Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kto ma podejść do płotu

Czy księstwo PSL zostanie rozbite?

Premier najwyraźniej lubi szybkie i ostre akcje. Po aferze zwanej hazardową pozbył się dwóch ministrów konstytucyjnych, z których jeden był wicepremierem, oraz najbliższych współpracowników z Kancelarii.

Nie wszystkie akcje były udane. Teraz po ujawnieniu nagrań Serafina też zagrał niespodziewanie i ryzykownie.

Dymisję ministra rolnictwa przyjął natychmiast, a potem już zaskakiwał. Nie zgodził się na szybkie powołanie nowego ministra rolnictwa, co zapewne rozładowałoby sytuację wokół PSL i koalicji, chociaż ludowcy żadnego kandydata wówczas nie mieli. Odrzucił propozycję Waldemara Pawlaka, że to on miałby przejściowo wziąć resort w swą pieczę. Wicepremier z mediów dowiedział się, że rolnictwo przejmie sam premier. Na kilka, kilkanaście dni, a może na dłużej, w celu „oczyszczenia”. Przy okazji premier wspomniał, że nie ma koalicji bezwarunkowych. Pawlak nie potrafił ukryć osłupienia.

Donald Tusk świadomie więc pogłębił kryzys związany z nagraniami Serafina, które same w sobie nie mają żadnej mocy „porażającej”. Przecież wszyscy wiedzieli, jaką partią jest PSL, a Marek Sawicki był nie tylko dobrym ministrem rolnictwa, ale również mistrzem w tworzeniu swojego imperium, w czym premier mu zresztą pomagał, zabierając wiceministrowi z PO Agencję Nieruchomości Rolnych i oddając ją właśnie Sawickiemu. Sprawa Elewarru była znana z raportu NIK, nad którym jeszcze w poprzedniej kadencji debatowano w sejmowej komisji rolnictwa, ale ostatecznie nie miał kto napisać dezyderatu do premiera. Jakoś rzecz nikogo specjalnie nie ruszała, jak to w ponadpartyjnej chłopskiej rodzinie.

Teraz nadarzyła się okazja, aby uderzyć w księstwo PSL, tę specyficzną partyjną subkulturę wzajemnej pomocy. Premier najwyraźniej postanowił sytuację wykorzystać nie tylko przeciwko PSL. Także, aby przypomnieć własnej partii, zwłaszcza zaś samorządowcom mającym skłonność do hasania w przeróżnych instytucjach i spółkach, czego tolerować nie zamierza.

Dociekania, kto nagrania inspirował i ujawnił, mają już znaczenie drugorzędne, choć spekulacji jest mnóstwo. Dość natarczywie lansowana jest wersja, że to Schetyna coś uknuł, aby znów sprawić kłopot premierowi. Pawlak jest zapewne przekonany, że to Tusk i służby spiskowały, bo na ich punkcie wicepremier jest wyjątkowo uczulony. Sawicki uważa, że Serafina napuścił Pawlak, bojąc się konkurencji na kongresie, chociaż nie było żadnych znaków wskazujących, że Sawicki przeciw Pawlakowi wystartuje. Przeciwnie, w szeregach PSL panowało przekonanie, że zamiana Pawlaka na Sawickiego nie miałaby większego znaczenia dla przyszłości partii, tracącej wyborców na rzecz PiS i mającej potężne kłopoty finansowe, uniemożliwiające prowadzenie kampanii wyborczej (przypieczętowane w feralnym dla ludowców tygodniu przez Trybunał Konstytucyjny, który nakazał zwrot 22-milionowej dotacji).

Nagrania osłabiają Pawlaka. Jeszcze niedawno był prawie stuprocentowym kandydatem na prezesa PSL, dziś jest o wiele słabszy. Jeśli nie będzie wicepremierem, może przegrać – taką opinię można usłyszeć w szeregach ludowców. Czołowi działacze PSL przycichli, próbując przeczekać trudny czas z nadzieją, że wszystko się jakoś ułoży. Jednak ze świadomością strat politycznych, wizerunkowych i tych mierzonych stanowiskami. Wszyscy wprawdzie wiedzieli o kumoterskim sposobie obsadzania stanowisk, ale wiedzieć, a usłyszeć to nie to samo. Wyborcom PSL nie muszą się podobać kilkudziesięciotysięczne pensje dyrektora Śmietanki czy 1,5 mln zł niesłusznie pobranych wynagrodzeń, których zwrotu zażądała NIK. Dla wyborcy ludowego to są sumy niewyobrażalne. Wielu lokalnych działaczy może się buntować przeciw pazerności partyjnej arystokracji.

Największą klęską ludowców byłoby powołanie na ministra rolnictwa kogoś spoza PSL. Takiego scenariusza nie można przekreślić, tym bardziej że Tusk powołał gabinet autorski, odsuwając własną partię od udziału w układaniu rządu. Być może to samo zechce zrobić w stosunku do PSL, co byłoby nawet rozsądne. Ma też okazję, by przystopować nieco koalicjanta w jego „samodzielności” tam, gdzie powinna obowiązywać lojalna rządowa współpraca. Dobrze przecież pamięta trud negocjacji z Pawlakiem w sprawie wieku emerytalnego i obyczaj stawiania kwestii na konferencjach prasowych w Sejmie, zamiast na forum rządu. Tę praktykę ostatnio znów wznowiono, co nie dziwi, zważywszy, że na uchwalenie czekają zmiany w KRUS czy w opodatkowaniu wsi.

Premier miał więc wiele powodów, aby ludowców nieco przystrzyc. Zbytnie napinanie koalicyjnej struny może być jednak niebezpieczne. Od dawna między liderami obu partii widoczny jest brak zaufania. Teraz Pawlak został zraniony i upokorzony, a tego nie zwykł zapominać. A stabilizacja polityczna była w całym okresie światowego kryzysu jedną z największych wartości Polski na międzynarodowej arenie, zaś jej utrata może być jednym z największych zagrożeń. Koalicyjna konstrukcja jest bardzo potrzebna. Wie to Tusk, powinien też wiedzieć Pawlak – w końcu minister gospodarki. Zdarza się jednak, że kryzysy, nawet świadomie wywołane, nabierają własnego rozpędu.

Polityka 30.2012 (2868) z dnia 25.07.2012; Komentarze; s. 6
Oryginalny tytuł tekstu: "Kto ma podejść do płotu"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną