Czyli - salomonowo. Dobrze, mówią teraz ludzie na forach, że jej tam nie było.
Jedni piszą z troski o matkę. Przekonani, że półtoratysięczny tłum starłby ją na proch. Bo przecież tłum już jej nie wierzy, wiadomo: „kto raz skłamie…”. Inni piszą z troski o pryncypia. Już raz to dziecko pochowała. Jaka matka, zamiast dzwonić po pogotowie po wypadku, zakopuje dziecko pod stertą gruzu? A nie ma nic podlejszego, dodają ci komentatorzy, niż morderczyni, roniąca łzę nad trumną.
Równolegle trwa szukanie sensu w tej historii. Dla jednych, to przestroga, by kobiet nie zostawiać samych z ich depresjami, uwikłaniami w trudne rodzinne relacje. Z ich złym dzieciństwem, biedą, brakiem perspektyw. Dla innych sens jest w tym, że może potrzeba nam Jeszcze Większego Detektywa Rutkowskiego, który zrobi porządek ze wszystkim, począwszy od sądów i policji. Taki dobry szeryf. Sensu szukał też ksiądz nad trumną, choć on akurat w ramach obowiązków zawodowych. Ale znalazł: nie grzebmy ludzi pod stertami kamieni. Zwłaszcza - ciągle żywych.