Poeta z „Wesela”, Don Juan, amanci od Fredry, Zapolskiej, Perzyńskiego. Andrzej Łapicki na zawsze zostanie ostatnim wielkim amantem polskiego teatru i kina. Nikt tak jak on nie potrafił flirtować i uwodzić – charyzmą, inteligencją, wiedzą, poczuciem humoru, zmysłem ironii, elegancją...
Sam szczególnie ukochał Fredrę, jako aktor i reżyser. Fredrą też – spektaklem „EuroCity” w warszawskim Teatrze Polskim, według sztuki „Z Przemyśla do Przeszowy” - pożegnał się z widzami jako reżyser. Był rok 2005, Andrzej Łapicki miał 81 lat, a przedstawienie było niezwykle nowoczesne, z przenikaniem się planów i filmową narracją. Trzy lata później wrócił na scenę jako aktor, grając gościnnie hrabiego Szabelskiego w „Iwanowie” w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym. Dał popis aktorstwa na wskroś współczesnego: lekkiego, z dystansem i szczyptą autoironii. Był nie tylko największą gwiazdą w tym gwiazdorskim spektaklu, ale i najlepszym aktorem.
Później z taką samą autoironią, dystansem i elegancją będzie opowiadał o swoim „szaleństwie życia”, czyli poślubieniu trzykrotnie młodszej od siebie kobiety, debiucie w tasiemcu „M jak miłość” i wejściu dziarskim krokiem do świata celebrytów.
Odszedł amant-inteligent.