Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Włodek Wańka Wstańka

Czarzasty: wraca człowiek, który zatopił III RP

Włodzimierz Czarzasty, czyli odbudowujący swoją siłę mazowiecki baron SLD. Włodzimierz Czarzasty, czyli odbudowujący swoją siłę mazowiecki baron SLD. Adam Chełstowski / Forum
Gdyby szukać jednego człowieka, który zmienił polityczną historię kraju ostatnich kilkunastu lat, to jest nim Włodzimierz Czarzasty.
Jako wpływowy sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z ówczesną przewodniczącą KRRiT Danutą Waniek (z prawej) i członkinią Rady Sławomirą Łozińską (z lewej).Maciej Figurski/Forum Jako wpływowy sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z ówczesną przewodniczącą KRRiT Danutą Waniek (z prawej) i członkinią Rady Sławomirą Łozińską (z lewej).
Piękność i przystojniak z lanserskim afro na głowie. Poznajecie? Z lewej Jadwiga Staniszkis, z prawej Włodzimierz Czarzasty. Zdjęcie wykonane w październiku 1981 r. na Uniwersytecie Warszawskim.Janusz Fila/Forum Piękność i przystojniak z lanserskim afro na głowie. Poznajecie? Z lewej Jadwiga Staniszkis, z prawej Włodzimierz Czarzasty. Zdjęcie wykonane w październiku 1981 r. na Uniwersytecie Warszawskim.

[Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w maju 2012 r.] Czarzasty politycznie zmartwychwstaje. Właśnie zdobył miejsce w zarządzie SLD, a wcześniej został szefem tej partii na Mazowszu. Człowiek, który niegdyś pogrążył Sojusz, teraz zmierza do przywództwa. Gdyby nie on, najprawdopodobniej w ogóle nie byłoby afery Rywina, która skierowała sprawy kraju na inne tory, zniweczyła wielkie wyborcze zwycięstwo SLD i otworzyła drogę do władzy dwóm nowym, niewielkim partiom: Platformie Obywatelskiej Donalda Tuska i Prawu i Sprawiedliwości braci Kaczyńskich.

Dekadę temu Czarzasty, wpływowy sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, uchodził za głównego animatora nowego koncernu medialnego tworzonego pod polityczną pieczą SLD. Miał on zepchnąć na dalszy plan i pozbawić „rządu dusz” Adama Michnika, „Gazetę Wyborczą” i spółkę Agora (dlatego zwany był czasami kontrAgorą) oraz roztoczyć parasol ochronny nad rządem Millera.

Te imperialne plany w atmosferze tamtych czasów wydawały się całkiem realne, gdyż tworzenie ustaw było w rękach ludzi Sojuszu. Wiele wskazuje na to, że to właśnie Czarzastego kierownictwo Agory postrzegało jako głównego przeciwnika, a nagrywanie Rywina przez Michnika było próbą obrony przed prowokacją i zagrożeniem ze strony powstającego układu polityczno-medialnego.

Takie było przekonanie (potwierdza to fragment rozmowy Rywina z redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej”), które zdeterminowało dalsze wydarzenia. Rywin przyszedł do Agory po pieniądze, ale też z postulatem, aby „GW” przestała krytykować Millera i partię rządzącą, a przejęty przez nią ewentualnie Polsat i tak – pod prezesurą Rywina – miał wejść w sferę wpływów Sojuszu. W zamian z przygotowywanej ustawy medialnej miał zniknąć blokujący rozwój Agory zapis zabraniający posiadania jednocześnie ogólnopolskiego dziennika i stacji telewizyjnej.

Anioł zagłady

A potem był akt drugi, komisja śledcza. To przede wszystkim wystąpienia Czarzastego podczas przesłuchań w marcu 2003 r. – znacznie bardziej niż ówczesnego szefa Sojuszu Leszka Millera i innych polityków tej partii – przyczyniły się do trwającej do dzisiaj zapaści SLD. Kiedy sekretarz KRRiT powtarzał swoją ulubioną formułę, że odpowie na pytanie „z największą przyjemnością”, notowania SLD szykowały się do ostrego lotu koszącego. Kiedy padło pytanie, jak skomentuje stanowisko Rady Europy, że Polska jest wymieniana wśród krajów, gdzie wolność słowa jest zagrożona, Czarzasty powiedział, że postawi odważną tezę i nie podzieli zdania RE w tej sprawie. To był ten jego charakterystyczny styl, lubił coś dodać, czymś zabłysnąć.

Bo ważniejsze nawet od tego, co mówił, było to, jak mówił. Jawił się jako bezkarny przedstawiciel władzy, arogancki, demonstrujący poczucie wyższości funkcjonariusz systemu, który ma trwać wiecznie. Jego wystąpienia robiły piorunujące wrażenie. Chciał wypaść inteligentnie, chociaż właśnie inteligencja podpowiadała, żeby w tym przypadku powstrzymać elokwencję. Wówczas ani Czarzasty, ani inni ludzie władzy chyba nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji, z tego, że właśnie oddają władzę prawicy, rujnują własne kariery, kładą fundament pod projekt IV RP.

Grali w starej sztuce i świetnie się w niej czuli, nie wiedząc, że na afisz wchodzi właśnie nowa z nowymi aktorami (to w „komisji rywinowej” zaczęły się wielkie kariery Jana Rokity i Zbigniewa Ziobro). Czarzasty, widać było, bawił się podczas przesłuchań przed komisją szczególnie dobrze. Jakby przemawiał nie tyle do prezydium, ale do swoich kolegów i znajomych, jakby chciał im zaimponować, ukazać się jak równy gość, który niczego się nie obawia, bo ani jemu, ani kolegom nic się przecież nie może stać. Wszak wszystko jest jeszcze pod kontrolą: instytucje państwa, prawo, urzędnicy. Prawica, po rozpadzie AWS, była skompromitowana, postrzegana jako rachityczna, niezdolna do walki. Mówiło się, że Sojusz będzie rządził przez wiele kadencji.

Powstałe dopiero w 2001 r. Platforma i PiS miały notowania w sondażach na takim poziomie, jakie ma dzisiaj SLD. Ani Miller, ani Czarzasty nie rozumieli zmiany nastrojów, jaką nieopatrznie wywołali (przy walnym udziale mediów zachłyśniętych nowym reality show, czyli pasjonującym transmisjom obrad komisji śledczej). Sprawa Rywina dała teoretyczne i praktyczne podstawy do „rewolucji moralnej”, która – kiedy słyszało się Włodzimierza Czarzastego – wydawała się wówczas wręcz koniecznością. Dopiero po latach Leszek Miller przyznał, że zgoda Sojuszu na powołanie tej pierwszej komisji śledczej była wielkim błędem. Można dodać – także dlatego, że występował przed nią Włodzimierz Czarzasty.

Z doradcy konkurent

Teraz żałuje, choć trudno mu się do tego otwarcie przyznać, że wtedy zabrakło mu wyobraźni politycznej. Wie, że arogancja, którą pokazał przed komisją śledczą, pociągnęła Sojusz na dno. Mówi, że był może zbyt ambitny, może zbyt pewny siebie. – Ja do przesłuchania szykowałem się przez dwa miesiące. Znałem na pamięć wszystkie protokoły z posiedzeń KRRiT – mówi. A komisja pracowała rzekomo na prasowych wycinkach. Nadal nie do końca chyba rozumie, że to była komisja polityczna, spektakl, gdzie być może należało wtopić się w tło, a nie robić show (w raporcie końcowym komisji Czarzasty został zaliczony do GTW – grupy trzymającej władzę). Teraz chce wrócić na Wiejską jako poseł. – Mandat społeczny, po tym, jak nie zostały mi przedstawione żadne zarzuty prokuratorskie w aferze Rywina, byłby dla mnie zamknięciem tej sprawy raz na zawsze. Bardzo nakręca mnie wyprowadzanie czegoś z kryzysu i w finale sprzedawanie dobrej marki. W polityce ta sprzedaż to dobry wynik wyborczy – mówi, trochę już jak szef SLD.

Jego dobra passa zaczęła się paradoksalnie od fatalnego wyniku Sojuszu w jesiennych wyborach parlamentarnych. Dla niego te 8 proc. to był powód do triumfu. Napieralski nie pozwolił mu wtedy wejść na listę wyborczą do Sejmu. Ze starej gwardii wolał już Leszka Millera. Wtedy Czarzasty wypowiedział młodemu przewodniczącemu wojnę. Pisał w liście otwartym: „Niektórzy politycy SLD już teraz się tak zachowują, jakby byli członkami PO, a nie członkami partii opozycyjnej i realizują taktykę wyborczą Platformy”. I dalej „Sojusz przestaje powoli odgrywać poważną rolę na scenie politycznej”.

Napieralski przestał widzieć w Czarzastym doradcę z kampanii prezydenckiej, który mądrze wymyślił rozdawanie o piątej rano jabłek przed fabryką, ale silnego, bardziej doświadczonego w partyjnych rozgrywkach konkurenta. I miał rację. – Już na drugi dzień po wyborach Czarzasty zaczął wydzwaniać po działaczach i pocieszać, że to dobrze, że szef partii dostał po dupie, bo to szansa dla SLD, tylko trzeba się teraz zabrać do roboty. Do roboty, czyli do przejęcia SLD, ale Włodek wiedział, że nie jest na tyle silny w partii i musi się za kimś schować. Na czas kryzysu najlepszy był zawsze Miller. – Jakoś tak się składa w SLD, że jak trwoga to do Millera. On daje ludziom poczucie bezpieczeństwa. Zdobył przecież dla nas kiedyś 41 proc. głosów. Jest między nami pewnego rodzaju bliskość, bo potrafiliśmy się dogadać na dobre i na złe – mówi Czarzasty.

Kumpel z Ordynackiej

Millera i Czarzastego łączy motyw zemsty. Mają za złe Napieralskiemu, że nie wpuszczał ich na listy wyborcze. Chcą się trochę odegrać także na Aleksandrze Kwaśniewskim. Nie umieją zapomnieć prezydentowi, że nie bronił ich po sprawie Rywina, że przez brak jego stanowczości upadł rząd i obaj znaleźli się na politycznym aucie. – Trzeba było walczyć o tę sprawę. Nie było nikogo odważnego w SLD, a Miller, Kwiatkowski i ja mieliśmy wbite noże w plecy, więc byliśmy za słabi, by bronić się sami – mówi Czarzasty. Zazdrości Platformie taktyki po aferze hazardowej. – Nikogo tak naprawdę nie wyklęła, notowania jej nie spadły – mówi Czarzasty. Przypomina, że po sprawie Olina SLD wstawiło się za Oleksym, wyniosło go na szefa partii i sondaże poszły w górę.

Józef Oleksy nie zalicza Czarzastego, łagodnie mówiąc, do typów idealistycznych. Były premier uważa, że to pragmatyk, który analizuje okoliczności i lokuje słusznie swoje cele. Koledzy (złośliwie?) mówią, że Czarzasty ma w życiu dwa cele: pieniądze i władzę. I od czasów studenckich konsekwentnie je realizuje.

Gdy w czasie stanu wojennego NZS zaszył się w podziemiu, na uczelniach działał tylko Związek Studentów Polskich (w 1982 r. odciął przymiotnik Socjalistyczny), tam pielęgnował swoją karierę. W połowie lat 80. wstąpił do PZPR. Potem pytany dlaczego, mówił: „w tamtym czasie miałem w sobie pewną dawkę oportunizmu”.

W ZSP nie było wielkiej ideologii, polityki. Był pragmatyzm, chęć ustawienia się, imprezy, możliwość wyjazdów zagranicznych, zarobku. Potrafił przyciągnąć na to wielu studentów, którzy potem stworzą z nim Stowarzyszenie Ordynacka (przy ul. Ordynackiej w Warszawie mieściła się siedziba ZSP). Kiedy skończył studia, kierował akademickim biurem kultury i sztuki Alma-Art. Miał pod sobą ponad tysiąc ludzi, uczył się zarządzania, co potem wykorzystał w prawdziwym biznesie. Nawet jego wrogowie mówią, że jest dobrym organizatorem, potrafi skutecznie planować, jest do bólu pragmatyczny.

Przyjaźnie z tamtych czasów trwają do dzisiaj. Włodzimierz Czarzasty mówi, że w gronie dawnych działaczy ZSP, którzy współtworzą Ordynacką, wszyscy są ze sobą po imieniu. To jeden ze świadomych sposobów funkcjonowania, kumpelski, otwarty. Stowarzyszenie ma dziś około 2,5 tys. członków, którzy płacą składki. Kiedyś Czarzasty myślał, by zainwestować ten zasób w partię, ale oprzytomniał. – Nie chcę z Ordynackiej robić partii. To miejsce gromadzące ludzi, którzy mają dobrze poukładane sprawy zawodowe, którzy wspierają się, gdy jest taka potrzeba. Partia rzeczywiście by z tego nie wyszła, bo szybko ujawniłyby się różnice. Bo jak pogodzić: Annę Grodzką i Andrzeja Rozenka z Ruchu Palikota, Mirona Sycza z PO, Ryszarda Kalisza z Sojuszu i do tego byłego posła Karola Karskiego z PiS?

Zresztą, po co tworzyć partię, jak i bez szyldu ich wpływy sięgają daleko. Podczas ostatniego rozdania w radach nadzorczych mediów publicznych wśród piętnastu kandydatów, zgłoszonych przez uczelnie wyższe, którzy dotarli do ostatniego etapu w konkursie do władz TVP, aż jedna trzecia była związana Ordynacką.

Menedżer w mediach

Ponieważ z władzą po 1989 r. było marnie, pozostawało zająć się kasą. Zaangażował się w wydawnictwo Muza, które zalicza do swoich największych sukcesów. Firmą kierował wtedy jego przyjaciel z ZSP Andrzej Kaczmarek. Jak pisała kiedyś „Rzeczpospolita”, wśród założycieli Muzy było Przedsiębiorstwo Transakcja – jedna ze spółek zajmujących się inwestowaniem pieniędzy PZPR. W 1990 r. już szefował wydawnictwu, które z powodzeniem wydawało „Burdę”, pierwsze na polskim rynku pismo dla kobiet w zachodnim stylu. Firmę szybko przekształcił w wydawnictwo książkowe. Zasypuje rynek leksykonami, promuje literaturę iberoamerykańską. Zapewnia sobie wyłączność na wydawanie Bułhakowa, Orwella, Marqueza. Idzie jak burza. Dziś Muza notowana jest na GPW, a jego żona Małgorzata ma w niej ponad 16 proc. akcji, wartych sporo milionów. Pół roku temu sprzedał Empikowi wydawnictwo dla dzieci Wilga.

W 1997 r. popierany przez prezydenta, jego serdeczny przyjaciel, Robert Kwiatkowski zostaje prezesem TVP. Zabiega, by zwolnione po nim miejsce w KRRiT zajął Czarzasty. Nie ma zgody, musi mu wystarczyć rada nadzorcza Polskiego Radia. Jednak gdy minister skarbu Emil Wąsacz uparł się, by i stamtąd go odwołać, Kwiatkowski znów prosi Kwaśniewskiego, by ten wziął Czarzastego na jedno z trzech miejsc, które właśnie miały się zwolnić w KRRiT. Tym razem prezydent ulega, a rok później w 2000 r. Czarzasty zostaje sekretarzem Rady. Koniec lat 90. Czarzasty kończy bilansem: władza i pieniądze. Tak jak Kwiatkowski w telewizji, tak Czarzasty w Radzie chciał udowodnić, że jest bardzo sprawnym menedżerem. Odwiedzał rozgłośnie, był doskonale zorientowany w ich kondycji finansowej.

O tym, jak potrafi się bratać nawet z wrogiem, świadczy scenka spod jego pensjonatu, która rozegrała się zaraz po wybuchu afery Rywina. „Kup mi mamo klocki lego, zrobię sobie Czarzastego” – krzyczeli członkowie związanej z „Gazetą Polską” Akcji Alternatywnej Naszość, gdy Czarzasty przyjeżdżał do pensjonatu Chata u Pirata. Happening trwał tydzień. On nie przejmował się obelgami, tylko w szortach dolewał najeźdźcom do kieliszków i częstował wędzonymi rybami. Zaskarbił ich sympatię i happening zwinął sztandary.

Rozgrywający w Sojuszu

Dzisiaj Czarzasty znów wbiega na boisko SLD. Widać, że kilka lat poza polityką nauczyło go pokory. Wie, że trzeba wyczekać na odpowiedni moment. Na razie wystarczą stanowisko wojewódzkiego szefa i miejsce w czterdziestoosobowym zarządzie partii, który zatwierdza między innymi listy wyborcze. – Najważniejsze jest dla mnie Mazowsze. Tu zobaczę, ile jestem wart.

Myślę, że za cztery lata dojdzie do starcia o fotel szefa SLD, w którym głównymi bohaterami będą Czarzasty i Napieralski – mówi Katarzyna Piekarska, która straciła stanowisko szefa mazowieckich struktur właśnie na rzecz Czarzastego. On dziś w kamienicy przy Rozbrat, gdzie mieści się jeszcze biuro Mazowsza, obdzwania po kolei wszystkie powiaty. – W sobotę jadę do Otwocka, do działaczy, którzy mnie nienawidzą, ale po spotkaniu będą mnie kochać. Mówi, że w teren „trzeba wziąć ze sobą dużo rozumu, zapasową wątrobę i odbudowywać struktury”. I gadać, gadać, gadać. Zrobić analizę przegranej, ruszyć w Polskę i spotykać się z ludźmi. Potrafi obiecać: – Kilku osobom dał miejsca na jedynkach na liście, posady w zarządach. W swoim przemówieniu przed wyborem na barona mazowieckiego mocno podkreślał, że jest sprawnym organizatorem, na co dowodem jest jego sukces ekonomiczny – opowiada osoba związana z SLD.

Oleksy, który też dostał się do zarządu partii, jest przekonany, że Czarzasty będzie ostro uczestniczył w politycznych grach i umocni swoją pozycję, a Miller, choć zgrywa twardego, trochę boi się jego powrotu. Danuta Waniek też ma podobne przeczucia. Pamięta, jak rozpętała się afera Rywina i prezydent wezwał ją, Waldemara Dubaniowskiego i Czarzastego do złożenia dymisji w KRRiT. – Mieliśmy być solidarni, a on zaczął grać na siebie i nie złożył dymisji. Było jasne, że idzie według swojego kompasu, nawet autorytet prezydenta Kwaśniewskiego na niego nie zadziałał. Dziś Aleksander Kwaśniewski wyraźnie sprzyja Czarzastemu, lubi podkreślać jego wyjątkowe zdolności negocjacyjne.

Czarzasty to wytrawny rozmówca i polemista, inteligentny przeciwnik. Paradoksalnie, przypomina w tym Leszka Millera. Jednak nie ma w nim chyba zdolności porywania wyborców, a nie tylko partyjnych kolegów. Widać, że wciąż patrzy na partię jak na narzędzie władzy, na projekt biznesowy. Działacze SLD będą więc musieli odpowiedzieć na pytanie: czy jeden z głównych grabarzy dawnej potęgi SLD to najlepszy kandydat na jej wskrzesiciela?

Polityka 21.2012 (2859) z dnia 23.05.2012; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Włodek Wańka Wstańka"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną