morzu tych, którzy nic nie robią? Zapewne w swoim przekonaniu tak, gdyż Edmund Klich o swojej pracy miał wyjątkowo dobre zdanie. Nie zmienił tego fakt, że wybory do Senatu, w których wystartował z wielką pewnością siebie, przegrał.

Badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej nie okazało się tak politycznie wydajne jak sobie wyobrażał. Jeszcze przed kampanią wyborczą wiele jego działań budziło przynajmniej kontrowersje, niektóre krytykę i to nie chodzi o tę płynącą ze strony PiS, dla którego stał się prawie wrogiem publicznym, polemizując stanowczo ze spiskowymi wersjami katastrofy lansowanymi przez Antoniego Macierewicza. Ostatnie zaś zdarzenia związane z ujawnianiem nagrań byłego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha i sugerowanie, że nagrywał wszystkich wyjąwszy premiera sprawiły, że zaczął być traktowany mało poważnie nawet przez tych, którzy mieli szacunek dla pracy, jaką wykonał jako nasz akredytowany przy MAK. Pogubił się, ta rola go przerosła, zachciało mu się być medialnym celebrytą – te opinie pojawiały się coraz częściej.

Ocena Edmunda Klicha jako akredytowanego nie jest więc jednoznaczna i zapewne nigdy taką nie będzie, bowiem zbyt wiele spraw było tajnych, naświetlanych jednostronnie, nie znamy podłoża wielu konfliktów. Trudno jednak Edmundowi Klichowi nie oddać sprawiedliwości – znalazł się w roli najtrudniejszej z możliwych. To on miał patrzeć Rosjanom na ręce i zdobywać dla nas jak najwięcej materiałów. Zapewne w swoim przekonaniu robił wszystko co mógł, ale opinia publiczna oczekiwała więcej, na dodatek oczekiwała dwóch prawd o Smoleńsku – tej realistycznej i tej mitycznej, która pozwalałaby budować polityczna formację i mit prezydenta zamordowanego w Katyniu. Temu nikt by nie sprostał.

Przy wszystkich wadach Edmunda Klicha, w tym przekonaniu, że on wie najlepiej, że jest lepszy niż wszystkie komisje razem wzięte, nie można odmówić mu przynajmniej jednej, podstawowej zasługi, trudnej do przecenienia zasługi – dzięki jego wcześniejszym wypowiedziom, dzięki temu, co później tak krytykowano, a więc nieustannej obecności medialnej, polska opinia publiczna została przygotowana na raport MAK. Nawet jeśli skłonna była podać go ostrej krytyce za umniejszenie roli obsługi lotniska w Smoleńsku z przyczynami katastrofy została oswojona. Także z tym, że i polscy piloci popełniają kardynalne błędy, nie są odpowiednio szkoleni, że ten lot w ogóle nie powinien się był odbyć.

Te wszystkie informacje zdołaliśmy jakoś oswoić i przyswoić, zanim pojawił się raport MAK, czy raport polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy. W sytuacji, gdy polska komisja milczała, a prokuratura nie potrafiła wypracować zasad informowania o postępach swoich prac Edmund Klich był jedynym, który tę informacyjną lukę wypełniał. I do czasu robił to rozważnie. Miał swoją politykę informacyjną – można powiedzieć. Musiała ona spowodować konflikty zwłaszcza w zderzeniu ze środowiskami żyjącym z nadmiernego otaczania wszystkiego tajemnicą. Ten konflikt był zapewne jedną z przyczyn, które w końcu doprowadziły do frontalnego zderzenia, w którym Klich musiał polec.

Jedyne co mógł ewentualnie zrobić, to po zakończeniu swej misji jako akredytowany podać się do dymisji, zamiast brnąc w kolejne konflikty czy niezrozumiałe zachowania. Po takiej jak smoleńska próbie bardzo trudno jest wrócić do normalnej pracy, zwłaszcza gdy polityka, ostry polityczny spór powodują, że ta sprawa żyje i żyć będzie, a przecież Edmund Klich jest jednym z jej bardzo ważnych bohaterów. Dla jednych pozytywnych, dla innych umiarkowanie negatywnym, a dla innych wręcz czarnym charakterem.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną